Bitwa sowiecko-sowiecka pod Skierniewicami

Czytaj dalej
Fot. Roman Bednarek
Roman Bednarek

Bitwa sowiecko-sowiecka pod Skierniewicami

Roman Bednarek

Wiesław Stopiński, mieszkaniec podskierniewickiej miejscowości Topola, w dniu wyzwolenia Skierniewic jako dziesięcioletni chłopiec był świadkiem niebywałego zdarzenia – regularnej bitwy sowiecko-sowieckiej, stoczonej na wschodnich przedpolach miasta. Po starciu zabitych i rannych wywieziono trzema ciężarówkami.

Opowieść Wiesława Stopińskiego rozpoczyna się od momentu, gdy o zmierzchu 16 stycznia 1945 r. do Topoli nadjechały cztery czołgi radzieckie. Najprawdopodobniej należały do 220 brygady pancernej, dowodzonej przez pułkownika A. Paszkowa. Następnego dnia bowiem – jak podaje Jan Józefecki w swojej książce "Dzieje Skierniewic 1359-1975", wydanej w 19888 r. przez PWN w Warszawie – maszyny tego oddziału opanowały Skierniewice.

Czołgiści pytali o bunkry

– Czołgi te porozstawiały się pomiędzy zabudowaniami, a ich załogi miały przenocować we wsi. Przynajmniej tak mówili dowódcy, jak tylko przyjechali – wspomina Wiesław Stopiński. – Z czołgów wyjęli żywność i słodycze. Częstowali dzieci cukierkami, a w domu mojego ojca, Adama Stopińskiego, zrobili naradę. O czym radzili, nie wiadomo. Wiem tylko, że zawołali mojego ojca, który bardzo dobrze mówił po rosyjsku, i wypytywali go o bunkry niemieckie, rozmieszczone w tej okolicy.
Ojciec pana Wiesława opowiedział im o żelbetonowym bunkrze w Rawce, zlokalizowanym tuż przy stacji kolejowej, o drugim koło cmentarza w tej samej miejscowości i trzecim w Jarmużce.

– To były trzy główne bunkry, połączone z mniejszymi, które były położone wzdłuż rowu przeciwczołgowego, biegnącego polami niedalekich Miedniewic aż do Ziemiar – relacjonuje Wiesław Stopiński.

Co do umocnień niemieckich, nasz rozmówca na pewno nie mija się z prawdą. O istnieniu rowu przeciwczołgowego, wykopanego wzdłuż linii rzeki Rawki wspomina bowiem w swojej książce "Skierniewice w czasie II wojny światowej", wydanej w 1999 r. przez Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej nieżyjący już skierniewiczanin, żołnierz AK, Karol Zwierzchowski. „(...) Był sierpień-wrzesień 1944 r. (...) Mieszkańcy Skierniewic kopali rów przeciwczołgowy na odcinku Grabina-Miedniewice-Samice. Do moich obowiązków należało sporządzanie list pracujących. Szedłem wzdłuż rowu i spisywałem. Ludzie podawali imiona i nazwiska swoje i bliskich. Stąd ilość nazwisk na listach była dużo większa od liczby pracujących. Początkowo trochę się bałem. Pod koniec dnia rowerem jechałem do Kamiona, gdzie w pałacu stacjonowało kierownictwo budowy umocnień tego odcinka. Trzeba było uzyskać potwierdzenie obecności pracujących.(...)” – opowiada w swoim opracowaniu Karol Zwierzchowski.

Idzie ruska ćma

Po naradzie sowieccy czołgiści zrezygnowali z noclegu w Topoli. Wsiedli do swoich maszyn i odjechali. – Powiedzieli, że wrócą następnego dnia rano z większą liczbą czołgów, zabiorą ojca ze sobą i on im pokaże, gdzie są te bunkry, o których opowiadał – mówi świadek tamtych wydarzeń. – Później ojciec powiedział, że bali się nocować tutaj. My wiedzieliśmy, że w tym rowie siedzieli jeszcze Niemcy, ale ich nie było co się bać. Byli to żołnierze oddelegowani z frontu na tyły do pilnowania między innymi magazynów z żywnością czy amunicją i bronią. Był tam na przykład taki Hans, syn Polki i Niemca, który był ranny pod Stalingradem. Wszyscy go tutaj znali, zresztą współpracował z ruchem oporu. Wykombinował nawet dla Polaków karabin maszynowy z amunicją. Więc czego było się bać? Ale może ruscy mieli jakieś swoje informacje?

Jak się później okaże, sowieccy czołgiści prawdopodobnie mieli powody, aby się obawiać i na noc dołączyć do swojego oddziału.

