Jerzy Murgrabia i Andrzej Krysiak uhonorowani [WYWIAD]

Czytaj dalej
Fot. Agnieszka Kubik
Agnieszka Kubik

Jerzy Murgrabia i Andrzej Krysiak uhonorowani [WYWIAD]

Agnieszka Kubik

Jerzy Murgrabia, historyk, kolekcjoner, dyrektor Muzeum Czynu Zbrojnego w Lipcach Reymontowskich oraz Andrzej Krysiak, historyk-regionalista, autor wielu publikacji o Skierniewicach i regionie, zostali uhonorowani Odznaką Honorową i Medalem Pamiątkowym Kustosza Tradycji, Chwały i Sławy Oręża Polskiego.

Wyróżnienie jest nadawane przez Ministra Obrony Narodowej, a zostało wręczone obu zasłużonym skierniewiczanom w kościele garnizonowym podczas mszy świętej z okazji 96. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. W imieniu ministra medale zostały wręczone przez komendanta WKU w Skierniewicach, ppłk. Stanisława Biernata.

Wyróżnienie jest nadawane przez 15-osobową kapitułę, w województwie łódzkim skierniewiczanie zostali uhonorowani jako jedyni.

Obaj panowie od lat zabiegają, by pamięć o bohaterach naszego regionu nie zaginęła. Obecnie Jerzy Murgrabia oraz Andrzej Krysiak piszą monografię 18. Pułku Piechoty, który od 1921 roku stacjonował w Skierniewicach, a którego początki sięgają XVIII wieku. – Jesteśmy mniej więcej w połowie pisania tej monografii – mówi Andrzej Krysiak. – Będzie to praca popularnonaukowa z wykorzystaniem bardzo bogatych źródeł historycznych, między innymi z Muzeum Wojska Polskiego. – Mamy na przykład fotografie wszystkich oficerów tego pułku, którzy walczyli we wrześniu 1939 roku – dodaje Jerzy Murgrabia.

Wcześniej panowie wydali m. in. publikację dotyczącą 26. Dywizji Piechoty oraz jednodniówkę z okazji 70-lecia 2. Berlińskiego Pułku Zmechanizowanego, który przez 40 lat, w latach 1949-89, stacjonował w Skierniewicach. Andrzej Krysiak kończy z kolei monografię kościoła garnizonowego w Skierniewicach.

Co jeszcze planują napisać Jerzy Murgrabia i Andrzej Krysiak? – Chcielibyśmy napisać o miejscach pamięci narodowej w powiecie skierniewickim oraz o żołnierzach wyklętych z naszego regionu – mówią obaj.

***

WYWIAD Z ANDRZEJEM KRYSIAKIEM

Okazją do jego przeprowadzenia było otrzymanie przez Andrzeja Krysiaka Złotego Krzyża Zasługi

Otrzymał Pan z rąk wojewody łódzkiego Złoty Krzyż Zasługi nadany przez Prezydenta RP. Uznano, że należy się Panu jako "historykowi, regionaliście, autorowi ponad 400 artykułów o tematyce historycznej, organizatorowi i współorganizatorowi wielu imprez o charakterze patriotycznym"...
- Nie czuję się historykiem, chociaż historią, ze szczególnym uwzględnieniem tzw. małych ojczyzn, interesuję się już od szkoły podstawowej. Z historii i w ogóle z przedmiotów humanistycznych miałem najlepsze oceny, uczyły mnie dwie dobre historyczki: w podstawówce Wiesława Rzeplińska, w liceum Helena Minakowska. Bardzo interesowałem się historią wojskowości regionu, gdzie mieszkałem.

Nie jest Pan skierniewiczaninem?
Nie, urodziłem się w Baboszewie pod Płońskiem. Po latach napisałem zresztą 300-stronicową publikację "Baboszewo i okolice", przedstawiając historię tej miejscowości od zarania dziejów. Pisanie zajęło mi siedem długich lat.

