Anna Bera

Cena prawdy

Anna Bera

Papierówka 2013. Pierwsze miejsce w kategorii wiekowej 16-19 lat

– Spóźnił się pan, panie Dariuszu – stwierdziłam na powitanie.
–  Nic się pani nie stało, że poczekała pani chwilę dłużej – odparł oschle właściciel domu. – Tak naprawdę chciałbym, żeby została pani jeszcze z godzinkę. Mam spotkanie z przyjaciółmi i nie mogę zająć się Olą.
Prychnęłam i powróciłam do salonu, żeby zaopiekować się czteroletnią córką swego pracodawcy. Miałam nadzieję, że zdąży wrócić do domu przed zachodem słońca, ale wiedziałam, że jako czterdziestoletnia stara panna nie mogę sobie pozwolić na stracenie dobrze płatnej pracy.
– Ach, pani Iwono? – zawołał mężczyzna z kuchni. – Niech pani przeniesie się z Olcią na piętro. Nie mogę pozwolić, żeby mała plątała się pod nogami, kiedy będziemy omawiać interesy.
Wzruszyłam ramionami i bez słowa złapałam podopieczną za rękę. Ta, kiedy ujrzała ojca, pobiegła do niego, upuszczając przy tym różowego małego misia na podłogę. Biznesmen uściskał córkę, po czym lekko popchnął ją w stronę Iwony.
–  Skarbie, idź z nianią na górę.
–  A potem poczytasz mi bajeczkę? – spytała dziewczynka niewinnym głosikiem.
–  Oczywiście. Potem.

To powiedziawszy, powrócił do kuchni, a ja zaprowadziłam Olę na górę. Tuż po tym, jak zamknęłam drzwi do pokoju dziewczynki, usłyszałam, że samochód podjechał pod bramę. Wkrótce po tym, z dołu słychać było głośne rozmowy. Stwierdziłam, że lepiej nie wtrącać się do życia osobistego chlebodawcy i zajęłam podopieczną czytaniem bajki dla dzieci. Po chwili mała spostrzegła, że nie ma przy sobie swego misia i wpadła w panikę.
- Spokojnie –  powiedziałam łagodnym głosem. – Zaraz z nim wrócę. Poczekaj sekundkę.
Po cichu zeszłam po schodach, żeby nie przeszkadzać osobom zgromadzonym w salonie, ominęłam nawet pierwszy stopień, który lekko skrzypiał. Znajomi rozmawiali przyciszonymi głosami.

–  ...pojawiły się problemy. Psy złapały trop.
– Myślisz, że coś znajdą? – spytał ktoś nieśmiałym głosem.
– Zawsze liczyliśmy się z tym, że mogą coś znaleźć – odezwał się Dariusz. – Musimy podjąć pewne kroki.
–  Trzeba na chwilę zwinąć interes – powiedziała jakaś kobieta.
- Możemy przenieść się do innego magazynu. Mógłbym pogadać z Henrykiem – rzekł właściciel domu.
–  Lepiej nie mieszać kolejnych osób – odpowiedziała kobieta.
Jeden z mężczyzn odchrząknął nerwowo.
–  Chyba nie mamy wyboru... – stwierdził.
- Jeśli ktoś będzie na tyle wścibski, żeby otworzyć skrzynię i zobaczy amfetaminę... – odrzekł ten, który zaczął mówić o policji, a ja poczułam, że jeżą mi się włosy.
– W każdej chwili ktoś to może zrobić. Wystarczy go przekupić – stwierdził Dariusz.
– A jeśli nie będzie chciał milczeć?
- Każdy ma swoją cenę, Michale – odpowiedziała……. kobieta. – Zawsze lepiej jest kogoś usunąć, ale niekoniecznie prościej.

Oblał mnie zimny pot. Zdałam sobie sprawę, jak niebezpiecznie jest tego słuchać. Cichutko podeszłam do różowej przytulanki, podniosłam ją i ruszyłam na górę. Zapomniałam o drugim schodku, który zaskrzypiał przeraźliwie pod jej ciężarem. Z przerażeniem zaczęłam się wspinać po schodach, modląc się, żeby mnie nie usłyszeli.
Kilka sekund później u stóp stopni stanęli wszyscy konspiratorzy.
- No proszę, proszę... – zaczęła suchym głosem kobieta.

