Tragedia w GOPS w Makowie, nie żyją dwie podpalone kobiety [REPORTAŻ]
Podpalił urzędniczki i zamknął drzwi, żeby nie uciekły. Zrobił to z zemsty, bo nie dostał skierowania do Domu Pomocy Społecznej.
Centrum podskierniewickiego Makowa wyznacza budynek urzędu gminy, szkoła, kościół, przystanek autobusowy, sklep, przychodnia i piętrowa siedziba ośrodka pomocy społecznej, której remont sfinansowano z unijnych funduszy w ramach projektu "Integracja społeczna poprzez aktywność".
W poniedziałek, 15 grudnia, przed godziną 13 do budynku Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej przy ulicy Głównej w Makowie wszedł 62-letni Leszek G., mieszkaniec sąsiedniej wsi. Wpadł do pokoju na piętrze tuż przy schodach i rozlał benzynę, chlustając łatwopalną ciecz również na obecne w środku dwie urzędniczki (trzecia chwilę wcześniej wyszła). Następnie je podpalił, zamknął drzwi, a dla pewności przytrzymał je przez jakiś czas, żeby kobiety nie mogły uciec z płonącego pomieszczenia.
Potem wyszedł z budynku.
Głuchy odgłos za oknem zaniepokoił jedną z gminnych urzędniczek, która powiadomiła straż pożarną informując, że z budynku GOPS po drugiej stronie ulicy widać unoszący się dym z wybitego okna, a wcześniej słychać było dźwięk przypominający wybuch.
– Myśleliśmy, że to może być wybuch w kotłowni, ale na miejscu okazało się, że paliło się pomieszczenie biurowe na pierwszym piętrze – relacjonuje Mariusz Wielgosz z PSP w Skierniewicach.
Ratujcie dziewczyny, ratujcie Gosię i Renatę
W poniedziałek do pracy w makowskim ośrodku pomocy przyszło pięć kobiet, szósta wzięła opiekę nad dzieckiem. Żadna z nich nie mogła nawet przypuszczać, że ten zwykły poniedziałek, gdy do świąt zostało zaledwie półtora tygodnia, za kilka godzin zamieni się w koszmar.
Wczesnym popołudniem 62-latek zaczaił się na pobliskim przystanku autobusowym, czekając na powrót urzędniczek z terenu, w tym pani Renaty, która wielokrotnie go obsługiwała. Utrzymujący się z ponadtysiączłotowej renty z KRUS mężczyzna korzystał ze świadczeń GOPS, między innymi refundowano mu zakup leków. Wiosną tego roku zaczął też starania o umieszczenie w domu pomocy społecznej. Odmówiono mu jednak skierowania, bo nie spełniał kryteriów.
– Nie było wskazań medycznych do umieszczenia go w DPS – wyjaśnia spokojnie Barbara Jakubowska, kierownik GOPS. Ale nie potrafi powstrzymać łez, gdy mówi o ostatnim poniedziałku. – Nastąpił jakby wybuch i szyba w drzwiach mojego pokoju nagle wypadła. Wybiegłyśmy z koleżanką na korytarz. Otworzyłyśmy drzwi pokoju, gdzie były Gosia i Renata, ale buchnął gęsty, żrący dym, a gdy dobiegłyśmy do okna w następnym pokoju, dym był już wszędzie. "Uciekajcie, Renata, uciekajcie", krzyczałyśmy.
Kierowniczka z dwiema pracownicami wyszły przez okno na dach przyległego pawilonu i zaczęły wzywać pomocy.
– Wiedziałam, że w środku zostały dwie dziewczyny i krzyczałyśmy, żeby je ratować. Podbiegli ludzie, ale wejść do środka się nie dało – w oczach Barbary Jakubowskiej widać łzy.
Kobieta płonęła
Piotr Markowicz ze Słomkowa tego dnia wybrał się do lekarza. W pracy stłukł kolano i szukał pomocy w przychodni. Przywiozła go żona, która została w samochodzie. Gdy było już po wszystkim, mówiła o swoim strachu o męża, który przez kilka długich minut nie wychodził z zadymionego wnętrza…
Słysząc przeraźliwy krzyk pan Piotr wyskoczył na ulicę sądząc, że był wypadek drogowy. Na dachu zobaczył trzy krzyczące kobiety. Biegiem rzucił się do drzwi GOPS.