Ale zanim zaczął Pan na dobre pisać i tworzyć, zajmował się zupełnie innymi rzeczami. Pana wykształcenie też nie ma nic wspólnego z historią, którą tak Pan kocha.
Po ukończeniu szkoły średniej w Płońsku poszedłem do szkoły wojskowej w Giżycku. Potem była szkoła oficerska we Wrocławiu. Studiowałem budownictwo wojskowe, byłem na wydziale dróg i mostów. Jestem oficerem rezerwy Wojska Polskiego.

Skończyłem też wydział nauczycielski na Uniwersytecie Opolskim i studia podyplomowe dotyczące wyceny nieruchomości na Politechnice Warszawskiej.

Jak pan trafił do Skierniewic?
- Z racji wojskowego zawodu zostałem kierownikiem robót sanitarnych w Skierniewicach i Sochaczewie. Remontowaliśmy infrastrukturę wojskową, między innymi koszarowiec na ulicy Kilińskiego. Potem przez osiem lat pracowałem jako kierownik administracji w Wojskowym Szpitalu Gruźlicy i Chorób Płuc w Otwocku.

I wtedy zaczął Pan pisać...
Tak, napisałem historię tego szpitala. Artykuł ukazał się w lokalnej prasie. Zresztą historia była ciekawa, gdyż szpital, a wcześniej sanatorium, zostało ufundowane przez żonę Józefa Piłsudskiego dla generałów i wyższych oficerów powracających z frontu z wojny w 1920 roku. Szperałem w archiwach, wynalazłem archiwalne zdjęcia. Zacząłem też pisać w lokalnych gazetach skierniewickich w dziale historycznym. Przyznam, że bardzo się w tych publikacjach realizowałem, rozkręcałem się, jeden tekst rodził następny. Uznałem, że jest pewna nisza dziennikarska pod tym względem w mieście, a wnioskowałem to po korespondencji, którą otrzymywałem. Ludzie czytali moje teksty, komentowali je, prosili o kontynuację.

W jakich pismach, oprócz lokalnych, Pan w tym czasie publikował?
Mówią Wieki, Polska Zbrojna oraz w miesięczniku Biznes&Nieruchomości, gdzie przez cztery lata pełniłem funkcję redaktora naczelnego.

A potem posypało się wiele większych publikacji książkowych.
Po Baboszewie napisałem "Dzierzążnia i okolice", bo ówczesny wójt tej miejscowości się uparł, że skoro sąsiednia gmina, Baboszewo, ma swoją historię, to oni też chcą mieć swoją. Napisałem rys historyczny od pradziejów do średniowiecza. Aktualnie kontynuuję dzieje tej miejscowości do zakończenia drugiej wojny światowej. Potem napisałem książkę "Ocalone dzieciństwo" o wojennych wspomnieniach wychowanków domów dziecka w Skierniewicach.

Nakręciłem też film. To była nieodkryta historia Skierniewic. Do dziś aktywnie współpracuję ze Stowarzyszeniem Dzieci Sierot Wojennych w Skierniewicach, jestem ich honorowym członkiem.

W Regionalnej Akademii Twórczej Przedsiębiorczości w Skierniewicach planowana była wystawa na ten temat.
Tak. Na jej wernisażu gościliśmy byłych wychowanków trzech schronisk: przewodniczącego stowarzyszenia Wiesława Domostowicza, księdza Mariana Pawłowskiego, Wojciecha Gadomskiego, konstruktora samolotu Wilga czy Stefana Jungfera-Jankowskiego, ostatniego żyjącego wychowanka Domu Dziecka w Strobowie pochodzenia żydowskiego, mieszkającego obecnie w Paryżu.

Mieszkańcy do dziś wspominają bardzo interesujący przewodnik po mieście napisany przez Pana "Spacerkiem po Skierniewicach". Czy można go jeszcze gdzieś nabyć?
Planuję dodruk tej publikacji, bo jest takie zapotrzebowanie. Do napisania tego przewodnika zainspirował mnie kolega z Kujaw, który kiedyś przyjechał do Skierniewic i powiedział: "Fajne to wasze miasto, ale przydałby się jakiś przewodnik". Pomyślałem: "Faktycznie, czemu by nie stworzyć takiego przewodnika?".