Zamarłam, spojrzałam w dół i poznałam, że to Renata Małkowska, sędzina często występująca w telewizji. Obok niej stali pozostali mężczyźni z salonu, w tym Dariusz.
– Panno Iwono, ile pani usłyszała? – spytał pracodawca.
Już chciałam zacząć kłamać, jednak wcześniej odezwał się postawny człowiek ubrany w elegancki garnitur:
– Zbyt dużo. Nie możemy pozwolić, żeby poinformowała gliny.
Przerażona zaczęłam biec przed siebie, do sypialni, żeby stamtąd wyskoczyć na balkon. Wpadłam do pokoju, prawie wyważając drzwi, i podskoczyłam do klamki. Ta nie ustąpiła. Bezradna szarpnęłam nią jeszcze raz, zanim poczułam, że chwytają ją silne ręce i straciłam przytomność.

***
Nazywam się Tomasz Mazur, ale wszyscy mówią mi Dex. Siostra nadała mi tę ksywę, nawiązując do „Laboratorium Dextera”. Mówi, że jestem tak szalony i pomysłowy jak postać z tamtej bajki dla dzieci. Jakoś przezwisko przylgnęło do mnie i traktuję je jak  imię.

Moja zwariowana strona charakteru objawia się głównie podczas wypadów z paczką znajomych na miasto. Zawsze wyskoczę z jakimś dziwnym pomysłem, jak przeszukiwanie plaży nad Zalewem w poszukiwaniu ukrytego skarbu Azteków. Uwielbiam rozśmieszać towarzystwo i śmiać się razem z nimi.
Z drugiej strony jestem bardzo samotny. Nigdy nie miałem dobrego przyjaciela. Czasami rozmawiam ze starymi znajomymi, kiedy na nich wpadnę na mieście, ale to dla mnie za mało.
Dlatego bez reszty oddałem się mojej pasji fotografowania. Robię zdjęcia wszystkiemu bądź wszystkim, a bez aparatu nie wychodzę nawet do sklepu. Niektórzy z tego powodu nazywają mnie dziwakiem, jednakże nie przejmuję się nimi i po prostu robię to, co kocham. Sprzęt jest kosztowny, więc musiałem chodzić po szkole do pracy. Nawet stworzyłem ciemnię w piwnicy. Narobiłem się przy tym, ale było warto.

- Dex! Nie siedź całego wieczoru w piwnicy. Jutro masz sprawdzian z matematyki!
    Zszedłem po schodkach do ciemni. Zdjąłem aparat z szyi i zacząłem cały proces wywoływania zdjęć, które zrobiłem podczas pobytu w szkole i powrotu do domu. Zajęło mi to kilkanaście minut, a kiedy zadowolony przyglądałem się wywołanym obrazom, rzucił mi się w oczy kadr Bramy Parkowej. Coś w nim było nie tak. Skierowałem światło bezpośrednio na zdjęcie i zamarłem. Upuściłem papier z szoku. Ściana wewnętrzna została uchylona, jakby to były drzwi, a z nich wystawały czyjeś zakrwawione nogi.

***
    Ciemność. Cisza. Zimno. Przeraźliwe zimno przenikające mnie do szpiku kości. Przyciągnęłam kolana bliżej do klatki piersiowej.
    Wstałam, żeby się rozprostować, i od razu poczułam silne zawroty głowy. Nie wiedziałam, ile jeszcze będę musiała tkwić w tej celi. Byłam już głodna. Przywołałam wspomnienie tego, jak to się stało. Pan Dariusz mnie zwolnił i kazał się wynosić. Zrozpaczona postanowiłam wrócić do rodzinnego domu. W Żyrardowie mieszkałam parę lat i już cztery razy musiałam szukać nowej pracy... Decyzję podjęłam spontanicznie. Nie pomyślałam nawet o tym, żeby zadzwonić do mamy i poinformować ją, że przyjadę. Na dworcu w Skierniewicach byłam chwilę po 15:00. Poszłam drogą wzdłuż parku. I przy Bramie Parkowej... Otoczyło mnie paru potężnie zbudowanych mężczyzn. Uderzyli czymś w głowę i zaciągnęli tutaj. Tutaj... czyli gdzie?
Rozejrzałam się odruchowo, ale pomieszczenie spowijały nieprzeniknione ciemności. Wymacałam zimną ceglaną ścianę. Przeszłam wzdłuż niej, natrafiłam na kolejną i obeszłam całą celę. Przerażona uświadomiłam sobie, że nie wyczułam żadnych drzwi. Zostałam zamurowana...!

