Bohater Jan Kopałka, żołnierz Szarych Szeregów

Czytaj dalej
Anna Gronczewska

Bohater Jan Kopałka, żołnierz Szarych Szeregów

Anna Gronczewska

Most w Czarnocinie w książce "Kamienie na szaniec" opisał Aleksander Kamiński, który po wojnie osiadł w Łodzi. Bohaterowie z książki walczyli pod Czarnocinem oraz w Łowiczu.

Michał Kopałka jest licealistą z Łodzi. Został laureatem jednej z edycji konkursu "Arsenał Pamięci" organizowanego przez łódzkiego harcmistrza Krzysztofa Jakubca. Michał napisał pracę o swoim dziadku, Janie Kopałce, żołnierzu Szarych Szeregów, batalionu "Zośka", który brał udział między innymi w słynnej akcji pod Czarnocinem.

Doszło do niej 6 czerwca 1943 roku. Była to jedna z pierwszych akcji sabotażowych harcerzy z Szarych Szeregów. Dowodził nią Tadeusz Zawadzki "Zośka", jeden z najbardziej znanych żołnierzy Szarych Szeregów. Urodził się w 1917 roku w Warszawie. Jego ojciec Józef był profesorem na Politechnice Warszawskiej. Został nawet jej rektorem. Matka "Zośki" była nauczycielką, działaczką oświatową. Tadeusz Zawadzki w 1933 roku zaczął się uczyć w słynnym warszawskim gimnazjum im. Stefana Batorego. Jego kolegami z klasy byli Aleksy Dawidowski "Alek" i Janek Bytnar "Rudy". Ta przyjaźń zaważyła na jego życiu. Do jego klasy chodził też znany poeta Krzysztof Kamil Baczyńskich, który zginął w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego.

Tadeusz Zawadzki należał do 23. Warszawskiej Drużyny Harcerzy im. Bolesława Chrobrego, zwanej "Pomarańczarnią". Maturę zdał kilka miesięcy przed wybuchem wojny, w maju 1939 roku. Już w październiku zaczął działać w konspiracji. W maju 1941 roku, razem ze swoją drużyną, wstąpił do Szarych Szeregów. Uchodził za jednego z najbardziej aktywnych żołnierzy tzw. małego sabotażu.

26 marca 1943 roku dowodził słynną "Akcją pod Arsenałem". Podczas tej akcji odbito 25 więźniów gestapo. Między innymi przyjaciela ze szkolnej ławki i z konspiracji - Janka Bytnara "Rudego". "Rudego" uwolniono, ale został tak pobity przez gestapowców, że zmarł. W czasie akcji ciężko ranny został też inny przyjaciel "Zośki", Alek Dawidowski. Na skutek odniesionych ran umarł 30 marca 1943 roku. Sam "Zośka" też nie doczekał wybuchu Powstania Warszawskiego.

20 sierpnia "Zośka" dowodził akcją pod Sieńczycami koło Wyszkowa. Była ona częścią operacji noszącej kryptonim "Taśma". Miała na celu wysadzanie niemieckich posterunków znajdujących się na granicy między Generalną Gubernią a III Rzeszą. Jeden z takich posterunków znajdował się między innymi w Sieńczycach.

- Marsz na miejsce akcji wykonano planowo - wspominał po latach tę akcję Stanisław Broniewski "Orsza". - O określonej godzinie oddział był na miejscu, gotów do uderzenia. Powodzenie akcji było całkowicie uzależnione od zaskoczenia Niemców. Tymczasem po rzuceniu granatów nastąpiła chwila wyczekiwania - trwała ona ułamki sekund, lecz była niewątpliwie tym, co wielu teoretyków wojny nazywa kryzysem boju. Kryzys przełamał Tadeusz, podrywając najbliższych chłopców do ataku. Pierwszy wpadł w drzwi strażnicy i tu trafił go śmiertelny strzał w samo serce. Walka została wygrana; strażnica opanowana; Niemcy wybici. Z naszej strony tylko jedna strata - Tadeusz...

Kilka dni po śmierci Tadeusza Zawadzkiego w Armii Krajowej powstał batalion "Zośka".

