Dzieje się, jeśli jest wiara
Proboszcz parafii pw. Miłosierdzia Bożego na os. Zadębie zdeklasował innych uczestników plebiscytu, zdobywając 28.363 głosy. Kim jest ksiądz, za którym idą tłumy?
Proboszcz Jan Rawa pochodzi z pogranicza Mazowsza i Podlasia, z terenów zamieszkiwanych przez drobną szlachtę, gdzie nazwy miejscowości wzięły się od nazwisk posiadaczy ziemskich. Ks. Jan Rawa pochodzi z Rawy w parafii Zaręby Kościelne.
- W gminnej miejscowości chodziłem do szkoły podstawowej, a technikum o profilu technologia budowy maszyn skończyłem w Warszawie. Później zostałem skierowany na Politechnikę Warszawską, na wydział inżynierii materiałowej, bez egzaminów wstępnych.
Proboszcz podkreśla, że w jego życiu wiele było „przypadków”, w których dziś odczytuje działanie Boga.
W technikum miał grupę kolegów, z którymi organizował różne akcje. Przyznaje, że dzięki temu udało mu się unikać obowiązkowych prac społecznych. Przykrości, które go spotykały w tamtym czasie wynikały z wiary, której nigdy nie ukrywał - krzyż zawsze wisiał nad jego łóżkiem w internacie.
Z sukcesami zajmował się różnymi dyscyplinami sportu, szczególnie tenisem stołowym. W szkole podstawowej był nawet mistrzem Mazowsza i zwycięzcą wielu turniejów. Później, już jako kapłan, założył wraz z nauczycielem w-f klub sportowy Nadwiślanin Słubice. Przez sezon byli nawet w ekstra klasie.
Podczas studiów pracował, chodził na zabawy i miał nawet dziewczynę.
Jak więc trafił do seminarium? Trochę przez „przypadek”: jego bliski kolega zadzwonił, żeby razem odwiedzili Edka, który także studiował. Okazało się studiował... w Seminarium Duchownym. Pojechali.
- Wtedy w seminarium warszawskim było ponad 300 kleryków-studentów. Pamiętam młodych ludzi w sutannach, którzy szli z kolacji do kaplicy. Poczułem coś wyjątkowego, w głowie zaczęło mi się kręcić - wspomina. - Pamiętam, że pożegnałem się ze swoją dziewczyną po całonocnej zabawie. O szóstej rano w poniedziałek wróciłem do domu, a o 9 sąsiadka-zakonnica zabrała mnie żukiem do seminarium. To było 1 września 1981 r.
W rodzinie nikt nie wiedział o decyzji pójścia do seminarium, poza siostrą-zakonnicą. Pozostałe cztery siostry oraz rodzicie nie wiedzieli nic.
28 maja 1987 roku, w rocznicę śmierci Kardynała Wyszyńskiego, przyjął święcenia kapłańskie. Najpierw w Karczewie był wikariuszem przez 3 lata, później 3 lata sprawował posługę w Piasecznie. Po nowym podziale administracyjnym Kościoła znalazł się w diecezji łowickiej. Tu w nowo tworzonym Seminarium Duchownym przez 4 lata sprawował funkcję dyrektora ds. administracyjnych.
- To się w dawnych czasach nazywało „prokurator” seminaryjny - wspomina proboszcz. - Gdy w latach 70- 80 rolnicy przywozili do seminarium w Warszawie płody rolne, jeden z gospodarzy podjechał furmanką i przy furcie usłyszał, żeby chwilę poczekał na prokuratora to mu powie, co z tym zrobić. Ale zanim ówczesny „prokurator” zdążył podejść, chłop zaciął konia batem i odjechał.
W Łowiczu ks. Rawa zajmował się m.in. przystosowaniem budynków pokoszarowych po wojskach radzieckich na Seminarium Duchowne i był odpowiedzialny za sprawy materialne uczelni. Później trafił na pierwsze probostwo, do Słubic. Po pięciu latach, w maju 2002 roku, przyjechał do Skierniewic. Wtedy budynek plebanii był w stanie surowym otwartym, bez okien i drzwi. Wokół betonowe płyty i wylane fundamenty kościoła. Początki były niełatwe.
- To, że udało się zbudować kościół, to nadprzyrodzone dzieło Siostry Faustyny, ja byłem tylko narzędziem - mówi proboszcz. Ks. Rawa bardzo mile wspomina tamte czasy.
- To było niesamowite wyzwanie, zaangażowani ludzie, widziałem, jak wszystko nabiera rozpędu - mówi. - Kościół materialny został zbudowany w miarę szybko i sprawnie. Teraz trwają żmudne prace nad budową kościoła duchowego. To jest dopiero wyzwanie!
W parafii działają różne wspólnoty, jak np. Wspólnota Uwielbienia „Głos Pana”.
- Jesteśmy niemalże razem od początku, ale muszę przyznać, że członkowie wspólnoty, najczęściej młodzi ludzie, nabrali jakiegoś boskiego, duchowego przyśpieszenia. Czuję, że czasem ciężko mi za nimi podążać - mówi ks. proboszcz. - Może to i wiek robi swoje?
Liderem Wspólnoty jest 25-letni skierniewiczanin Marcin Zieliński, który wraz z wieloma innymi prowadzi spotkania modlitewne.
- Doświadczamy żywej obecności Jezusa pośród swego Kościoła, a często naszemu przepowiadaniu Słowa Bożego i modlitwie towarzyszą cuda uzdrowienia. Ludzie przyjeżdżają z całej Polski, co tydzień jest około 300 osób - opowiada proboszcz. - Tydzień temu przyjechali górale z Zakopanego, przywieźli cierpiącego o kuli, który od 16 lat nie mógł uklęknąć przyjmując komunię, a od trzech lat uśmierzał ból morfiną. Marcin się z nim pomodlił i... ból ustąpił. Górale dzwonili, że znów przyjadą, tym razem busem, bo mają „pacjentów” dla Pana Jezusa. Było też cudowne uzdrowienie ze złośliwego raka skóry. Potwierdzone przez lekarza - dodaje.
W każdy wtorek o godz. 19.30 i w pierwszą niedzielę miesiąca o godz. 17, kościół na os. Zadębie wypełnia się ludźmi.
- O cudach, jakie się tu dzieją, świadczą wierni, których można posłuchać i o których poczytać na stronie internetowej parafii i wspólnoty - mówi laureat naszego plebiscytu. - Zaproszeni na spotkania są wszyscy, którzy chcą doświadczyć spotkania z Bogiem, który jest Miłością.