70-latek zmarł na Covid-19. Rodzina ma żal do skierniewickiego szpitala. Dlaczego?
Na początku listopada 70-letni mieszkaniec Skierniewic trafił do szpitala z podejrzeniem zapalenia płuc. Po siedmiu dniach został wypisany z oddziału wewnętrznego, gdzie pojawiało się coraz więcej przypadków koronawirusa. Mężczyzna zmarł. Czy wina leży po stronie szpitala?
Pan Tadeusz trafił do skierniewickiego szpitala 3 listopada. Skierowanie na oddział wewnętrzny otrzymał od lekarza rodzinnego, który podejrzewał u 70-latka zapalenie płuc oraz płyn w płucach.
- Tata został przyjęty na oddział wewnętrzny pierwszy, gdzie był leczony na zapalenie płuc. Jednak, już po tygodniu, 10 listopada został wypisany. Tata mówił nam, że prawie wszystkich wypisywali, bo na oddziale było coraz więcej osób chorych na koronawirusa. Jednak nikt w szpitalu nie zrobił wypisywanym pacjentom testu na Covid-19 - mówi córka pana Tadeusza, Katarzyna Panfilewicz.
Mężczyzna zaczął się gorzej czuć już 11 listopada. Jednak jego stan znacznie się pogorszył w nocy z 11 na 12 listopada. Żona mężczyzny powiadomiła córki, że z ich ojcem dzieje się coś niepokojącego. Według relacji rodziny oddychał jakby cały czas biegł. Miał również wysoką gorączkę. Stracił również apetyt. Córki kupiły test na Covid-19, który wyszedł pozytywnie. Rodzina, widząc stan mężczyzny, wezwała na miejsce karetkę.
- Lekarze, którzy przyjechali karetką natychmiast podali tacie tlen. Określili jego stan jako poważny i zabrali tatę do szpitala na oddział covidowy - mówi pani Katarzyna.
O stanie zdrowia pana Tadeusza rodzina dowiadywała się jedynie telefonicznie. W piątek, 13 listopada, jeden z lekarzy uspokajał córki, że stan zdrowia 70-latka nie zagraża jego życiu. Inny lekarz miał powiedzieć rodzinie, że choroba wynika z braku szczepienia.
Na Covid zachorowała również żona pana Tadeusza. Z informacji uzyskanych od rodziny wiadomo, że przebieg choroby u 69-latki jest łagodniejszy.
W sobotni poranek, 20 listopada, rodzina otrzymała najgorszą z możliwych informację. Personel szpitala poinformował jedną z córek, że we wczesnych godzinach porannych pan Tadeusz stracił przytomność, zatrzymała się także akcja serca. Pomimo podjętej reanimacji pan Tadeusz zmarł.
- Dla nas to był szok. Codziennie dzwoniliśmy i pytaliśmy o zdrowie taty. Było stabilnie. Każdy miał nadzieję, że wyjdzie z tego. A tu taka tragedia - mówi córka mężczyzny.
Rodzina zaczęła załatwiać formalności związane z pogrzebem. Córki otrzymały również telefon, że muszą odebrać rzeczy zmarłego.
- W poniedziałek pojechaliśmy do szpitala odebrać rzeczy taty. Musieliśmy przejść przez szpital, żeby dostać się na oddział covidowy, na którym leżał tata. Jedna z pielęgniarek wyniosła nam je w worku na śmieci, który miejscami był poprzerywany. W worku były nawet butelki z napojami, które tata pił w szpitalu. A my z siostrą, w szoku, zabrałyśmy to wszystko do samochodu - mówi pani Katarzyna.
Rodzina pojechała załatwiać pozostałe formalności, jednak…
- Mąż stwierdził, że chyba tak nie powinniśmy tego dostać. Przecież na tym mógł być wirus i możemy się wszyscy zarazić. Przecież tata z tego pił, dotykał tych rzeczy, miał je na sobie. Nie mieliśmy nawet pewności, czy to było zdezynfekowane - mówi córka zmarłego.
Rodzina zadzwoniła zatem do szpitala. Usłyszeli, że faktycznie rzeczy powinny zostać w szpitalu na kwarantannie i mają je odwieźć z powrotem. Tak też zrobili. Przywieźli i zanieśli na oddział covidowy. Jednak zanim to zrobili, worek jeździł z nimi w samochodzie przez 1,5 godziny.
Władze szpitala przyznają, że doszło do pomyłki.
- Faktycznie, rzeczy zostały oddane, jednak była to pomyłka ze strony personelu. Rzeczy należące do osób zmarłych na Covid-19 muszą przebywać w szpitalu jeszcze 14 dni. I oczywiście powinny być zapakowane szczelnie, w dwa worki, a nie jeden. Personel wydał je za wcześnie. Wyjaśniliśmy tę sytuację z personelem i przypomnieliśmy zasady postępowania w przypadkach pacjentów covidowych i ich rzeczy - zapewnia Dariusz Diks, zastępca dyrektora ds. opieki zdrowotnej skierniewickiego szpitala.
Rodzina zmarłego martwi się, czy nie zarazili się koronawirusem w czasie transportowania rzeczy pana Tadeusza i dwukrotnej wizyty w szpitalu.
Czy pracownicy i władze szpitala zachowały się prawidłowo? O to zapytaliśmy, między innymi Ministerstwo Zdrowia. W momencie zamykania tego wydania gazety nie dostaliśmy jeszcze oficjalnego stanowiska.