Ale wróćmy do akcji pod Czarnocinem. Opisał ją w "Kamieniach na szaniec" Aleksander Kamiński. Tego mostu nie wybrano przypadkowo. Tędy przebiegały niemieckie transporty na front wschodni. 6 czerwca przez Czarnocin miał przejeżdżać pociąg wiozący czołgi. Harcerze pod dowództwem Tadeusza Zawadzkiego "Zośki" wyjechali z Warszawy dwoma samochodami.

- Od początku ta akcja była pechowa - twierdzi Grzegorz Nawrot z łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Najpierw jeden z samochodów, którym harcerze wyjechali na akcję, trafił jeszcze w Warszawie na niemiecki patrol. Doszło do strzelaniny. Zginął jeden z harcerzy.

Kłopoty z wyjazdem z Warszawy miał "Zośka". Na dodatek niedokładnie opracowana była trasa przejazdu do Czarnocina. Po drodze harcerze błądzili. Na miejsce akcji "Zośka" dotarł spóźniony. Sześć minut przed przyjazdem pociągu.

- Harcerze mieli mało materiałów wybuchowych - wyjaśnia Grzegorz Nawrot. - Planowali położyć je pod mostem. Wybuchł miał osłabić most, który miał się załamać, gdy będzie przejeżdżała nim lokomotywa ciągnąca wagony z czołgami.

Niestety, spóźnieni harcerze mieli mało czasu na rozłożenie materiałów wybuchowych pod całym mostem. Położyli je, ale most się nie zawalił. Został jedynie uszkodzony.

Potem jeden z samochodów, którym uciekali z akcji miał wypadek. Wpadł do rowu. Kierowca został ciężko ranny. Trzech harcerzy - m.in. Feliks Pendelski ps. "Felek" oraz Andrzej Zawadowski "Gruby" - wracali do Warszawy pieszo.

W okolicy Woli Pękoszewskiej, blisko Skierniewic, doszło do strzelaniny z niemieckim patrolem. Ciężko ranny został "Gruby". "Felek" bronił przyjaciela i sam też zginął. Jeszcze przed śmiercią zjadł dokumenty, by nie zostać rozpoznany przez Niemców.
Jan Kopałka, ps "Antek", dziadek Michała, był podczas akcji pod Czarnocinem minerem. To warszawiak, który po wojnie osiadł w Łodzi i wiele lat uczył chemii w Technikum Chemicznym przy ul. Tamki. Urodził się 10 maja 1914 roku. Od 16. roku życia był związany z harcerstwem. Harcerzem został podczas nauki w Męskim Gimnazjum i Liceum im. Tomasza Niklewskiego w Warszawie. Wstąpił do 7. Warszawskiej Drużyny Harcerzy im. Generała Karola Kniaziewicza. Najpierw był harcerzem zastępu "Wyżłów", a potem zastępowym zastępu żeglarskiego "Rekinów". W 1933 roku zostaje przybocznym drużynowego, a gdy ma lat dwadzieścia, mianowany zostaje na drużynowego.

- Jeździł na obozy harcerskie, już jako student Politechniki Warszawskiej, był ich komendantem - napisał w pracy poświęconej Janowi Kopałce jego wnuk Michał. - W roku 1936 roku zostaje mianowany podharcmistrzem.

Jan Kopałka w 1934 roku rozpoczął studia na Wydziale Chemii Politechniki Warszawskiej. Nie udaje mu się jednak ich dokończyć przed wybuchem wojny.

- Musiał zarabiać na studia, a poza tym był bardzo zaangażowany w rodzinę - wyjaśniał Michał.

Kiedy wybuchła II wojna światowa Jan Kopałka miał dwadzieścia pięć lat. Już 7 września 1939 roku z grupą harcerzy z 7. WDH i Hufca Harcerzy Warszawa Wola wyrusza walczyć na wschodzie Polski. Ale powraca z nimi do Warszawy i bierze udział w jej obronie. Po zakończeniu kampanii wrześniowej zorganizował swoich harcerzy z Gimnazjum Niklewskiego i młodzież niezrzeszoną do nauki w tajnych kompletach.

