Gdzie ta pomoc dla rodzin spalonych kobiet…

Czytaj dalej
Fot. Sławomir Burzyński
Sławomir Burzyński

Gdzie ta pomoc dla rodzin spalonych kobiet…

Sławomir Burzyński

Rodziny ofiar podpalacza z Makowa chcą dostać takie odszkodowanie jak rodziny smoleńskie, czy przyznane najbliższym ofiar po katastrofie wojskowej CASY. Po 250 tysięcy złotych dla każdego. Wójt gminy Maków przekonuje, że zrobił wszystko co tylko mógł, by nie zostawić rodzin bez opieki.

W grudniu ubiegłego roku nie tylko mieszkańcy Makowa, ale cała Polska zdawała się przeżywać niewyobrażalną tragedię. Niewiele ponad tydzień przed świętami Bożego Narodzenia czworo dzieci straciło matki. Dwie pracownice miejscowego Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej zginęły w wyniku zemsty szaleńca, który oblał je benzyną i podpalił, nie otrzymawszy spodziewanego skierowania do domu pomocy społecznej.

40-letnia Renata Białkowska zmarła na miejscu, 41-letnia Małgorzata Kowalczyk w szpitalu trzy dni później. Jedna z nich zostawiła męża i córki w wieku 3 i 15 lat, druga synów w wieku 12 i 17 lat.

List

Prawie pięć miesięcy po tragedii do redakcji "ITS" dotarł pełen goryczy list. Oto jego fragmenty:

„Byłam jedną z bliskich przyjaciół Małgosi. Należała do naszej paczki. Byłą wspaniałą dziewczyną, matką, przyjaciółką, podporą dla swoich rodziców, po prostu wspaniałym człowiekiem. Bardzo nam jej brakuje. Utrzymujemy bliski kontakt z jej rodziną. Jak możemy, tak wspieramy ich po tej tragedii i staramy się pomóc. Ale to wszystko mało. Pan wójt obiecywał, że na radzie gminy, na sesji budżetowej zgłosi projekt, by dzieci Małgosi dostawały stałe stypendium. Jak mi wiadomo z nieoficjalnych źródeł żaden projekt się nie pojawił. A dzieci stypendium nie dostały. Wójt nawet na mszy pogrzebowej w kościele obiecywał, że nie pozostawi rodziny samej sobie, a nawet mianował się sam tą rodziną. Szkoda, że teraz o tym zapomniał... Trzeba uważać, co się obiecuje publicznie.”

Sytuacja synów zmarłej Małgorzaty jest o tyle trudna, że matka wychowywała ich sama. Po tragedii opiekunami prawnymi chłopców zostali dziadkowie, którzy obecnie mają już status rodziny zastępczej. Choć początkowo z wdzięcznością mówili o pomocy udzielanej im przez gminę, teraz są bardziej powściągliwi w chwaleniu wójta.

Tragedia w GOPS w Makowie, nie żyją dwie podpalone kobiety [REPORTAŻ]

– Chwaliliśmy, bo początek był dobry. Zachęcający. A teraz cisza się zrobiła – mówi Krystyna Foks.

Obietnice

– Chciałbym, żeby dzieci miały z gminy szkolne stypendia. Konsultuję to z prawnikami. Chodzi o niewielkie, ale stałe, miesiąc w miesiąc wypłacane pieniądze, żeby im starczyło na pomoce szkolne i bieżące wydatki. Musi to rada gminy uchwalić, na sesji budżetowej w styczniu przedstawię projekt – pod koniec grudnia zapowiadał Jerzy Stankiewicz, wójt gminy Maków.

Teraz wyjaśnia, dlaczego nic z tego nie wyszło.

