Autentyczni bohaterowie Skierniewicera: Eddie Vitch. Przypominamy artykuł sprzed dwóch lat
Miasto odwiedzili potomkowie urodzonego w Skierniewicach Ignacego Lewkowicza (Eddie’go Vitcha).
W ubiegłym tygodniu Skierniewice gościły niezwykłych ludzi - szesnastoosobową grupę Żydów, potomków Ignacego Lewkowicza, urodzonego w 1903 roku w Skierniewicach, członka miejscowej społeczności żydowskiej. Człowieka bardzo uzdolnionego plastycznie, który w wieku dorosłym zasłynął jako karykaturzysta w USA, przyjmując pseudonim artystyczny Eddie Vitch. Parał się nie tylko rysunkiem - występował również jako mim w kabaretach całej Europy i grał w filmach.
Grupa, która przyjechała w środę, 12 października do Skierniewic, nie pojawiła się w mieście przypadkiem. Pretekstem był organizowany już po raz piąty Skierniewicer, festiwal przywracający pamięć o skierniewickich Żydach, zamieszkujących miasto przed II wojną światową.
Podczas kolejnych edycji festiwalu niejednokrotnie słychać było uwagi, że imprezie brakuje tylko jednego: prawdziwych Żydów związanych w jakikolwiek sposób ze Skierniewicami. Być może organizatorzy wzięli sobie te uwagi do serca i oto mieliśmy okazję poznać prawdziwych bohaterów festiwalu. Na czas pobytu w Skierniewicach pod swój gościnny dach przyjął ich hotel Dworek.
Trzon grupy gości stanowiły cztery córki Eddie’go Vitcha - Regina, Lisa, Shani i Angelica. Pozostali to dalsza rodzina rozsiana po całym świecie - w USA, Kanadzie, Australii, Niemczech i Izraelu.
Angelica jest owocem wojennego romansu Vitcha z Ingeborg Regauer. Romans rozegrał się po śmierci w obozie Auschwitz jego pierwszej żony Paulette.
- Angelicę poznaliśmy dopiero w 1983 roku, w 80. rocznicę urodzin naszego ojca. To ona sama nas odnalazła - mówi Regina, córka Eddie’go z jego drugiego małżeństwa z angielską tancerką Wendy Layton. Z tego związku pochodzą także dwie pozostałe siostry Reginy - Lisa i Shani.
Regina przygotowała pełną historię życia swojego ojca. Opowiedziała ją podczas wernisażu karykatur Vitcha, przygotowanej w galerii Centrum Kultury i Sztuki.
Z jej opowieści wynika, że Eddie Vitch, jeszcze jako Ignacy Lewkowicz, po I wojnie światowej opuścił Skierniewice i Polskę, i jako uchodźca udał się do Berlina. Nie zagrzał długo miejsca w stolicy Niemiec - wkrótce wyjechał do Paryża, gdzie przyjął swój pseudonim artystyczny. Tam pracował w słynnym klubie nocnym Royal Box, należącym do Joe Zelliego. Wkrótce Zelli postanowił otworzyć klub w Nowym Yorku i Eddie przeniósł się tam razem z nim.
Zarabiał na życie rysując karykatury stałych bywalców Bath Club na Manhattanie, działającego nielegalnie, gdyż były to czasy prohibicji w USA. Bar przestał istnieć po nalocie policji i Eddie wyruszył w dalszą drogę.
Tym razem osiadł w Hollywood, gdzie zaproponował właścicielowi restauracji Brown Derby, miejsca spotkań hollywoodzkich gwiazd, że będzie wykonywał karykatury sławnych klientów lokalu, którymi będzie można udekorować jego ściany. Właściciel przystał na propozycję i ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę.
Wkrótce na ścianie zawisły wizerunki Grety Garbo, Jean Harlow, Marleny Dietrich, Clarka Gable’a czy Gary’ego Coopera. - Wkrótce ta ściana stała się niezwykle ważnym punktem, ponieważ miejsce zawieszenia danej karykatury mówiło o pozycji jej bohatera czy bohaterki w hollywoodzkim świecie. Jeśli ktoś znalazł się w centralnym punkcie ściany znaczyło to, że jest na topie - tłumaczyła Regina. - To były złote czasy Hollywoodu i Eddie’mu też wówczas bardzo dobrze się działo. Vitch występował zresztą także na scenie teatru Tingle-Tangle jako mim i grał niewielkie role w filmach.