Następnego dnia rano na podwórku gospodarstwa Stopińskich w Topoli pojawił się wystraszony sąsiad. – Wpadł do nas i krzyczy: ćma idzie, ruska ćma! Tak u nas mówiło się na sowiecką piechotę – wspomina Wiesław Stopiński. – Rzeczywiście nadchodzili tyralierą od strony Rawki i szli na Skierniewice. Wpadli do naszego gospodarstwa. Chazjaj, Giermańca niet? – krzyczeli i zaraz zaczęli uganiać się za wszystkim, co żywe, tacy byli wygłodniali. Na szczęście pojawił się oficer i pogonił ich dalej, na Skierniewice. Przeszli może z 200 metrów, a tu na ulicy Sobieskiego pojawiły się radzieckie czołgi. Jechały w naszą stronę. Nagle zaczęły ostrzeliwać piechotę z dział i karabinów maszynowych. Ruska piechota odpowiedziała ogniem. Na naszym podwórku czerwonoarmiejcy ustawili działo i zaczęli z niego bić do czołgów.

Krwawa łaźnia dla swoich

Czołgi skierowały swój ogień na działo. Jeden z pocisków trafił w szczyt położonego nieopodal domu Rudnickich. Na szczęście mieszkańcy ukryli się w piwnicy i nikt nie zginął. Drugi pocisk wyrwał dziurę w ścianie obory Stopińskich. – Z obory wyrzuciło krowę i kilku rannych żołnierzy sowieckich, którzy tam się ukryli – mówi świadek wydarzeń. – Do naszego domu, w którym przebywał także rosyjski pułkownik, wpadł jeden z rosyjskich żołnierzy i zaczął krzyczeć, żebyśmy uciekali. Wypadliśmy na podwórko. Mój ojciec tłumaczył oficerowi, żeby przestali strzelać, bo to czołgi radzieckie. Jadą po niego, bo miał im pokazać przecież niemieckie bunkry. Oficer rozłożył ręce i odpowiedział, że nie ma żadnej łączności, aby powiadomić kogokolwiek, że swoi biją się ze swoimi.

Na szczęście – jak opowiada Wiesław Stopiński – czołgi wjechały w szeregi piechoty i dopiero wtedy załogi zorientowały się, że urządziły krwawą łaźnię żołnierzom swojej własnej armii. Obydwie strony przerwały ogień.

Opowieść mieszkańca Topoli o piechocie sowieckiej, która nadeszła od strony Rawki, jest zgodna z faktami historycznymi, podanymi przez Jana Józefeckiego w wymienionym już opracowaniu. Historyk pisze w nim: (...)Rankiem 17 stycznia od wschodu na linię Rawki wyszła również 301 dywizja piechoty z 9 korpusu 5 armii uderzeniowej. Jako pierwszy forsował Rawkę 1 batalion 1052 pułku, dowodzony przez mjr. G. Ajrapietiana. Zlikwidowana została ochrona mostu drogowego w Rudzie (miejscowość w pobliżu Topoli – R.B.), batalion po moście przeszedł na zachodni brzeg Rawki w odległości ok. 3 km od Skierniewic, rozwijając natarcie w kierunku południowo-zachodnim.

Batalion ten doszedł aż do centrum Skierniewic, likwidując po drodze resztki oporu.(...)”. Ani słowa wzmianki, że po drodze oddział musiał stoczyć bój z własnymi czołgami, ponosząc dotkliwe straty. – Zaraz po tym, jak przestali strzelać, ze Skierniewic przyjechały trzy ciężarówki. Rosjanie zaczęli zbierać rannych i zabitych żołnierzy piechoty. Ledwo się pomieścili do tych trzech ciężarówek – wspomina Wiesław Stopiński. – Mnóstwo rannych było na podwórku u sąsiada. Głośno krzyczeli, więc dawano im wódki na uśmierzenie bólu.

Nasz rozmówca zapewnia, że oddział czołgów nie poniósł żadnych strat.