- Ta grupa konspiracyjna w 1940 roku jako Hufiec Wola uzyskała kontakt z powstałymi Szarymi Szeregami i weszła w skład Okręgu Północ Warszawskiej Chorągwi Szarych Szeregów - wspominał Michał Kopałka.

Jego dziadek przyjmuje pseudonim "Antek z Woli" i zostaje pierwszym komendantem Hufca Wola. Chodzi na zajęcia konspiracyjnej Szkoły Podchorążych. Jest tam szkolony przez "cichociemnych". Brał udział w pierwszym kursie szkoleniowym Wielkiej Dywersji i kursu minerskiego "Filtry".

- Brał czynny udział w wielu akcjach sabotażowych i dywersyjnych - zaznacza Michał. - Między innymi w operacji "Wieniec II", która sparaliżowała linie kolejowe na trasach zaopatrzeniowych wiodących na front wschodni. Był uczestnikiem akcji "Bracka", czyli ewakuowania broni z mieszkania aresztowanego phm. Jana Błońskiego.

Zdaniem Michała jedną z najważniejszych akcji, w jakiej wziął udział jego dziadek, była akcja "Schultz". Żołnierze Szarych Szeregów wykonali wyrok śmierci na SS Oberscharfführerze Herbercie Schultzu. Była ona odwetem za bestialskie znęcanie się na "Rudym", czyli Janku Bytnarze, po aresztowaniu go przez gestapo.

- Dowiedziałem się o tym niedawno i nie ukrywam, że jestem bardzo dumny z tego, że dziadek dowodził grupą osłaniającą wykonanie akcji od strony ulicy - wspominał Michał w swojej pracy.

Jeszcze jedna akcja łączyła dziadka Michała z bohaterami książki Aleksandra Kamińskiego. Ponoć przeżył ją bardzo osobiście. Zginął w niej Aleksander Zawadzki "Zośka". "Jakże żałuję, że nie mogę teraz o tym z Dziadkiem porozmawiać, mam tyle pytań. Myślę, że mógłbym słuchać go godzinami. Szkoda, że zostało tak mało z przeżyć Dziadka, jego doświadczeń konspiracyjnych, bo oprócz faktów historycznych z jego nazwiskiem znacznie cenniejsza dla mnie byłaby dziadkowa ocena tego, co go spotkało. Chciałbym poznać także emocje, jakie mu towarzyszyły i to, kogo cenił czy lubił najbardziej" - pisał Michał.

Jan Kopałka

Potem Jan Kopałka wsławił się innym wyczynem, a mianowicie akcją uwolnienia więźniów z więzienia NKWD w Łowiczu. W czerwcu 1944 roku został wysłany do Łowicza, by odnowić działalność roju "Łoza". Został komendantem miejscowego hufca. Przez to nie wziął udziału w Powstaniu Warszawskim.

- Z żalem w czerwcu 1944 roku opuszczałem Warszawę - moje rodzinne miasto i przyjaciół, z którym związany byłem od lat węzłami walki i braterstwa - wspominał po wojnie. - Ale tak trzeba było#- służba, polecenie jak rozkaz. A powodem była potrzeba ratowania hufca "Łoza" po aresztowaniu komendy. Trzeba było wypełnić utworzoną lukę, kierować dalszą pracą. Potrzebny był instruktor harcerski posiadający pewne doświadczenie. A w powietrzu coś wisiało, grzmiało już zza Wisły. Liczyłem, że szybko wrócę. A moi nowi podkomendni? Młodzi, zapaleni chłopcy, pełni fantazji i chęci walki. Szybko nawiązałem kontakty, uporałem się z organizacją, rozpoczęliśmy szkolenie wojskowe, harcerskie, naukę i szło wszystko jak w Warszawie. Wybuchło Powstanie Warszawskie- chciałem z wybraną grupą ruszyć na pomoc - nie udało się. Odwołano rozkaz wymarszu […] Po 50 latach to już tylko historia, której byliśmy uczestnikami i świadkami. Dobrze spełniony obowiązek. Taka była nasza służba…

Pod koniec stycznia i na początku lutego 1945 roku, UB rozpoczęło aresztowania żołnierzy Armii Krajowej. Do więzienia w Łowiczu trafił m.in. przyjaciel Jana Kopałki, Zbigniew Feret, ps. "Cyfra". Wcześniej część więźniów została przewieziona z Łowicza w głąb Rosji. By zapobiec wywiezieniu przyjaciela na Syberię, Jan Kopałka zorganizował akcję, podczas której uwolniono 70 więźniów.