***
    Nie mogłem zasnąć. Cały czas myślałem o uchylonym tajemniczym przejściu i wystających zakrwawionych nogach. Boże, a jeśli tam zginął człowiek? Powinienem poinformować policję. Pewnie potraktują mnie jak fanatyka filmów kryminalnych i nawet nie wysłuchają do końca. Mam zdjęcie. Lecz to żaden dowód. Ktoś mógł na przykład się przewrócić... albo odpoczywać...
    Przesiedziałem cały dzień w szkole, nie mogąc się skupić na czymkolwiek. Starałem się zebrać myśli na sprawdzianie z matematyki, jednakże niewiele mi to dało. Kiedy zabrzmiał ostatni dzwonek, wypadłem z budynku i popędziłem do parku. Chciałem poznać prawdę. Kilka kroków przed Bramą stanąłem. Naprawdę chcę się dowiedzieć? Z trudem przełknąłem ślinę i wziąłem kilka głębokich wdechów, aby choć trochę uspokoić rozszalałe serce.
    Wyjąłem aparat z futerału i zrobiłem parę zdjęć zabytkowi. Zbliżyłem się do ściany, która powinna się odsuwać. Rozejrzałam się zlękniony, jakbym robił coś złego lub zakazanego. W pobliżu kręciło się mało osób, niektórzy wyprowadzali psy. Było wczesne popołudnie. Słońce grzało, choć już nie tak mocno jak w lecie; był środek jesieni.
    Przyjrzałem się ścianie. Nic nie wskazywało na to, że mogłoby to być jakieś przejście. Pchnąłem ją na próbę. Ani drgnęła. Uderzyłem ramieniem i wpadłem do wnętrza. Odurzył mnie zapach zgnilizny. Stanąłem na środku malutkiego pomieszczenia i mrugałem intensywnie, żeby przyzwyczaić wzrok do ciemności tam panujących. Po chwili dostrzegłem dziurę w podłodze i zardzewiałą drabinę prowadzącą w dół.
    Sfotografowałem moje odkrycie, po czym podekscytowany chwyciłem szczebelki drabiny i zszedłem w ciemności.

***
- To był zły pomysł! To był bardzo zły pomysł! Możemy pójść do pierdla... Nie, my pójdziemy do pierdla! Co to był w ogóle pomysł z tymi prochami?!
- Na początku nie widziałeś w tym nic złego...
- Zmusiliście mnie! Zmusiliście mnie, żebym wziął w tym udział. A teraz psy nas znajdą. Zamkną w więzieniu! Jak ja mam spojrzeć w oczy mojej córeczce...?
- Ja też mam córkę, Adamie, i dzięki prochom mam pieniądze, za które ją wyżywię, ubiorę...
- Nie mówię o tym! – przerwał mu Adam. – Wy. Nie ty, Dariuszu, ale wasza dwójka. Przez was zginął człowiek!
- Nie histeryzuj, Adamie. Siedzimy w tym wszyscy.
- A co ty myślałeś, bracie? – odezwał się milczący dotąd Michał. – Może uważasz, że od dragów nie można zginąć? Przyczyniłeś się do śmierci tylu młodych ludzi i nie tylko! I nawet nie odczuwasz wyrzutów sumienia? I ty śmiesz mówić, że jesteśmy mordercami? Spójrz na siebie.
- Nie miałem wyboru! – odpowiedział zrozpaczony Adam.
- Wszyscy mają wybór – rzucił  Dariusz.
- Dajcie spokój. – Kobieta spojrzała beznamiętnie na towarzyszy. – Adamie, dobrze wiesz, że tego chciałeś. Przyszedłeś do Michała, bo żona groziła ci rozwodem.
- To nie było tak! – Adam wstał. – Idę na komisariat. Nie mogę pozwolić, żebyście mordowali kolejne niewinne osoby.
    Renata uśmiechnęła się złośliwie.
- Pozwolisz – powiedziała oschle. – I nigdzie nie pójdziesz. Nie chcesz, żeby twojej córeczce stało się coś złego... Prawda?

***
    Zakląłem, bo nie wziąłem latarki. Wyjąłem telefon i poświeciłem nim. Na dole było znacznie chłodniej i wilgotniej. Zacząłem szczękać zębami mimo ciepłej kurtki. Po chwili poszedłem dalej ciemnym korytarzem. Co to za miejsce? Kto je wybudował? Przechodziłem w różne rozwidlenia i mijałem dużo skrzyżowań. Nie miałem pojęcia, że to może być takie wielkie.
    Przystanąłem i zbadałem uważniej korytarz. Znalazłem pajęczyny w rogach, nawet znaczne ich ilości. Skierowałem światło w dół. Na podłodze utrzymywała się warstwa kurzu, ale odnalazłem ślady po butach... i coś większego, jakby rowki.
    Zamarłem. Tedy był ciągnięty człowiek! Rowki urwały się po kilku metrach. Być może ktoś dalej niósł bezwładne ciało...
    Zalała mnie fala przerażenia. Muszę się stąd jak najszybciej wydostać! Zdałem sobie sprawę, że jeśli ktoś utrzymywał w tajemnicy istnienie tych korytarzy, to nie będzie szczęśliwy, że się o nich dowiedziałem i, o zgrozo, po nich chodzę.
    Panicznie ruszyłem w drogę powrotną, ale zgubiłem się. Próbowałem przypomnieć sobie urywki trasy. Najwyższy czas wyjść, i to szybko. Poszedłem według wgłębień w kurzu. Czułem, że zbliżam się do drabiny, kiedy natrafiłem na ślepy zaułek. Przygryzłem język. Naprawdę się zgubiłem? Mam telefon, więc zawsze mogę zadzwonić po pomoc... Ale jak wytłumaczyć komukolwiek, gdzie jestem? Tunele pod Skierniewicami to nie jest dokładna lokalizacja.

