Katarzyna Placek: skierniewiczanka z pasją ma przed sobą karierę naukową w USA
Absolwentka Liceum Ogólnokształcącego im. B. Prusa zawsze robiła to co lubi i dzięki temu została naukowcem. W Ameryce bierze udział w badaniach, które mogą mieć znaczenie dla leczenia raka. Jest żywym dowodem na to, że młody mieszkaniec tak małego miasta jak Skierniewice może śmiało sięgać światowych szczytów.
Okazuje się, że jeśli tylko się chce realizować swoje marzenia, to nawet młody człowiek z tak niewielkiego przecież miasta, jak Skierniewice może sięgnąć naukowych szczytów w jednej z najlepszych placówek badawczych na świecie. Dr Katarzyna Placek jest absolwentką Liceum Ogólnokształcącego im. B. Prusa w Skierniewicach. W tej chwili natomiast odbywa studia postdoktoranckie w National Instutes of Helth (Narodowy Instytut Zdrowia) w miejscowości Bethesda, położonej w pobliżu Waszyngtonu w USA.
Od zawsze biologia
Skierniewickie liceum ukończyła w 2002 r. po czym studiowała biologię molekularną na Uniwersytecie Warszawskim. Otrzymała dyplom licencjacki z wyróżnieniem. Studia magisterskie w dziedzinie genetyki odbyła na VII Uniwersytecie Paryskim Denisa Diderota. W 2010 r. natomiast ukończyła studia doktoranckie na tej samej uczelni, specjalizując się w immunologii, zaś pracę doktorską wykonała w Instytucie Pasteura w Paryżu.
Jak sama mówi, biologią interesowała się od zawsze, zwłaszcza zwierzętami.
– W domu to ja zawsze hodowałam chomiki, ale muszę przyznać, że łatwo ze mną nie miały – wspomina. – Musiały pływać w misce z wodą, z siostrami przyczepiałyśmy je do balonów, aby mogły sobie polatać albo budowałyśmy im tor przeszkód z klocków.
Nic dziwnego, że przez pewien czas chciała zostać weterynarzem. Do czasu jednak, gdy uświadomiła sobie, że ta praca wiąże się także z usypianiem zwierząt, a tego nie chciała robić.
Był też okres gdy namiętnie oglądała filmy przyrodnicze w telewizji.
– Zawsze były wyświetlane w niedzielę w czasie, gdy odbywała się msza dla dzieci. Wstawałam więc wcześnie i szłam do kościoła z rodzicami, aby później zdążyć na film – opowiada.
Pod wpływem tych filmów marzyła, aby kręcić takie filmy i robić zdjęcia przyrodnicze dla National Geographic.
– Pamiętam wywiad z fotografem, który dla jednego zdjęcia siedział dwa tygodnie w dżungli, czatując na odpowiednie ujęcie nieruchomo przez kilka godzin dziennie, w błocie lub na drzewie w towarzystwie tysięcy insektów latających wokół głowy, czy pasożytów wyciąganych spod skóry. Wtedy zdecydowałam, że takie ekstremalne warunki to nie dla mnie i choć fotografia jest moją pasją do dziś, to zawodowo poszłam w innym kierunku.
Chce pomóc zwalczyć raka
Gdy po ukończeniu liceum trzeba było wybrać kierunek studiów, zdecydowała się na biotechnologię. – To był modny wówczas kierunek, ale podczas studiów odkryłam biologię molekularną, a szczególnie zafascynowała mnie epigenetyka – mówi Katarzyna Placek. – Zresztą w biologii fascynuje mnie wiele rzeczy zaś w byciu naukowcem odkrywanie i ciągłe uczenie się czegoś nowego. W rzeczywistości więc nie było tak, że realizowałam wcześniej ustalony plan mojej kariery. Po prostu robiłam to, co lubiłam i co mnie interesowało i wyszło na to, że że zajmuję się nauką.
Po obronie pracy doktorskiej w Paryżu młoda skierniewiczanka trafiła do Narodowego Instytutu Zdrowia w USA. Wraz z zespołem innych naukowców prowadzi tam tak zwane badania fundamentalne.
– Nie badamy właściwości leków ani nie skupiamy się na jakiejkolwiek chorobie, nasze badania zatem nie mają charakteru komercyjnego – tłumaczy pani Katarzyna. – Badamy ogólny mechanizm działania białka, które modyfikuje aktywność genów. Białko to często jest zmutowane w niektórych przypadkach raka, więc jeśli poznamy mechanizm jego działania, będziemy mogli zrozumieć mechanizm powstawania choroby nowotworowej, co w przyszłości może mieć znaczenie dla jej leczenia.
Jestem szczęśliwa i to jest mój sukces
Zdaniem naszej rozmówczyni o tym, że doszła do takiego momentu w swoim życiu zdecydowało wiele czynników.