– Nawet się nie zastanawiałem, tylko wskoczyłem do środka przez bibliotekę, a ze mną jakiś młody chłopak i ktoś jeszcze. Wszędzie dużo dymu. Wbiegłem po schodach i w drzwiach zobaczyłem tą dziewczynę. Wyczołgała się z płonącego pokoju i sama też się paliła. Musiałem się jednak wycofać, był straszny dym i tylko słyszałem jak woła „ratujcie mnie” – Piotr Markowicz opowiada urywanymi zdaniami.
45-letni mężczyzna nie poddał się, wrócił do płonącej kobiety. Ktoś przyniósł materac i na nim ściągnięto po schodach 41-letnią Małgorzatę. Była przytomna i powiedziała, że z koleżanką zostały podpalone przez Leszka G. A potem prosiła: „mam dwoje dzieci, ratujcie mnie”.
Nie jestem bohaterem
Na ratunek rzucili się też pracownicy urzędu, włącznie z sekretarką Aleksandrą Czechowską. Pomogli wynieść panią Małgorzatę na zewnątrz.
– Była strasznie poparzona, nie wiedziałem za co i jak ją wziąć – pan Piotr przez dłuższą chwilę nic nie mówi. – Gdy byliśmy już na dworze, ktoś krzyknął, że w środku jest jeszcze jedna, ale wtedy dotarli już strażacy.
Mężczyzna zachował się jak bohater, ale broni się przed takim określeniem.
– Po prostu chciałem pomóc, najważniejsze, żeby przeżyła – wzdycha.
Pani Zofia, matka bohatera ze Słomkowa: – Jestem dumna z syna.
Uratowana przez niego 41-latka została przetransportowana śmigłowcem do szpitala w Warszawie. Miała poparzoną większą część ciała i lekarze jej stan określali jako krytyczny.
Przygotował się, żeby podpalić
Leszek G. widziany był w poniedziałek o godzinie 10 w sklepie w Słomkowie. Do Makowa dotarł kilkanaście minut po południu. Widziały go pracownice ośrodka, które wracały do biura po zakończeniu pracy w terenie.
Miał ze sobą dużą torbę. Potem w miejscu tragedii policjanci znaleźli trzy plastikowe nadpalone butelki, w jednej było trochę benzyny. Z pokoju, gdzie zaatakował, zostały zgliszcza, pozostała część ośrodka też jest zniszczona. Na biurku w pokoju, przez który urzędniczki uciekały na dach, jedna z kobiet zostawiła niedojedzoną kanapkę i kubek z herbatą. Są czarne od sadzy.
Mężczyzna leczył się psychiatrycznie. Według ustaleń prokuratury, ostatnią zimę spędził w szpitalu, który bardzo niechętnie opuścił. Wszystko wskazuje na to, że chciał zemścić się na pracownicach pomocy społecznej za to, że nie dostał oczekiwanego skierowania do domu pomocy. Decyzja odmowna GOPS została utrzymana przez SKO. Na początku grudnia sprawą zajmował się sąd administracyjny, który także nie dopatrzył się podstaw, by umieścić 62-latka w placówce.
Miał żal więc zabił
– Wypowiadane do osób postronnych stwierdzenia wskazywały, że żywi żal do GOPS i wójta w związku z odmową umieszczenia go w domu pomocy społecznej. Chciał być tam umieszczony na zimę, bo jak twierdzi, sam nie jest w stanie sobie poradzić – informuje Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Po podpaleniu GOPS Leszek G. wsiadł w autobus – zapamiętał go kierowca, miał też w kieszeni bilet – i wrócił na gospodarstwo w Słomkowie, gdzie mieszkał z młodszym bratem. Bracia byli skonfliktowani. Tego samego dnia po południu zatrzymała go policja. Nie stawiał oporu. Dwa dni później został przesłuchany w skierniewickiej prokuraturze.
– Z dużymi emocjami, płacząc, opowiadał o tym, że nie otrzymał spodziewanej i należnej mu pomocy z opieki społecznej. Twierdził, że z całego zdarzenia pamięta tylko, jak został dowieziony do prokuratury na przesłuchanie – mówi Krzysztof Kopania.
Podpalacz użalał się nad sobą, mówił jak to został pokrzywdzony, jakby nie pamiętając o swoich ofiarach. Po przesłuchaniu postawiono mu zarzut zabójstwa i usiłowania zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, a także spowodowania pożaru zagrażającego życiu wielu osób. Jednak od czwartku zarzuty uległy zmianie.
