Gdy się tulą, mają cieplej
Schronisko nie przyjmie psa, którego przywiezie osoba postronna.
Gorąca woda do picia, lana do kubłów przed boksami, następnego dnia jest bryłą lodu. Przed boksami leżą dziesiątki takich brył. W boksach skaczą psy, rzadko pojedynczo, częściej w parach lub w większym stadzie. W nocy, tuląc się do siebie, mają cieplej. Zima w schronisku dla bezdomnych zwierząt przy ulicy Pamiętnej daje czworonogom w kość, bo mróz nie odpuszcza.
- Mamy teraz 350 psów. Może to jeszcze nie przepełnienie, ale miejsca na więcej już nie ma, więc tak jakby pęka w szwach - mówi Paweł Sumiński, kierownik schroniska.
Gdy mrozy chwyciły, mieszkanka Skierniewic (dane do wiad. redakcji) miała problem. Żeby nie wdawać się w niepotrzebne szczegóły, chodziło o psa z sąsiedztwa, który stracił opiekuna. Kundelek został sam, wyrzucony na bruk przez nowego lokatora. Skierniewiczanka nie miała serca ani sumienia wyrzucić zwierzaka spod swoich drzwi, nie mogła go też przygarnąć. Zawiozła go więc do schroniska przekonana, że Reksio trafił we właściwe miejsce.
- Nie przyjęto tego psa w schronisku. Mówiłam, że bezdomny, ale to nie miało znaczenia. Nie rozumiem tego - po co miasto utrzymuje taką placówkę? Gdyby trafiło na podłego człowieka, to wywiózłby psa do lasu i zostawił, a wiadomo jaki byłyby jego koniec przy 15 stopniach mrozu…
Schronisko w Skierniewicach, zarządzane przez Zakład Utrzymania Miasta, ma być rozbudowywane. To śpiewka powtarzana od lat.
Gdy w 2014 roku na polach przy ulicy Unii Europejskiej doszło do pogryzienia jednej z mieszkanek Skierniewic przez kilka psów, placówka przeżyła prawdziwe oblężenie: w ciągu zaledwie tygodnia trafiło tam 20 bezdomnych czworonogów. Mieszkańcy miasta, widząc na ulicy jakiegokolwiek psa dzwonili z żądaniem, by natychmiast zabrano go do schroniska.
W trybie alarmowym prezes ZUM zdecydował o postawieniu dodatkowych boksów i zakupie bud. Pozwoliło to pomieścić w schronisku około 350 psów i według ówczesnych wypowiedzi samorządowców, „całkowicie rozładować przepełnienie w schronisku”.
Teraz wiadomo, że tak się nie stało, schronisko nadal pęka w szwach. W ciągu pierwszych dni nowego roku trafiło tu kilka kolejnych czworonogów, które prawdopodobnie uciekły właścicielom wystraszone wybuchami fajerwerków.
Jak mówi Paweł Sumiński, jedynymi psami, które mogą zostać przyjęte, to te pochodzące z interwencji. Czyli przywiezione z ulicy przez ekipę Zakładu Utrzymania Miasta lub zgłoszone przez straż miejską. Mieszkaniec miasta na własną rękę psa do schroniska nie może oddać. Chyba, że do hotelu, bo taki też jest tu prowadzony.
- Doba z wyżywieniem i opieką weterynaryjną kosztuje 35 złotych - wyjaśnia kierownik. - Do hotelu psy trafiają w sytuacjach, gdy właściciele wyjeżdżają na urlop, albo robią w mieszkaniu remont czy przeprowadzkę.
Paweł Sumiński zaprzecza jednak, że kto chce oddać psa, odejdzie ze schroniska z kwitkiem. Jak mówi, taki ktoś otrzyma pomocne wskazówki - na przykład, aby poszukał kogoś do adopcji wśród znajomych czy w Internecie.
Nagminny niegdyś sposób postępowania po odmowie przyjęcia czworonoga: przywiązanie psa przy bramie do schroniska lub przerzucenie go nocą przez płot schroniska - podobno już nie występuje. Przynajmniej od jesieni ubiegłego roku, gdy nastał nowy kierownik.