Nazwano ją "Małym Arsenałem". 8 marca 2015 roku minęło siedemdziesiąt lat od jej przeprowadzenia.

- Minęło wiele lat od czasu, gdy podjęliśmy decyzję - uwolnić "Cyfrę" - wspominał po latach Jan Kopałka. - W marcowy mroźny wieczór wyruszyliśmy z bronią na łowickie więzienie. Bez jednego strzału, bez ofiar i rannych rozpuściliśmy aresztowanych Akowców. Ponad 70 osób odzyskało wolność. Wielu z Was, a także Wasi bliscy zapłacili drogo za ten zryw. Składam hołd Matkom, Rodzinom i wszystkim, którzy przeszli przez śledztwo i więzienie.

Pomysł na akcję był taki, by podzielić oddział na dwie części. Jedna pozorowałaby grupę aresztowanych volksdeutschów z okolicznych wsi, a druga miała udawać milicjantów, którzy prowadzili aresztowanych do więzienia. "Antek" uczulał biorących w akcji żołnierzy, by broni używali w razie konieczności.

Konspiratorom udało się wejść do środka więzienia. Wszystko przebiegało z planem. Już otwierali więzienne cele, gdy otrzymali sygnał, że ktoś dobija się do bram więzienia. Okazało się, że to dwaj ubecy, którzy przyszli po aresztanta. Na szczęście udało ich się bez wystrzału obezwładnić. Tak jak planował Jan Kopałka, bez żadnego wystrzału uwolniono z więzienia siedemdziesięciu aresztantów.

Część uczestników akcji, między innymi "Cyfra" i Jan Kopałka, wyjechało potem z Łowicza. Dla tych, którzy zostali w mieście, nie skończyło się to dobrze. "Gryf", "Kmicic", "Jurek" i "Grom" zostali aresztowani przez UB. Trzech pierwszych skazano na karę śmierci. Ale z okazji zakończenia wojny zamieniono ją na dziesięć lat więzienia. Na dziesięć lat skazano również "Groma", który miał podczas akcji zaledwie 17 lat. Po amnestii z 1947 roku wszyscy znaleźli się na wolności.

Po kilku latach w ręce UB wpadli też "Cyfra", "Wędzidło" i "Wienciądz". Ale zatrzymano ich za nielegalne posiadanie broni. Dostali po kilkanaście lat więzienia. Był to jednak już 1952 roku. Nadszedł październik 1956 roku i mogli opuścić więzienie.
Po tej akcji Jan Kopałka wyjeżdża do Łodzi i tam się ukrywa. Dzięki koledze brata dostaje pracę w "Anilanie", czyli wtedy Fabryce Włókien Wiskozowych. Jest kierownikiem jednego z działów. Po dwóch latach zostaje zwolniony. Przez długi czas nie może znaleźć pracy. W kwietniu broni dyplom na Politechnice Łódzkiej. Zostaje magistrem inżynierem chemikiem.

Rozpoczyna pracę na uczelni jako asystent, ale uczy też chemii Szkole Włókienniczej przy ul. Żeromskiego 115 w Łodzi. W 1954 roku zostaje zwolniony. Powodem jest znów "reorganizacja", choć w życiorysach nie podaje, że należał do Armii Krajowej. Ale w tym sam roku znajduje pracę w łódzkim Technikum Chemicznym przy ul. Tamka.

- Niestety, nie znałem swojego dziadka - opowiada Michał. - Ja urodziłem się w 1998 roku, on zmarł rok później. W konkursie wziąłem udział dzięki mojej cioci, która bardzo mnie do tego zachęciła. Wiem, że dziadek nie chwalił się swoją okupacyjną, harcerską przeszłością. Takie to były czasy. Mój tata dowiedział się o tym, co dziadek przeżył, dopiero po 1989 roku...

Anna Gronczewska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.