– Niestety, dochód minimalny na osobę okazał się za wysoki, żeby chłopcy dostali stypendia. Takie są przepisy. Jeśli chodzi o starszą z dziewczynek w drugiej rodzinie, to ojciec już w marcu wziął wniosek na stypendium, ale go nie złożył, a wczoraj (wtorek, 5 maja – przyp. red.) był podział pieniędzy i przepadło. Nie mogliśmy opóźniać, bo przecież inni też czekają na stypendia – mówi wójt, a słysząc zarzuty o braku pomocy, mocno się irytuje. – Co mogliśmy zrobić, to zrobiliśmy. Dla mnie to bardzo przykra sytuacja, a jeśli tak uważają, to w tym stylu nie będę rozmawiał. Ale dzieciom nadal będziemy pomagać – zapewnia.

Pomoc

– Małgosia i Renata zginęły na posterunku, w pracy. Zginęły straszną śmiercią. Przykre to, że tak szybko wszyscy przeszli nad tym do porządku dziennego. Rodziny zostały pozostawione same sobie – uważa Elżbieta Tomasik, przyjaciółka Małgorzaty i jak mówi, ma nadzieję, że „coś się ruszy w sprawie pomocy dla rodzin spalonych dziewczyn”.

Pomoc dla rodzin płynęła jednak od pierwszych godzin po tragedii. Jeszcze przed pogrzebami gmina dała po dwie celówki w wysokości trzech tysięcy każda, od wojewody łódzkiego wpłynęło też po trzy tysiące złotych. Sami pracownicy gminy się złożyli, by wspólnie z firmą Fungis kupić dla dzieci pod choinkę dwa laptopy, telefon oraz zabawki dla niespełna trzyletniej dziewczynki.

Ogólnopolskie Stowarzyszenie Miejskich i Gminnych Ośrodków Pomocy Społecznej z Radomska zebrało w ogólnopolskiej akcji około 130 tysięcy złotych, które równo podzielono na czwórkę.

Przed świętami wielkanocnymi gmina z funduszu świadczeń socjalnych wypłaciła po 1.800 zł dla poszkodowanych rodzin, dzieci dostają też po 912 zł renty po matkach. Dziadkowie jako rodzina zastępcza od maja mogą się spodziewać po 660 zł na każde dziecko. Ponadto gmina wystąpiła do prezesa rady ministrów o przyznanie sierotom rent specjalnych, czyli jak podkreśla wójt, w wysokości większej niż przewidywanej dla małoletnich dzieci.

– No i zrobiliśmy wszystko, żeby z ubezpieczenia zbiorowego z zakładu pracy rodziny dostały maksa, a to kwota naprawdę niemała. Co jeszcze gmina obiecała, a nie dotrzymała, niech powiedzą. Jeśli chcą jeszcze jakieś pieniądze na tej tragedii, to jestem zaszokowany – mówi Jerzy Stankiewicz.

Wszystko dla dzieci

Kwoty, o których mowa powyżej, mogą wydawać się wysokie, nie ma jednak ceny za życie.

– Jako opiekunowie prawni i dziadkowie chcielibyśmy, żeby nasza córka w niebie była dumna, że się staramy i była dumna ze swoich synów, żeby poszli dalej do szkoły. A tak się świat ułożył, że pieniądze na to potrzebne – wzdycha Krystyna Foks.

Jest się czym martwić. Dziadek chłopców ciężko choruje, ona sama też zaczyna na zdrowie narzekać. Myśli o zabezpieczeniu przyszłości dzieci. Z 1.800 zł renty męża i 1.200 zł swojej tego nie zrobi, a choroba też pieniądze żre.

– Pieniądze, jakie dostaliśmy ze zbiórki w Radomsku, zostały wpłacone na konto, nie ruszamy ich. Teraz w domu wymieniamy drzwi, remont łazienki trzeba zrobić, ale w tamtym roku mąż na trzech etatach na to pracował. To wszystko dla dzieci, bo dom był na Małgosię, oni w spadku dostaną – mówi babcia chłopców.