    Nagle usłyszałem przygłuszone kroki. Szybko przykleiłem się do ściany, po czym wstrzymałem oddech. A jeśli właściciele tych tuneli to jacyś mafiozi? Pragnąłem nigdy się nie przekonać, nawet jeśli to miałyby być różowe pluszowe króliczki.
    Odgłos kroków zaczął narastać. Zabrakło mi powietrza, więc postarałem się jak najciszej nabrać tchu. Na moje nieszczęście zabrzmiało to jak ryk lwa pośród kompletnej ciszy. Człowiek się zatrzymał. I to niedaleko mnie. Spróbowałem jeszcze bardziej wcisnąć się w ścianę. Kiedy usłyszałem, że ktoś wchodzi do zaułka, nie wytrzymałem ciśnienia i zacząłem oddychać szybkimi urywanymi wdechami. Ten człowiek, którego nawet nie dojrzałem w ciemności, uderzył mnie czymś ciężkim.

***
    Obudziłem się z potwornym bólem głowy, wychłodzony, śmiertelnie głodny i spragniony. Przed oczami panowała ciemność. Położyłem się z powrotem na zimnej podłodze i skupiłem na odegnaniu zawrotów głowy. Po chwili usiadłem bez wywoływania bólu.
Wtedy też zorientowałem się, że mam przechlapane. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Rozejrzałem się panicznie, ale nic nie mogłem dojrzeć bez źródła światła. Telefon. Przeszukałem wszystkie kieszenie w spodniach i kurtce. Nie znalazłem, więc przeszukałem jeszcze raz. I jeszcze, i jeszcze. Ani śladu. Odebrano mi też aparat.
Zalała mnie fala strachu. Zacząłem się trząść, więc przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej. Zginę tu. JA TU ZGINĘ!!!
***
- Muszę wam coś powiedzieć – zaczął Dariusz poważnym tonem.
- Co się stało?
- Pamiętacie ludzi, których wynajęliśmy do sprzątnięcia pani Iwony? Złapali jakiegoś gówniarza w przejściach pod Skierniewicami.
- I...? – spytała oschle sędzina Małkowska.
- Tam też złożyli panią Iwonę. Gówniarz dołączył do niej. Musieli to zrobić. Chłopak nie znalazłby pewnie pokoju pani Iwony, ale dowiedział się o korytarzach.
- To w niczym nie usprawiedliwia tego, że przez was zginął kolejny człowiek! – włączył się rozgoryczony Adam.
- Adamie, zamknij się – wycedził Michał. Po chwili skierował się do Dariusza. – Czy myślisz, że ten... hm, epizod, zagrozi...?
    Nagle usłyszeli, że drzwi frontowe zostały wyważone, a do domu wpadli ludzie. Towarzystwo oderwało się od stołu w chwili, w której policja wymierzyła w nich lufy pistoletów służbowych.
- Jesteście aresztowani. Wszyscy.

***
    Otrząsnąłem się z odrętwienia. Żołądek grał marsza żałobnego. Rozprostowałem kończyny, chociaż siły opuszczały mnie coraz szybciej. Skołowaciały język nie pozwolił mi nawet na wydobycie z siebie jęku. Ukucnąłem na chwiejnych nogach, nie próbując walczyć z narastającym bólem głowy. Nie mogłem stanąć, więc zacząłem na kolanach obszukiwać ściany.
Natrafiłem ręką na coś szorstkiego, co leżało pod murem. Wymacałem nogi, ręce... To człowiek. Przybliżyłem zmęczone ciemnością oczy do twarzy tamtego i spojrzałem na trupa.
    Odskoczyłem przerażony i zacząłem panicznie krzyczeć.
Anna Bera, uczennica ZS nr 3 w Skierniewicach

Anna Bera

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.