Siadłem i napisałem, bo praktycznie wszystko miałem w głowie. Wcześniej przewodnik napisał, zresztą bardzo przyzwoicie, Witold Nastiuszonek. Ale nie jest dostępny. Wydaliśmy go w ramach Stowarzyszenia Skierniewiczanie, nakręcony też został film. W realizacji filmu pomógł urząd miasta i Izba Historii Skierniewic. Chciałbym podkreślić, że za wszystkie książki, które piszę, nie biorę ani grosza. Piszę hobbystycznie, jako pasjonat.

Kiedy ma Pan czas na pisanie kolejnych publikacji? Przecież był i jest Pan aktywny zawodowo, prowadzi własną firmę.
Jak ktoś ma pasję, to czasu nie liczy. Jak tylko coś mnie zainspiruje, to po prostu siadam i piszę. Mam wyrozumiałą rodzinę, zresztą obecnie moje dzieci są dorosłe. Syn pracuje w jednym z ministerstw, synowa w kancelarii adwokackiej, a córka również w państwowej instytucji. Wszyscy mieszkają w Warszawie. Ale istotnie, był okres w moim życiu, kiedy praktycznie byłem gościem we własnym domu. Gdy pracowałem w firmie deweloperskiej w stolicy, odbywałem częste wyjazdy służbowe: Barcelona, Praga, Wilno, Chorwacja, Pekin, Seul. Na samej Teneryfie byłem kilka razy, realizowaliśmy tam inwestycje budowlane. Kawał świata wtedy zwiedziłem, na pisanie nie było już zbytnio czasu.

Co Pana inspiruje?
Człowiek i jego historia. Od tego zazwyczaj wychodzę. Zdarza się, że coś gdzieś przeczytam, jakąś krótką notkę, i to jest punktem wyjścia do dalszych poszukiwań. Szperam, szukam, piszę do Instytutu Pamięci Narodowej. Ale inspirują mnie również lokalni regionaliści, głównie Jan Józefecki oraz nieżyjący już Karol Zwierzchowski.

Chyba nie wymieniliśmy wszystkich Pana publikacji...
No nie. Z większych to chciałbym jeszcze powiedzieć o publikacjach wydanych z okazji 70-lecia 2. Berlińskiego Pułku Zmechanizowanego oraz 90-lecia 26. Dywizji Piechoty. Obie napisałem wspólnie z Jerzym Murgrabią, znanym w mieście kolekcjonerem i znawcą historii oręża polskiego. Wspólnie z nim jestem autorem zestawu pocztówek z okazji wspomnianego 90-lecia, które zostało wydane przez Stowarzyszenie 26. Skierniewickiej Dywizji Piechoty. Mam już napisaną 50-stronicową książkę o żołnierzach wyklętych, szukam sponsora, by ją wydać. Zainspirowała mnie postać jednego z takich żołnierzy, żyjącego w Skierniewicach. A jeszcze wcześniej napisałem rys historyczny o Związku Żołnierzy Wojska Polskiego regionu skierniewickiego. Okazją było 30-lecie powstania związku.

Z tego, co wiem, działa Pan aktywnie w tym właśnie związku.
- Owszem, jestem sekretarzem Zarządu Rejonowego oraz wiceprezesem Koła nr 2 w Skierniewicach. To nie tylko działalność typowo związkowa, jako członkowie dbamy o żołnierzy-seniorów, odwiedzamy ich, zapraszamy wdowy, choćby ostatnio z okazji Dnia Kobiet. Jestem też wiceprzewodniczącym rady redakcyjnej miesięcznika Głos Weterana i Rezerwisty. Członkami tej rady są m. in. dwaj generałowie oraz senator Longin Pastusiak.

Czym się Pan zajmuje w wolnej chwili?
Heraldyką i genealogią, ze wskazaniem na to drugie. Sięgnąłem do korzeni swojej rodziny do roku 1680, mam wiele kopii aktów urodzenia. To fantastyczne mieć wiedzę do jedenastu dziadków wstecz, wiedzieć, jak żyli, czym się zajmowali. Myślę o stworzeniu całego drzewa genealogicznego, takiego, bym mógł sobie powiesić je na ścianie...
A tak w ogóle to mam jeszcze mnóstwo planów...

Rozmawiała Agnieszka Kubik

Agnieszka Kubik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.