Chce być pilotem, jeżdżącym na rowerze
Kamil Gorzelak spontanicznie popedałował z Aten do Polski.
Kamil Gorzelak to młodzieniec, który w tym roku zdał maturę z bardzo dobrymi wynikami i dostał się do Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Spokojny, opanowany od dzieciństwa chciał zostać pilotem. Ale oprócz lotnictwa, jego wielką pasją jest jazda na rowerze, którą zaszczepił w nim tata.
Młody skierniewiczanin od wielu lat jeździ na rowerze i może pochwalić się takimi wycieczkami jak: wyjazd do Szwecji, czy też do Czech. W Polsce zna praktycznie wszystkie drogi, choć bardzo miło wspomina wycieczkę z tatą dookoła Tatr.
Lecz wszystko to już historia, ponieważ Kamil po napisaniu matury wpadł na totalnie spontaniczny pomysł.
- Wraz z kolegą Kamilem Leskim pomyśleliśmy, że możemy zrobić sobie wycieczkę z Aten do Polski. Trafiliśmy na bardzo tanie bilety i na drugi dzień byliśmy już w Grecji - opowiada z radością Kamil Gorzelak.
Dwóch Kamilów z Aten wyruszyło w stronę Polski 16 czerwca. Była to na tyle spontaniczna wyprawa, że skierniewiczanie nie mieli konkretnie zaplanowanej drogi.
- Na początku nie mieliśmy nawet mapy. Jedynie wspomagaliśmy się gpsem w telefonie komórkowym. W pierwszym dniu wiedzieliśmy, że chcemy kierować się w stronę Salonik - mówi Kamil Gorzelak.
Ostatecznie młodzi rowerzyści po Salonikach podążali w kierunku Skopie-Belgrad-Rumunia i Węgry. Niestety, do Polski Kamil Gorzelak musiał dojechać sam, ponieważ kolega nie wytrzymał ciężaru eskapady. Lecz od granicy Polski skierniewiczanina holował tata.
Oprócz przejechanych setek kilometrów Kamil przywiózł ze sobą niekończące się opowieści. Jednogłośnie stwierdza, że przejechanie rowerem przez Bałkany to lekcja historii, jakich nie zastąpią godziny w szkolnych ławach.
- Przejeżdżając przez serbskie miasteczko po jednej stronie widzieliśmy kościoły, a po drugiej meczety. Zaś na tablicach były widoczne ślady po kulach - mówi Kamil.
- Inna ciekawa historia przydarzyła nam się w Rumunii. Byliśmy bardzo głodni i natrafiliśmy na restaurację. Weszliśmy do niej, stoły zastawione, siedzą ludzię, którzy pozwolili nam się przysiąść i zjeść. Chcieliśmy zapłacić, ale okazało się, że to była... stypa - dodaje rowerzysta, który w przyszłości na pewno zaplanuje kolejne, spontaniczne wycieczki.