Agnieszka Skomorow: Złość, co z nią zrobić?
No właśnie, co zrobić ze złością, która się gromadzi w człowieku? I nie daje nam spokojnie żyć i wykonywać tego, co lubimy, bo nie możemy przez nią na niczym się skupić. Czy trzymać tę złość w sobie, czy dać jej ujście?
A mnie co złościło i złości? Myślę, że, jak każdy człowiek mam prawo do złości. Wszystko zależy od sytuacji, w jakiej się znajduję. Miałam w życiu kilka takich sytuacji, czasami były zabawne, a czasami straszne.
Powiem tak, dopóki żyła mama, nie wiedziałam, co to znaczy złość, bezsilność, kłopoty i zmartwienia. Moje kłopoty i złość były raczej związane z warsztatem terapii, do którego chodziłam w Tomaszowie. I z koleżankami, i kolegami.
Pamiętam, jak kiedyś do warsztatu przyszła dziewczyna, której sama powiedziałam, żeby się do nas zapisała. A potem, jak ją tylko zobaczyłam, to dostawałam białej gorączki.
Bardzo długo byłam zła, że jej zaproponowałam przyjście do warsztatu. Myślałam – kurde babka, co ja najlepszego zrobiłam! Oczywiście przy niej starałam się nie pokazywać mojej niechęci. Zawsze taka byłam i jestem, że ukrywam, że coś mi nie pasuje. No chyba, że miarka się przebierze, to wtedy wybucham i nie ma przeproś.
W warsztacie było kilka sytuacji, w których byłam zła. Na przykład, sprzątaliśmy pracownię. Starałam się być dokładna i odkładać rzeczy na swoje miejsce. A moja koleżanka kładła wszystko jak popadło. No więc, delikatnie zwróciłam jej uwagę i awantura na cały warsztat. Bo Magda była bardzo nerwowa. Ja naprawdę powiedziałam to spokojnie, a ona na mnie: – Czego ty ode mnie chcesz?! Jak przyjechałam do domu, to mama już widziała po mojej minie, że coś się stało. W takich sytuacjach dużo rozmawiałyśmy. Mama zawsze pomagała mi rozwiązać mój problem. I albo przyznawała mi rację, albo dostawałam po głowie, oczywiście nie dosłownie. Jednak zawsze umiałyśmy znaleźć wyjście z sytuacji.
Miałam 26 lat, gdy zabrakło mamy. Musiałam się nauczyć nie tylko samodzielnego życia, ale też podejmowania decyzji, które mają wpływ na moje życie. A pod tym względem byłam zielona, bo nic nie wiedziałam o życiu.
Przyznaję, że w tamtym czasie byłam nie tylko zła, ale i wściekła na cały świat. Ale najbardziej na Pana Boga za to, że pozwolił na to, aby mama odeszła. Teraz wiem, że z mojej strony to było niemądre i samolubne, ale wtedy mnie to nie obchodziło. Musiało upłynąć dużo czasu, żeby ten żal i złość minęły. Choć muszę przyznać, że gdzieś tam we mnie jeszcze siedzi ta złość i ten ból po stracie mamy.
Gdy przyszedł czas przeprowadzki do Skierniewic, to przyznaję, że próbowałam stanąć na głowie, żeby zostać w Tomaszowie. Rozmawiałam ze wszystkimi po kolei, żeby mi pomogli zostać w domu. I co? I nic, wszyscy mnie rozumieli, ale moje miejsce było przy siostrze. Czyli tam, gdzie ona, tam i ja. Nie miałam innego wyjścia, jak spakować walizki i pojechać w nieznane. Przyznaję, że jakbym w tamtym czasie miała pod ręką karabin, to bym wszystkich wystrzelała. Taka byłam wtedy wściekła. Myślałam: No tak, jak mama żyła, to wszyscy byli blisko, a jak mamy nie ma, to każdy ucieka. Bo rzeczywiście tak było.
