Autystyczna komunikacja w autystycznym ośrodku
W ośrodku przy ul. Batorego nikt z nikim nie rozmawia: rodzice nie rozmawiają z dyrekcją, terapeuci nie rozmawiają z rodzicami. Co się dzieje?
Telefony w naszej redakcji rozdzwoniły się w miniony piątek. Rodzice dzieci objętych terapią w Poradni dla Osób z Autyzmem Dziecięcym przy ul. Batorego informowały, że w ośrodku dzieje się źle. Zaniepokojenie wywołał fakt zwolnienia z pracy cenionych przez nich terapeutów.
Do momentu oddania gazety do druku, skontaktowało się z nami ośmioro rodziców. - Kadra jest rewelacyjna - podkreśla mama jednego z małych pacjentów. - Teraz dzieje się coś niedobrego. Najlepsi specjaliści są zwalniani, a przecież dzieci się do nich przyzwyczaiły, nauczyły ich sposobu pracy. To są dzieci potrzebujące szczególnej opieki, nie akceptują tak łatwo zmian - dodaje.
Rodzice czują się niedoinformowani. Twierdzą, że przyjeżdżają na przykład na terapię do psychologa, a są kierowani na zajęcia do pedagoga specjalnego. Uważają, że niczego nie mogą być pewni, także tego, jakie zajęcia, kiedy i czy w ogóle się odbędą. Podkreślają też zgodnie, że boją się głośno wyrażać swoje zdanie.
- Dyrektor nie przyjmuje żadnej krytyki - mówi inna z matek. - Jest arogancki w stosunku do mnie oraz do personelu - kwituje. Rodzice obserwują gęstniejącą atmosferę w ośrodku i mówią, że terapeuci przestali rozmawiać ze sobą nawzajem, boją się też rozmawiać z rodzicami, a przecież powinni przekazywać im informacje, przynajmniej te dotyczące postępów terapii ich dziecka. Rodzice za tę atmosferę obwiniają pielęgniarkę.
- Ona uprawia politykę - potwierdza kolejna matka. - Chodzi tylko po korytarzu i patrzy, kto z kim rozmawia. A potem donosi dyrektorowi. A my po prostu rozmawiamy, nie spiskujemy! - żali się.
Zdaniem rodziców dobro dzieci przestało być najważniejsze. Teraz liczy się tylko firma, która ma przynosić zyski. - Zadałam niewygodne pytania i już zostałam uznana za matkę konfliktową - stwierdza następna. - Zwyczajnie boję się, że to się odbije na moim dziecku.
- W tym ośrodku jest patologia. Kiedyś nie wiedziałam, kto jest dyrekcją, do niczego nie było mi to potrzebne - opowiada kolejna mama. - Teraz układ dyrektor-pielęgniarka naprawdę robi dużo złego. On nie wszystko widzi, to ona mu o wszystkim donosi - dodaje.
Rodzice krytykują także wprowadzaną przez dyrektora metodę behawioralną. - Na siłę ją wprowadzają - tym razem głos zabiera ojciec. - Byłem w tej metodzie. W przypadku mojego dziecka się nie sprawdzała, było płaczliwe, nerwowe - dodaje.
Wątpliwości co do słuszności wprowadzenia takiej metody nie ma natomiast kierujący poradnią, dr Waldemar Podkoń. To właśnie pod jego adresem kierowane są najpoważniejsze zarzuty. Lekarz podkreśla jednak, że zlecona przez psychiatrę Violettę Ambroziak, autorytet w Łodzi w kwestii terapii dzieci autystycznych, terapia behawioralna to dobra terapia, do której specjaliści nie chcą się przekonać. Nie stosują zleconej terapii, tylko inne. Zdaniem dyrektora wynika to z faktu, że terapia behawioralna wymaga większego zaangażowania i więcej pracy.
- Ta metoda polega na nagradzaniu dziecka - opowiada jedna z mam. - Prowadząca zajęcia daje mojemu dziecku jedzenie jako nagrodę, wkłada mu je prosto do ust, nie do rączki, chociaż prosiłam, żeby tego nie robiła - stwierdza.
Dyrektor Podkoń dostrzega złą atmosferę w poradni. Twierdzi, że wiele problemów nie miałoby miejsca, gdyby rodzice, zamiast angażować się w rozmowy, bardziej angażowali się w terapię własnego dziecka.
- Zamiast siedzieć na korytarzu powinni być w sali razem z dzieckiem i terapeutą, nawet po to, żeby wiedzieć, jak z dzieckiem pracować w domu - mówi Waldemar Podkoń.
Lekarz zapytany, czy zdarza mu się być niegrzecznym w stosunku do rodziców, kategorycznie zaprzecza. - Nigdy mi się to nie zdarzyło - twierdzi.
- To nieprawda - to głos kolejnej z matek. - Powiedział, że jeśli mi nie pasuje, to mogę się wypisać. Tylko dokąd? - pyta retorycznie.
Dyrektor jest zaskoczony, że głosy oburzonych matek do niego nie dotarły.
Rodzice stawiają jednak sprawę jasno: są pewni, że jeśli napiszą oficjalną skargę, to ich dzieci zostaną usunięte z ośrodka. - Najgorsze, że tracimy ludzi, do których nasze dzieci miały zaufanie. Autystykom trudno nawiązywać na nowo relacje - mówi ze łzami w głosie kolejna mama.
Część dzieci została przepisana z poradni do ośrodka. Matki nie wiedziały, czemu to ma służyć. - Mam kontrakt z NFZ na prowadzenie pięciorga dzieci dzieci, a ich było 60, za które fundusz nam płacił. To tylko formalność - wyjaśnia i uspokaja dr Waldemar Podkoń.
Nie da się ukryć, że tego rodzaju sytuacje źle wpływają na pracę instytucji oraz jej wizerunek. - Powstał obóz dominujący - tłumaczy dyrektor. - Stanowi go jedna trzecia rodziców, kolejna jedna trzecia to kontra, a pozostała część jest neutralna - dodaje.
Waldemar Podkoń mówi, że kłopot polega na zażyłości i zaszłości. Dla niego priorytetem jest natomiast, aby ośrodek stosował dobrą terapię, i żeby fundusz nie miał mu nic do zarzucenia.
Ewa Kaźmierczak, prezes stowarzyszenia, także zdaje sobie sprawę z ciężkiej atmosfery w ośrodku. - Planujemy spotkanie z rodzicami dzieci autystycznych, żeby mieli informacje bezpośrednio od nas, a nie z pokrętnych źródeł - mówi. Może najwyższy czas? Takiej informacji rodzice najwyraźniej potrzebują. - Nie wiem, co będzie dalej z nami - żali się jedna z mam. - Jadę, ale nigdy nie wiem, jakie będą zajęcia.
O dzieciach autystycznych mówi się, że żyją jakby za szybą. Wydaje się, że podobna szklana ściana powstała w poradni: między dyrektorem i pracownikami oraz między pracownikami i rodzicami. A może to rodzice ulegają naciskom terapeutów?
Wierzymy, że zgodnie z zapowiedzią prezes Ewy Kaźmierczak strony zaczną ze sobą rozmawiać.