– Myślę, że to wynik ciężkiej pracy, determinacji, , ale i wsparcia ludzi, którzy we mnie uwierzyli. W moim przypadku byli to rodzice, natomiast to, że teraz pracuję w jednym z najlepszych ośrodków naukowych na świecie zawdzięczam między innymi mojemu opiekunowi doktoratu. Ale na jego wsparcie musiałam ciężko zapracować – tłumaczy pani Katarzyna. – Nie bez znaczenia jest także przysłowiowy łut szczęścia. Pasteur mawiał, że szczęście odwiedza umysły przygotowane, zaś Picasso mawiał, że wena istnieje, ale musi cię zastać pracującego. Ja natomiast jestem przekonana, że szczęście spotyka każdego, trzeba je tylko wykorzystać. Na pewno w dążeniu do celu pomaga przebojowość, ale jest to chyba jedna z ostatnich cech, jakie mogłabym sobie przypisać, bo jestem raczej typem szarej myszki. Słyszę nawet czasem, że nie stać mnie na szaleństwo. Ale za to mam pasję, a pasja jest cenniejsza niż cokolwiek innego. Jestem również przekonana, że jeśli cokolwiek robi się dobrze, to wcześniej czy później zostanie to docenione.
Dr Katarzyna Placek wie, że odniosła sukces, ale rozumie go w swoisty sposób.
– Sukces jest sprawą osobistą i dla każdej osoby oznacza coś innego. Dla jednych jest to skończenie Harvardu, dla innych wychowanie wspaniałych dzieci czy wybudowanie domu, a dla jeszcze innych przeżycie kolejnego dnia i żaden z nich nie jest lepszy lub gorszy od innych. – mówi. – Ja sukces mierzę poziomem szczęścia: jeśli ktoś jest szczęśliwy to znaczy, że odniósł sukces. Jedyny sukces, jaki ja odniosłam nie wiąże się zatem z tym, że studiowałam w Paryżu i teraz pracuję w Stanach Zjednoczonych. Moim sukcesem jest to, że jestem szczęśliwa i jeśli spoglądam wstecz na swoje życie, to utwierdzam się w przekonaniu, że niczego bym w nim nie zmieniła.
Chociaż w Skierniewicach nie mieszka już od 10 lat, pani Katarzyna nadal ma tutaj wielu znajomych, z którymi stara się utrzymywać kontakt. Regularnie też kontaktuje się z rodziną – telefonicznie lub poprzez skypa – ale nie jest to łatwe z uwagi na różnice czasowe. Stara się wówczas jak najdłużej przebywać z bliskimi i trochę podróżować.
Polska gdzieś pośrodku
Plany na przyszłość? – Na pewno wrócę do Europy i ze względów osobistych będą to Niemcy – zwierza się. – W Polsce wprawdzie, jak słyszę, wiele się poprawiło, ale nie oszukujmy się – nakłady finansowe na naukę i infrastrukturę są o wiele słabsze niż tutaj, ale myślę, że i to się poprawi. Na razie jednak nie myślę o powrocie.
W USA ma niewiele czasu dla siebie, ale zawsze wykroi chwilę, aby zająć się czymś innym niż badaniami.
– Mam czas na jogę i wypady do kina ze znajomymi, a jeśli zdarzy się taka możliwość to podróżuję – zwierza się. – Jak już wcześniej wspomniałam, moją pasją jest fotografia, staram się więc dokształcać w tym kierunku i mieć aparat przy sobie podczas każdej podróży i nie tylko. W Waszyngtonie wpadłam też w środowisko milongeros, czyli osób tańczących tango, i ten taniec mnie pochłonął.
Dostrzega pewne różnice w stylu życia Amerykanów i Europejczyków, a zwłaszcza Francuzów. W USA na przykład bardzo dużo się pracuje. – Standardowo spędza się tutaj 10 godzin w pracy i dwie godziny dziennie na dojazd, mało więc zostaje czasu na coś innego. A jak się nie przyjdzie do laboratorium w weekend, to ludzie uważają, że się ma wolne. Mamy tylko 10 dni urlopu w roku, stąd moja frustracja brakiem czasu na podróże – relacjonuje pani Katarzyna. – We Francji natomiast jest siedmiogodzinny dzień pracy i ogromnie dużo urlopu. Poza tym Francuzi wiedzą, jak korzystać z życia.
Szokiem były dla mnie kobiety w wieku mojej babci spotykające się na piwie w bistro, albo panie w wieku dojrzałym zaczynające tańczyć w balecie. Bardzo mi się podoba to, że niezależnie od wszystkiego ludzie się realizują. Dużym zaskoczeniem dla mnie było, jak Francuzi traktują lunch: już o godzinie 11 wszyscy rozmawiają o nim i nikogo nie dziwi, gdy w stołówce pracowniczej ktoś weźmie sobie do posiłku kieliszek wina. W USA mało kto potrafi docenić dobrą kuchnię, być może dlatego, że nikt nie ma czasu na gotowanie.
Dostrzega jednak w Ameryce wiele rzeczy, z których Europa powinna brać przykład. Chociażby to, że ludzie są bardzo przyjaźni i nie oceniają innych po akcencie, a więc coś zupełnie odmiennego niż w Paryżu. Poza tym, w Ameryce, w przeciwieństwie do Francji, pali się stosunkowo niewiele.
– Porównuję te dwa kraje, ponieważ są skrajne jeśli chodzi o styl życia i mentalność mieszkańców – podsumowuje pani doktor. – Polska natomiast pod tym względem leży gdzieś pośrodku między nimi.