Minęło trochę czasu od tamtych wydarzeń i jestem trochę bardziej odporna na stres i złość. Jednak jeszcze za bardzo się wszystkim przejmuję i nie umiem powiedzieć stanowczo "nie"!
W pogodzeniu się ze stresem i złością bardzo dużo pomogło mi pisanie do naszego kwartalnika. Dzięki temu, że piszę te artykuły mogę przelać na papier moje emocje. Choć czasami mnie wkurza, gdy siadam przy komputerze, i nic. A mam tekst w głowie, tylko przelać go na papier.
Tak było w przypadku artykułu o modzie. Na długo zapamiętam ten artykuł. Najpierw bałam się, jak ugryźć ten temat, potem nie mogłam zacząć, a na końcu coś nacisnęłam i połowa tekstu poszła w cholerę. Żebyście mnie wtedy zobaczyli. Siedziałam przed komputerem i płakałam. – Co ty sobie narobiłaś najlepszego! – tak na siebie krzyczałam. Na szczęście udało mi się w miarę szybko napisać powtórnie ten tekst i oddać go na czas. Jednak przysięgłam sobie, że nigdy więcej takich tematów.
Duży wpływ na pisanie mają moje sprawy osobiste. A ostatnio trochę się ich nazbierało, i za bardzo nie wiem, co z nimi zrobić. Myślę o nich i coraz bardziej zapędzam się w kozi róg. Po prostu boję się konsekwencji moich czynów. Przyznaję, że jestem trochę tchórzliwa i boję się postawić. Jednak muszę walczyć o siebie.
Najbardziej mnie złoszczą trzy rzeczy. Po pierwsze, kiedy przychodzą do mnie znajomi i rozmawiają między sobą, a mnie traktują na doczepkę. Po drugie, gdy niektóre sprawy dotyczące mojej osoby są załatwiane beze mnie. I po trzecie, gdy ludzie traktują mnie, jak osobę niepełnosprawną umysłowo. To mnie naprawdę wkurza.
Jak sobie radzę ze złością? Mam na to kilka sposobów. Takim najbardziej sprawdzonym jest słuchanie muzyki. Jak mam jakiś problem, to po powrocie do domu włączam w miarę głośno muzykę. W ten sposób zagłuszam myśli. Zawsze mnie to uspokaja. Gdy jestem naprawdę zdenerwowana, to po prostu płaczę i krzyczę.
Jak mieszkałam w Tomaszowie, przychodził do mnie do domu pan Mariusz, który ze mną ćwiczył. Kiedyś przywiózł rękawice bokserskie. I walczyliśmy ze sobą. Oczywiście tak, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Wiecie, jak to fajnie pomaga rozładować emocje? Dla mnie miało to być ćwiczenie równowagi, a znalazło dodatkowe zastosowanie. Szkoda, że teraz nie mam tych rękawic.
Kiedy już naprawdę nie mogę sobie poradzić, proszę kogoś zaufanego o rozmowę. Jest jeszcze jeden sposób, ale trochę się wstydzę o tym pisać. Bardzo pomaga mi to, jeśli ktoś mnie po prostu mocno przytuli. Głupie, co? Czasami mam ochotę iść przed siebie i nie oglądać się. Wiadomo, że w moim przypadku jest to niemożliwe.
Jest wiele sposobów walki ze złością, i każdy ma swój. Jednak najważniejsze jest to, żeby znaleźć powód swojej złości i umieć rozwiązać problem. Łatwo powiedzieć, gorzej wykonać.
Ten artykuł może Was trochę zdziwić, bo do tej pory pisałam pozytywne rzeczy. Jednak przychodzi taki okres w życiu człowieka, kiedy musi pokazać też swoje wady. A ja niestety trochę ich mam. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam.
Po prostu musiałam to z siebie wyrzucić. Chciałam też pokazać, że nie trzeba się wstydzić swoich słabości. Wiem, że nie jest łatwo mówić o nich, ale warto, bo może znajdzie się jakieś dobre rozwiązanie. Dlatego życzę Wam i sobie, żebyśmy mieli, jak najmniej powodów do złości.