Proces 68-letniego emeryta Józefa K., któremu prokuratura zarzuciła pamiętne zabójstwo Roberta Dz. na rynku w Łowiczu, zaczął się wczoraj w Sądzie Okręgowym w Łodzi. Płacząc, oskarżony nie przyznał się do winy i zaznaczył, że nie chciał zabić swego kolegi, który w przeszłości był agresywny i bywało, że straszył go, iż zetnie mu mieczem głowę.
Prokurator Jan Snopkiewicz oskarżył Józefa K. o to, że 1 maja 2018 roku na targowisku miejskim w Łowiczu zadał 11 ciosów nożem Robertowi Dz., po których doznał on krwotoku i zmarł w szpitalu. Oskarżonemu grozi dożywocie.
Odpowiadając na pytania sędziego Ryszarda Lebiody, 68-latek wyjaśnił, że ma wykształcenie podstawowe, jest bez zawodu i przebywa na emeryturze. Miał problemy ze zrozumieniem zarzutów prokuratorskich, dlatego musiał interweniować jego obrońca, adwokat Krzysztof Antosik, który wyjaśnił wątpliwości.
Z zeznań Józefa K. wynikało, że feralnego 1 maja przed południem wyszedł z domu na spacer. Po drodze spotkał swoich kolegów Wieśka i Krzyśka, z którymi pokrzepił się alkoholem. Po pewnym czasie dołączył do nich pokrzywdzony. Panowie w ramach składki złożyli się na pół litra wódki, ale bez udziału Roberta Dz., który zaznaczył, że nie dołoży się, gdyż nie pracuje i nie ma pieniędzy. I wtedy po raz pierwszy doszło do scysji z Robertem Dz., który miał dokuczać oskarżonemu i obrzucać go wyzwiskami. Doszło do szamotaniny, podczas której Robert Dz. trzy razy zrzucił z ławki Józefa K., który uderzył głową w kostkę brukową i poczuł się lekko oszołomiony.
Potem 68-latek wrócił do domu na obiad, po czym znów wyszedł na miasto. Tym razem zabrał ze sobą nóż kuchenny, bowiem - jak wyjaśnił w sądzie - chciał ściąć kwiaty bzu dla swojej żony Wandy z okazji jej urodzin. Po drodze natknął się na pokrzywdzonego, który znów zaczął go obrażać i obrzucać wyzwiskami. Na dodatek obelżywie wyraził się o jego małżonce. To zapewne sprawiło, że emeryt nie zdzierżył.
- Powiedziałem Robertowi, aby się zamknął. Wyjąłem nóż z kieszeni, który Robert chciał mi wyrwać, ale nie dał rady. Byłem w szoku. Chciałem postraszyć Roberta. Uderzyłem go nożem, ale szczegółów nie pamiętam. Byłem wzburzony. Wkrótce przyjechali policjanci i zatrzymali mnie - zeznał Józef K., co rusz płacząc i wycierając oczy chusteczką.
Wspomniał też, że agresja Roberta Dz. przejawiała się w tym, że pobił swoją mamę i sąsiada.