Chirurg celebrytów pomoże dzieciom [FILM]
Bartek i Kuba, skierniewiczanie dotkliwie poparzeni w wypadku, są pod doskonałą opieką. Dr nauk med. Krzysztof Gojdź zadeklarował pomoc i nieodpłatnie leczy chłopców.
W 2010 roku w Skierniewicach doszło do tragicznego wypadku. 3-letni Bartuś i 2-letni Kuba podpalili się zapalarką do gazu, kiedy ich mama poszła odebrać ze szkoły starszą córkę. Od dramatycznych wydarzeń minęło 6 lat.
Bartek uczy się w drugiej, jego młodszy brat w pierwszej klasie. Jak twierdzi mama, obydwaj doświadczyli okrucieństwa i bezmyślności rówieśników.
- Dzieci w szkole tak bardzo dokuczały Bartkowi, że musieliśmy go przenieść do „dziewiątki” - mówi Natalia Markowska, mama chłopców. - Wyzywały go od „spalonych naleśników”, słyszał też „spalone łapy”, „poparzona morda”, przed blokiem napluto mu w twarz. Był wyzywany i poniżany.
Po zmianie szkoły większość problemów się skończyła. W klasie akceptują go wszystkie dzieci, Bartek ma nawet swoją pierwszą miłość. Życie chłopców to jednak przede wszystkim ciągłe leczenie. Zabiegi, rehabilitacja i pielęgnacja oparzeń to ich codzienność.
Kilka tygodni temu rodzina oglądała wspólnie program, w którym dr Krzysztof Gojdź usuwał blizny po oparzeniach kobiecie w wieku około 30 lat. Bartuś zapytał mamę: Zabierzesz mnie do pana doktora?
Pani Natalia zadzwoniła i umówiła się na wizytę. Po trzech tygodniach razem z synami usiedli w gabinecie. Klinika zrobiła oszałamiające wrażenie, wyglądała dokładnie jak w programie telewizyjnym, podobnie jak słynny już chirurg plastyk. Matka opowiedziała Krzysztofowi Gojdziowi całą historię.
- Bartek zapytał czy pan doktor mógłby im już teraz wykonać jakiś zabieg, nawet jeśli to ma boleć, bo oni nie chcą, żeby się z nich dzieci wyśmiewały. I wtedy doktor Gojdź się popłakał - wspomina wzruszona Natalia.
Lekarz powiedział chłopcom, żeby się pakowali, bo następnego dnia jadą do kliniki. Zabiegu słynny chirurg nie przeprowadził osobiście - z powodu silnych emocji drżały mu dłonie. W jego zastępstwie dr Sebastian Kołodziej przez 20 minut pracował nad poparzeniami laserem.
- Syna bardzo bolało, Bartuś płakał; ja trzymałam go za rękę i też płakałam - mówi pani Natalia.
Cierpienie się opłaciło, efekty są widoczne już po pierwszym zabiegu. Docelowo blizny mają się zmniejszyć o 20-30 procent. Buzia dziecka jest gładsza, wygląda inaczej. Kolejny zabieg, zaplanowany na 7 czerwca, ma być bardziej inwazyjny i zostanie przeprowadzony w znieczuleniu ogólnym, na które tym razem nie zgodził się anestezjolog.
- Trzy lata po wypadku u Bartka uaktywniła się epilepsja - mówi Natalia Markowska. - Ma bóle głowy i zmienny nastrój. Raz rozpiera go energia, innym razem nic mu się nie chce. To z powodu ataków anestezjolog nie podjął się ogólnego znieczulenia.
Rodzina jest bardzo wdzięczna doktorowi Gojdziowi, który zrobił na nich wrażenie przede wszystkim jako wspaniały człowiek. Przyjechał odwiedzić małych pacjentów w ich domu w Skierniewicach, przewiózł ich swoim czerwonym ferrari i podarował klocki lego. Poczuli, jakby był członkiem ich rodziny.
- Bartuś powiedział, że to jeden jedyny taki lekarz na świecie - mówi pani Natalia. Doktor zapytał mamę chłopców, czy zdarza jej się pomyśleć o sobie i wyjść do kosmetyczki.
- Jestem tak zajęta chłopcami i córką, że nie mam dla siebie czasu - przyznaje skierniewiczanka. - Pan doktor zafundował mi wtedy bardzo ekskluzywny zabieg w swojej klinice, na który sama nigdy nie mogłabym sobie pozwolić.
Życie pani Natalii od wypadku zmieniło się diametralnie i dziś całkowicie podporządkowane jest opiece i leczeniu dzieci.
Kobieta nie może sobie darować wydarzeń sprzed sześciu lat.
- Wiem, że zrobiłam źle i nigdy sobie tego nie wybaczę... - mówi cicho.
Ludzie nie zawsze pomagają. Rodzice bardzo długo przekonywali Bartka, żeby zaczął nosić maskę uciskową wspomagającą leczenie, prowadzili negocjacje i w końcu udało im się przekonać syna. Wystarczyło jedno zdanie od sprzedawcy na targowisku, żeby zaprzepaścić wysiłki rodziców.
- Powiedział do Bartka „zdejmuj to, jak ty wyglądasz” i syn powiedział, żeby mu to zdjąć. Nie chciał nosić maski nawet w nocy - wspomina wzburzona matka. - Tłumaczyłam temu panu, co się stało i czy wie, co robi, mówiąc takie rzeczy. Taka bezmyślność jest przerażająca.
Pani Natalia usłyszała też kiedyś „to was mamusia pięknie urządziła”. Oczywiście byli i tacy, którzy współczuli i wspierali, ale to nie jest tak, że można o tragedii zapomnieć.
Mama chłopców chce serdecznie podziękować mężczyznom, którzy uratowali jej dzieci przeprowadzając na miejscu reanimację. Jeden z nich to Adam Mostowski, nauczyciel w-f w ZSSO, drugi to instruktor ze szkoły nauki jazdy. - Gdyby nie oni, moich dzieci by już nie było - mówi pani Natalia