Nic jednak nie trwa wiecznie, a zwłaszcza szczęście. Eddie przebywał w USA na podstawie wizy turystycznej i ostatecznie został deportowany do Europy, gdzie przyłączył się do objazdowej trupy teatralnej, występując w najlepszych teatrach kontynentu.
Wreszcie w 1939 roku znowu osiadł w Paryżu, gdzie występował między innymi w Casino de Paris obok takich postaci światowej rozrywki jak Edith Piaf, Maurice Chevalier i Josephine Baker.
Po zajęciu Paryża przez hitlerowców wyjechał z miasta i udał się do Berlina, gdzie został zaangażowany w słynnym varietes Scala. Nie odmówił obawiając się, że mogłoby to wzbudzić podejrzenia co do jego pochodzenia etnicznego, chociaż wygląd Eddiego raczej nie skłaniał do takich spekulacji.
- Ojciec opowiadał kiedyś, jak spacerował z niemieckim przyjacielem po Berlinie i jego kompan zaproponował, aby zatrzymali się w restauracji, obok której przechodzili - wspominała Regina Levkovitz. - Eddie odpowiedział zdziwiony, że przecież Żydom nie wolno do niej wchodzić, na co Niemiec roześmiał się rozbawiony, uznając to za dobry żart.
W każdym razie występy sceniczne Vitcha w Scali oglądali tacy funkcjonariusze nazizmu, jak Hermann Goering czy Joseph Goebbels.
Po wojnie Vitch wystawiał swoje pantomimy w całej Europie, zatrzymując się na dłużej w Londynie, gdzie grał w wielu filmach. Tam poznał swoją drugą żonę Wendy Layton. W 1960 roku wyemigrował do Australii, gdzie skończył z występami scenicznymi, ale nigdy nie przestał rysować. Tam zmarł w zapomnieniu w 1986 roku w wieku 83 lat.
- Eddie był wspaniałym człowiekiem, pełnym humoru i ciepła, był cudownym ojcem i dziadkiem - podsumowała swoją opowieść Regina. - Rodzina była dla niego wszystkim.
Wystawę w Eddie’go w Skierniewicach przygotowywała Frederica, córka Angeli, a więc wnuczka Vitcha. Pracowała nad nią cztery lata, kopiując oryginały karykatur, pochodzących z hollywoodzkiego Brown Derby.- Ojciec byłby bardzo dumny, gdyby wiedział, że wystawa jego karykatur pojawiła się w Skierniewicach - podkreśla Regina.
Pomysł na zorganizowanie wystawy w Skierniewicach zrodził się, gdy Lisa i Frederica zaangażowały się w nakręcenie filmu o Vitchu, zaś Segal - również spokrewniona z rodziną Levkovitzów - wpadła na pomysł o zrobieniu filmu o całej rodzinie. Zwłaszcza, że asystentka Segal, przeszukując archiwa, znalazła stary film z 1934 roku nakręcony w Skierniewicach, na którym rozpoznała ojca Eddie’go i jego brata. Film ten zresztą został wyświetlony podczas wernisażu.
- Ten film nakręcił mój dziadek Gerald Levkovitz - zauważył po projekcji John Frank, psychiatra z USA, który przybywszy do Skierniewic, po raz pierwszy miał okazję zobaczyć się z pozostałymi członkami rodziny Levkovitzów.
Ekipa filmowa pod kierownictwem Segal cały czas zresztą pracowała podczas pobytu w Skierniewicach. Także w trakcie spotkania z młodzieżą z ZSZ nr 2, która oprowadziła gości po mieście, prezentując głównie miejsca związane z żydowską społecznością - bramę Bombla, skierniewickie getto, synagogę przy ul. Batorego, stary i nowy cmentarz żydowski, a także miejsce, w którym przy ul. Jagiellońskiej 13 stał dom Lewkowiczów. Pozostał po nim jedynie zarys na murze kamienicy, do której był „doklejony”.
Goście byli bardzo zadowoleni ze swojego pobytu w Skierniewicach. - Jesteśmy pod wrażeniem gościnności, z jaką nas podejmowano - podkreślali wszyscy.
Opuścili miasto w niedzielę po południu.