Desant przebierańców

Dlaczego doszło do bratobójczej walki na przedmieściach Skierniewic? Z pewnością bezpośrednią przyczyną była tragiczna pomyłka czołgistów. Musiało jednak zadecydować o tym także coś więcej, trudno bowiem nie rozpoznać własnych wojsk w biały dzień. Być może odpowiedzią na to pytanie jest fragment ośmiostronicowej książeczki Mirosława Pawlaka „Wyzwolenie Skierniewic,17.I.1945”, wydanej w 1982 r. przez Stację Naukową w Żyrardowie Mazowieckiego Ośrodka Badań Naukowych Mazowieckiego Towarzystwa Kulturalnego: „(...)Tej samej nocy (16-17 stycznia – R.B.) na tereny zajęte już przez wojska radzieckie zrzucono, w rejonie Miedniewic (miejscowość granicząca z Topolą – R.B.), hitlerowską grupę desantową pod kryptonimem „Jagdverband”. Grupa wyszkolona w Królewcu, w mundurach wojsk radzieckich, niespodziewanie napadła na linię kolejową w Rawce. Niemcy zamordowali dróżnika oraz dwóch żołnierzy radzieckich z 27 kompanii 1 Brygady Kolejowej, która wcześniej opanowała linię kolejową(...)”.

Niewykluczone zatem, że sowieccy czołgiści wzięli żołnierzy w rosyjskich mundurach za hitlerowskich komandosów-przebierańców. Być może już poprzedniego dnia mieli informacje o zrzucie hitlerowskiego desantu i dlatego po naradzie zrezygnowali z noclegu w Topoli, obawiając się jego ataku? Najprawdopodobniej wchodzili w skład radzieckiej grupy szybkiej 220 brygady pancernej, dowodzonej przez płk. A. Paszkowa, która – jak pisze Jan Józefecki w swojej książce – dotarły do Skierniewic tego samego dnia. Skoro jednak dotarły do Skierniewic 17 stycznia, to skąd wzięły się w Topoli o zmierzchu dnia poprzedniego?

Może to wyjaśnić fragment przytaczanego już opracowania Józefeckiego: „(...)W czasie szybkiego natarcia radzieckie grupy pancerne nie rozbijały do końca obrony przeciwnika w zajmowanych miejscowościach, starając się przenikać na głębokie tyły. Przejeżdżały przez miejscowości dezorganizując wszelkie próby oporu i pozostawiając zadanie ostatecznego rozbicia przeciwnika następnym rozdziałom.(...)”. Niewykluczone, że te kilka czołgów w Topoli w przeddzień wyzwolenia Skierniewic, to jeden z patroli pancernych, penetrujących tereny zajęte jeszcze przez Niemców.

Atak na kawalerię

Kilka godzin po bratobójczej, sowiecko-sowieckiej bitwie w Topoli nadeszła sowiecka kawaleria. „(...)17 stycznia na tym kierunku został dodatkowo użyty 2 korpus kawalerii gwardii(...)” – pisze w przytaczanej już książce Jan Józefecki. – Jechali parę godzin oddział za oddziałem drogą, dzisiejszą ulicą Unii Europejskiej, od strony ulicy Granicznej. Prowadzili kilka kolumn jeńców niemieckich.

W pewnym momencie z jednego ze schronów w rowie przeciwczołgowym wyszedł oficer niemiecki z ordynansem i obydwaj zaczęli strzelać do przejeżdżającej kawalerii – wspomina Wiesław Stopiński. – Początkowo ruscy nie reagowali, ale w końcu jeden oddział został skierowany w te okopy. Siedziałem wtedy w piwnicy ze swoją mamą, ale podglądałem, co się tam dzieje i widziałem, jak konnica ruszyła na ten bunkierek, w którym skrył się oficer niemiecki z ordynansem. Oficer rzucił granat. Wybuch zabił konia pod rosyjskim kawalerzystą, a jeźdźca ciężko ranił.

Zaraz po tym wybuchu ordynans został zabity, a rosyjski oficer wzięty do niewoli. To nie znaczy, że przeżył. Sowieci przywiązali go za ręce do konia i ciągnęli po polach, aż wyzionął ducha. Gdy Rosjanie rozprawili się z Niemcami, ruszyli dalej. Przeszli przez tory kolejowe, a później zapuścili się w lasy Puszczy Bolimowskiej – kończy swoją opowieść Wiesław Stopiński.

Kim byli hitlerowski oficer i jego ordynans, skoro według oceny naszego rozmówcy w okopach znajdowali się jedynie zdemoralizowani już niemieccy żołnierzy nieprzydatni na froncie? Czyżby niedobitkami rozproszonej grupy desantowej „Jagdverband”?

Jak zapewnia 79-letni dziś mieszkaniec Topoli, zdarzenia, których był świadkiem i o których postanowił nam opowiedzieć, nie były jeszcze przedmiotem jakiejkolwiek publikacji. I rzeczywiście – próżno szukać krótkiej nawet wzmianki o nich w opracowaniach na temat historii Skierniewic. A jest ich przecież co najmniej kilka.

Roman Bednarek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.