Józef Szymański, nasz jeden z "wyklętych"

Czytaj dalej
Fot. Marta Denisiuk
Marta Denisiuk

Józef Szymański, nasz jeden z "wyklętych"

Marta Denisiuk

Za działalność w BOA został skazany na karę dożywotniego więzienia. Józef Szymański niczego nie żałuje, wszystko wynagrodziła mu kochająca rodzina.

Bojowy Oddział Armii był dywersyjną grupą Armii Krajowej utworzoną na Kresach. Po zakończeniu wojny BOA przeniósł działalność antykomunistyczną na tereny Pomorza Zachodniego. Silna grupa działała w Bobolicach i Szczecinku wykonując m.in. wyroki na milicjantach, donosicielach i funkcjonariuszach partii.

Dopiero pięć lat temu Sejm RP ustanowił 1 marca Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych, oddając tym samym hołd setkom tysięcy ludzi stawiających w powojennych latach opór sowietyzacji Polski, za co wielu z nich zapłaciło własną krwią, torturami i cierpieniem w więzieniach, szykanami, poniżaniem, a przez wiele lat ceną zapomnienia i wymazania ze zbiorowej pamięci. Stąd powszechnie przyjęło się określenie Żołnierze Wyklęci.

Ze Skierniewic do BOA

Józef Szymański urodził się w 1931 roku w Skierniewicach. Mieszkał w osadzie pałacowej do 1945 roku. W jaki sposób nastoletni wówczas chłopak znalazł się na Pomorzu?

-Ojciec w 1940 roku został wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec. Tam przebywał do roku 1945, do wyzwolenia. Nie wrócił do Skierniewic, bo poznał inną kobietę i osiedlił się w Będzinie pod Koszalinem - wyjaśnia kapitan.

Do Skierniewic przyjechał na Boże Narodzenie i zachęcił syna, by wyjechał razem z nim.

-Miałem skończone siedem klas, pracowałem w fabryce przy ul. Zwierzynieckiej - wspomina. - Bez pomysłów na przyszłość. Pojechałem.

Po leniwie spędzonej zimie ojciec zapisał go do gimnazjum mechanicznego w Koszalinie. Tam poznał kolegów, którzy należeli do organizacji, ale pan Józef początkowo o tym nie wiedział.

-Dopiero po roku, gdy zamieszkałem z nimi w bursie, zobaczyłem pistolet. Zacząłem się zastanawiać, o co chodzi -mówi dzisiaj. - Myślę, że po prostu mnie badali. Potem zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że jesteśmy tego samego pokroju, bo mnie też męczyła ta cała okupacja radziecka. Swój pierwszy pistolet kupił od sąsiada.

Aresztowanie

Działania operacyjne UB wsparte donosami agentów doprowadziły do zatrzymania większości członków oddziału. - Byłem wtedy w szkole. Zawołano mnie do gabinetu dyrektora, skrępowali ręce - wspomina Józef Szymański.

Postawieni przed Wojskowym Sądem Rejonowym wszyscy zostali skazani w procesie pokazowym w Szczecinie w sierpniu 1948 roku na wieloletnie więzienie, sześciu wymierzono karę śmierci. Józef Szymański dostał karę dożywocia.

Trafił do więzienia we Wronkach. -Zobaczyłem to miejsce i pomyślałem: „Chłopie, ty już stąd nie wyjdziesz” - wspomina.

W niewielkiej celi, na betonie, spali po siedem osób. W siarczysty mróz kazali rozbierać się do naga; Józef głodował, a w jedzeniu, które dostawał ze współtowarzyszami niedoli, nie brakowało robali.

Wiosną 1951 roku wyszło zarządzenie i Józefa Szymańskiego jako młodocianego przewieziono do więzienia w Jaworznie. -Siedzieliśmy na trawie i w porównaniu do Wronek czułem się jak na Lazurowym Wybrzeżu - mówi. -Pojawiły się ludzkie warunki, każdy miał na przykład swoje łóżko.

Ale ciężkiej pracy nie brakowało. Był ślusarzem, pracował przy betonach, potem w kopalni. - Trzeba było wypracować normy, inaczej nie dostawało się jedzenia - mówi.

I tak do sierpnia 1955 roku...

Melodia z głośnika

Pod każdą celą były głośniki, po znanej więźniom melodii padały nazwiska, kto wychodzi na wolność. 30 sierpnia padło nazwisko pana Józefa.

- Okazało się, ze zmniejszono mi wyrok z dożywocia na 10 lat -mówi. -Nigdy się nie dowiedziałem kiedy i dlaczego, ale prawdopodobnie dlatego, że gdy mnie zatrzymano byłem nieletni.

Odnaleźć się w realu

Przez lata odsiadki kontakt z rodziną był znikomy - matka odwiedziła go w Jaworznie dwa razy. Zaraz po powrocie zaczął pracować w Fumosie. Początkowo jako spawacz, potem robił kursy ślusarskie i spawalnicze. Łatka kryminalisty towarzyszyła mu przez lata. - UB ciągle się mną interesowało. W pracy nie wysyłano mnie w delegacje, córka, mimo bardzo dobrze zdanej matury, nie dostała się na studia - mówi.

Kapitan przez wiele lat był przewodniczącym KZ Solidarności w Fumosie; należy do Fundacji Jaworzniacy, na swoim koncie ma wiele odznaczeń w tym: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Medal za Zasługi dla Obronności Kraju, Medal Pro Memoria, Medal Pro Patria.

Żonę Annę, księgową, zaprosił na wyścigi motocyklowe na Zadębiu. W tym roku obchodzą 60-lecie ślubu. Mają córkę Zofię i syna Waldemara, czworo wnuków i dwoje prawnuków, trzecie „w drodze”. - O przeszłości nie da się zapomnieć, ale nic bym nie zmienił. Cieszę się, że udało mi się stworzyć kochającą rodzinę - mówi.

Marta Denisiuk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.