– Śmierć kobiety skutkować będzie zmianą zarzutów i zarzuceniem podejrzanemu dwóch dokonanych ze szczególnym okrucieństwem zbrodni zabójstwa – informuje Kopania.
Zbrodniarz został tymczasowo aresztowany na 3 miesiące. Grozi mu od 12 lat więzienia do dożywocia. W śledztwie planowane jest poddanie mężczyzny badaniom sądowo-psychiatrycznym, mającym na celu rozstrzygnięcie kwestii poczytalności.
– Na wsi każdy miał takie zdanie, że był nieobliczalny i nie wiadomo, co mu do głowy walnie. Lepiej było z nim nie mieć do czynienia, bo jest pamiętliwy i mściwy – tak Leszka G. scharakteryzował mieszkaniec tej samej wsi. – Lepiej, żeby tu już nigdy nie wrócił.
Dwa pogrzeby
Cud się nie wydarzył. 41-letnia pani Małgorzata kobieta zmarła w szpitalu w Warszawie w czwartek rano.
– Miałem nadzieję, że przeżyje. Jej poparzenia wyglądały bardzo niedobrze, ale miałem nadzieję na cud – Piotr Markowicz ze smutkiem przyjął wiadomość o śmierci kobiety, którą wyciągnął z płomieni.
Osierociła dwóch synów w wieku 12 i 17 lat. W dniu śmierci matki do podstawówki, gdzie uczy się młodszy z nich, przyjechał psycholog.
Pierwsza ofiara podpalacza, 40-letnia pani Renata, ratując życie prawdopodobnie schowała się pod biurkiem, bo tam nieprzytomną znaleźli strażacy. Ratownicy początkowo nie mogli wejść do pomieszczenia ze względu na wysoką temperaturę. Gdy wreszcie udało się ją wynieść na zewnątrz, na ratunek było za późno. Po 40 minutach reanimacji kobieta zmarła w karetce. Wstępne ustalenia po sekcji zwłok wskazują, że kobieta „zmarła w płomieniach” – na skutek działania ognia. Osierociła dwie córki w wieku 3 i 15 lat, zrozpaczony mąż nie chciał rozmawiać z dziennikarzami.
Daty pogrzebów ofiar podpalacza nie są jeszcze wyznaczone. Prawdopodobnie obie kobiety zostaną pochowane na cmentarzu w rodzinnym Makowie.
Urzędniczka, która cudem uratowała życie wychodząc z pokoju tuż przed atakiem szaleńca, jest w szoku. Nie zdołała od razu wrócić do pracy, przebywa na zwolnieniu.
Pomoc dla makowskiego ośrodka
W makowskim urzędzie starają się pracować normalnie. Choć pomieszczenia GOPS oraz całe wyposażenie spłonęło, już następnego dnia wnioski o pomoc można było składać w sekretariacie urzędu, a w połowie tygodnia w budynku urzędu gminy uruchomiono pomieszczenie zastępcze.
– Wielką pomoc zaofiarował Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Skierniewicach, który oddelegował do nas swoich pracowników oraz Łódzki Urząd Wojewódzki, który zadeklarował pomoc w postaci mebli i komputerów – mówi Jerzy Stankiewicz, wójt gminy Maków.
Makowski GOPS obejmuje swoją opieką około 100 mieszkańców gminy, a z dodatkowych świadczeń korzysta ponadto około 250 osób.
Następnego dnia po tragedii ruszyła pomoc. Czwórkę pracowników socjalnych oddelegował ośrodek pomocy ze Skierniewic, ich pracę codziennie osobiście dogląda w Makowie dyrektor Janina Wawrzyniak. Pomoc zadeklarował tez MOPS w Łowiczu. – Odtwarzamy zniszczone dokumenty, ale najważniejsze, że wypłata świadczeń socjalnych nie jest zagrożona. Przed świętami wszystkie zaplanowane wypłaty będą zrealizowane – zapewnia Barbara Jakubowska.
Kobieta nie panuje nad twarzą, mówiąc o zmarłych koleżankach.
– Gosia była taka cierpliwa, zawsze go wysłuchała, łagodziła jego emocje. Dlaczego to zrobił?
Sławomir Burzyński