Chińczycy kupią polskie jabłka, ale nasi sadownicy mają wątpliwości

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Roman Bednarek

Chińczycy kupią polskie jabłka, ale nasi sadownicy mają wątpliwości

Roman Bednarek

Generalny Urząd Nadzoru nad Jakością, Inspekcji i Kwarantanny ChRL dopuścił jabłka na swój rynek. Jednak wymagania co do jakości owoców są tak wysokie, że niewielu im sprosta.

Wszystko wskazuje na to, że polskie jabłka stanęły przed szansą podbicia ogromnego rynku chińskiego. Generalny Urząd Nadzoru nad Jakością, Inspekcji i Kwarantanny Chińskiej Republiki Ludowej potwierdził, że polskie świeże jabłka mogą być importowane do Chin.

Starania o dopuszczenie eksportu polskich jabłek na rynek chiński rozpoczęły się już w 2014 r. Podjęło je Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Ambasada RP w Chinach, Instytut Ogrodnictwa w Skierniewicach oraz przedstawiciele branży sadowniczej. We wrześniu 2015 r. został przeprowadzony przez chińskich inspektorów pierwszy audyt polskiego systemu produkcji jabłek. Wypadł pozytywnie, więc w czerwcu 2016 r. podpisano protokół dotyczący warunków eksportu owoców do Chin. W październiku natomiast odbył się kolejny audyt oceniający wdrożenie przez Polskę wymogów, zawartych we wspomnianym protokole. Ten audyt również wypadł pozytywnie.

To dobra wiadomość dla sadowników, którzy jednak nie kryją, że mają wiele wątpliwości.

- Każda możliwość sprzedaży jabłek poza granice kraju ułatwia życie sadownikom - ocenia Jacek Ossowicz, sadownik z gminy Kowiesy w powiecie skierniewickim. - Chiny są wprawdzie ogromnym rynkiem, ale na pewno nie będzie to wielka sprzedaż, przynajmniej w początkowym okresie, ponieważ Chińczycy mają ogromne wymagania co do jakości jabłek, najwyższe spośród importerów, więc sprostają im nieliczni.

Nasz rozmówca podkreśla, że niemal połowa sadowników z grupy, która początkowo wpisała się na listę gospodarstw do certyfikacji na rynek chiński, wycofała się, gdy dowiedzieli się więcej na temat wymagań strony chińskiej, jakim muszą się podporządkować.

- Mimo to jest jakaś nadzieja, bo rynek chiński jest obszerny, ale nie można być zbytnio rozradowanym. Zobaczymy, jak chiński konsument przyjmie nasze owoce - mówi Jacek Ossowicz. - Gdyby jednak handel ruszył pełną parą, problem sadowników byłby rozwiązany. Jednak wiele wody w Wiśle upłynie, zanim rynek chiński zastąpi rosyjski, który zamknął się na polskie jabłka, bo duży handel rozwija się powoli.

Wątpliwości sadowników wzbudza także fakt, że rynek chiński - choć ogromny - jest odległy przestrzennie.

- Transport koleją trwa sześć tygodni i nie wiadomo, w jakim stanie nasze jabłka dotrą do celu - obawia się Waldemar Olborski z gminy Sadkowice w powiecie rawskim. - Wszystko się okaże, gdy dotrze tam pierwsza partia. Może się zdarzyć tak, że dojadą poobijane lub nadgniłe, Chińczycy porobią zdjęcia, puszczą je w świat i polskie sadownictwo będzie załatwione.

Zdaniem Jacka Otulaka, sadownika z gminy Biała Rawska, bardzo dobrze się stało, że rynek chiński zaczął się otwierać na polskie owoce.

- Trzeba jednak pamiętać, że sadownicy muszą ponosić wysokie koszty certyfikacji gospodarstw - zaznacza. - Ponadto nie każde jabłko nadaje się na rynek chiński. Powinny być twarde, bo inne tam nie dotrą w dobrym stanie, i jednokolorowe, białe lub czerwone, a większość naszej produkcji, to jabłka dwukolorowe.

Otwarty rynek chiński to przede wszystkim szansa na sprzedaż jabłek po godziwej cenie. Według Jacka Ossowicza bowiem problemem nie jest nadprodukcja, bo ostatecznie przemysł przetwórczy wchłania każdą ilość, ale narzuca nędzne ceny.

Roman Bednarek

dziennikarz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.