Firma zwolniła go z dnia na dzień
Pan Marcin ze Skierniewic przez osiem lat współpracował z Castoramą. Został z dnia na dzień zwolniony. Uważa, że niesłusznie. Inny zwolniony pracownik poszedł do sądu pracy i wygrał.
Pan Marcin był szefem firmy transportowej, która od 2006 roku współpracowała ze skierniewicką Castoramą. Współpraca układała się wyśmienicie do czasu, gdy w firmie pojawił się nowy dyrektor. Po kilku miesiącach urzędowania zwolnił pana Marcina.
Zdaniem skierniewiczanina powody zwolnienia (przywłaszczenie palet przez jego kierowców oraz nieujawnienie informacji o uszkodzonym transporcie) były wydumane i stanowiły jedynie pretekst, by rozwiązać z nim umowę i podjąć współpracę z nową firmą.
- Uważam, że ucierpiały na tym moje dobra osobiste - mówi Marcin Kuprjanis. - Przez te lata wypracowałem sobie dobrą markę, ludzie mnie znają i darzą zaufaniem. Co pomyślą, gdy dowiedzą się, że z dnia na dzień zostałem zwolniony? - Powodem rozwiązania umowy było rażące naruszenie jej warunków, o czym świadczy zarejestrowany kamerami fakt zagarnięcia mienia Castoramy. Sprawa została zgłoszona na policję, która skierowała do sądu wniosek o ukaranie tych pracowników - odpowiada z kolei Maciej Maćkowiak, dyrektor skierniewickiego sklepu.
W piątek 31 października, po 8 latach współpracy, pan Marcin został wezwany do dyrekcji, która stwierdziła, że jego kierowcy kradną palety. Przedstawiono mu dowody w postaci nagrań.
- Dlaczego wcześniej mnie o tym nie informowano, skoro sytuacja miała się powtarzać? - dopytuje pan Marcin. - Mógłbym odpowiednio zareagować. Powiedziałem też, że powinni zgłosić sprawę do prokuratury, skoro mają dowody. Poinformowano mnie, że umowa zostaje rozwiązana ze skutkiem natychmiastowym. Było to dla mnie ogromne zaskoczenie, tym bardziej, że miesiąc wcześniej dyrektor zaproponował mi zakup dodatkowego auta.
Dyrektor odpiera zarzuty pana Marcina twierdząc, że podejmując takie czy inne decyzje zawsze kieruje się dobrem Castoramy. - Propozycja zakupu nowego samochodu przez pana Marcina była obarczona obopólnym ryzykiem, i pan Marcin o tym wiedział - mówi Maciej Maćkowiak. - Prowadzimy wewnętrzne badania, z których wynikało, że jakość usług oferowanych przez firmę pana Marcina bardzo się obniżyła. Obecna firma jest o wiele lepsza.
Marcina Kuprjanisa te argumenty nie przekonują.
- Zależało mi przecież, aby jak najlepiej i jak najszybciej dowieźć towar do klienta, na tym polegała moja praca - mówi. - Zaczynałem w Castoramie od jednego samochodu i jednego pracownika, przed rozwiązaniem umowy dysponowałem pięcioma autami i trzema kierowcami. Sam miałem wiele uwag dotyczących logistyki. Nowy dyrektor wymyślił na przykład, że koszt transportu do 30 km w linii prostej będzie kosztował tylko 10 zł, więc liczba przesyłek wzrosła niemal o sto procent.
Co z tego, skoro nic się nie zmieniło na magazynie, nadal był on tzw. wąskim gardłem, bo tam zatrudnienie nie wzrosło. My mogliśmy jeździć o wiele częściej, ale ktoś musiał nam wydać towar, a ten najczęściej był nieprzygotowany. Zgłaszałem to dyrekcji, ale bez efektu. Jeśli zaś chodzi o uszkodzony towar, to fakt ów zgłaszałem kierownikowi dyżurnemu, i jest to odnotowane w protokole.
Marcin Kuprjanis myślał o pójściu do sądu pracy, ale ostatecznie takiej decyzji nie podjął. Zrobił to natomiast inny pracownik Castoramy (dane do wiad. red.) - i wygrał. - Wiadomo, że panuje kryzys i firmy budowlane nie mają już tak dobrej koniunktury, jak jeszcze kilka lat temu - mówi. - Dyrektor, zamiast pogodzić się z tymi realiami, szuka winy w pracownikach. Każdy pretekst jest dobry, by zredukować lub zwolnić etat.
Nasz rozmówca pracował w Castoramie 5 lat. Przez ten czas, podobnie jak w przypadku pana Marcina, firma nie zgłaszała do jego pracy żadnych zastrzeżeń. Awansował, dostawał premie, a potem nagle został zwolniony pod zarzutem, że dbał o ekspozycję i nie dokładał towaru. Miał się też spóźniać do pracy. - Wszystkie te zarzuty sąd obalił, sprawę wygrałem - mówi. - Nie chodziło mi o żadne odszkodowanie, ale o pokazanie, że Castorama nie jest wszechmocna, i że nie wszystko może z pracownikiem zrobić.
Pan Marcin z dnia na dzień został bez pracy, jego trzej pracownicy również. Zaraz następnego dnia na ich miejsce pojawiła się nowa firma transportowa. - Była chwila załamania, ale ja szybko podejmuję decyzję - mówi skierniewiczanin. - Sprzedałem cztery mniejsze samochody, a największym będę jeździł za granicę, więc bez pracy nie pozostanę. Przykro mi tylko i czuję żal, że zostałem zwolniony w takim stylu.
Agnieszka Kubik