Foksowie czekają niecierpliwie na przyjście asystentki rodziny, która opiekuje się nimi na zlecenie GOPS. Foksowie bardzo chwalą panią Patrycję za wszechstronną pomoc. Chcą, by wypełniła dokumenty, jakie właśnie przyszły pocztą z fundacji Dorastaj z Nami, która obejmuje pomocą dzieci osób poszkodowanych w trakcie pełnienia służby publicznej.

Jakie oczekiwania mają poszkodowane rodziny? Żeby państwo potraktowało je na równi z innymi.

– Wojskowa CASA spadła, to rodziny dostały odszkodowanie po 250 tysięcy, smoleńskie rodziny też tyle dostały. Córka w pracy, na państwowym stanowisku zginęła – wyjaśnia Jan Foks i ma żal do gminy, że się o „smoleńskie” odszkodowanie dla ich dzieci nie stara.

– Możemy pomóc w uzyskaniu takiego odszkodowania, ale powinni się zwrócić do nas o pomoc, a nie narzekać, że nic nie robimy – odgryza się wójt.

Casus smoleński

– Ci z wypadku smoleńskiego chyba nie musieli się upominać o odszkodowanie, ale my jesteśmy z tej dolnej półki – uważa pani Krystyna i jak mówi, wielokrotnie już kontaktowali się z nimi przedstawiciele kancelarii prawnych i firm, które „wyszarpują” odszkodowania, biorąc za to procent od całej kwoty. Do tej pory odmawiali.

– Czyli jest możliwość, żeby wyrwać od państwa, a jak wójt nam nie pomoże, to zgodzimy się na taką firmę.

Możliwość jest, były już przypadki powoływania się w sądzie na Smoleńsk i 250-tysięczne odszkodowanie dla członków ofiar tej katastrofy.

Pierwsza była rodzina walcząca o godne odszkodowanie za śmierć 19-letniego syna, zabitego przez pijanego kierowcę. Gdy ubezpieczyciel chciał im wypłacić 50 tysięcy zł, poszli do sądu żądając po 250 tysięcy dla każdego członka najbliższej rodziny: ojca, matki, siostry i brata zmarłego.

"Pozew uzasadniono kwotami, jakie skarb państwa wypłacił rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej. To był pierwszy przypadek w Polsce, gdzie adwokaci w sprawach o zadośćuczynienie powołali się na "casus smoleński" - pisała w 2013 roku „Gazeta Wyborcza”.

Ostatecznie sąd przyznał po 150 tysięcy dla każdego z nich.

Był świadomy czynu

Rodziny ofiar czekają też na wyrok dla oprawcy.

– Ludzie widzieli, jak szedł i się śmiał – mówi Jan Foks.

Skierniewicka prokuratura otrzymała już opinię sądowo-psychiatryczną z obserwacji 62-letniego Leszka G., mieszkańca Słomkowa, który oblał benzyną pomieszczenie biurowe oraz dwie przebywające tam kobiety i podpalił. Wszystko wskazuje na to, że atak podpalacza był zemstą za to, że nie dostał oczekiwanego skierowania do domu pomocy społecznej. Był leczony psychiatrycznie, żył z rolniczej renty i pomocy makowskiego GOPS.

Obserwacja psychiatryczna odbyła się w szpitalu więziennym ZK nr 2 w Łodzi. Biegli stwierdzili, że poczytalność Leszka G. w chwili popełnianego czynu była ograniczona, ale jedynie w stopniu nieznacznym i mężczyzna może ponosić odpowiedzialność karną. Jak wynika z opinii, może też uczestniczyć w czynnościach procesowych.

– Prowadzone śledztwo zmierza ku końcowi. Jego zakończenie możliwe będzie prawdopodobnie w ciągu najbliższych kilku tygodni, po uzyskaniu zleconej ekspertyzy fizyko-chemicznej – informuje Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

Za dokonanie ze szczególnym okrucieństwem zabójstw dwóch kobiet Leszkowi G. grozi dożywocie.

Sławomir Burzyński

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.