Katastrofa? Zamach? Gra idzie o tych, co jeszcze nie zdecydowali w co wierzą [ROZMOWA]
Z doktorem Olgierdem Annusewiczem, politologiem z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Marcin Darda.
Mamy wyciek stenogramów ze śledztwa w sprawie katastrofy w Smoleńsku i pytanie: czy w kampanii prezydenckiej wróci stara linia podziału na "zwolenników" nieszczęśliwego wypadku i zamachu na głowę państwa?
Ta linia odświeży się w nieco innej formule, bo to się trochę splata z hasłem prezydenta Bronisława Komorowskiego, tym dzielącym Polskę na radykalną i racjonalną. Ale i tak tylko kwestią czasu było to, kiedy temat smoleński zacznie w tej kampanii funkcjonować, choćby ze względu na to, że wybory odbywają się równo miesiąc po piątej rocznicy katastrofy i w jej miesięcznicę. Już ten fakt czynił tę rzeczywistość podatną na tematykę smoleńską. Obchody rocznicy na miesiąc przed wyborami prezydenckimi i to, co podczas tych obchodów powiedzą politycy, i nie chodzi wyłącznie o polityków PiS, to też sprawiłoby, że Smoleńsk do kampanii by wszedł.
Jak zareagują wyborcy na wejście tego tematu do kampanii?
My, wyborcy, reagujemy często emocjonalnie, ale jednocześnie orientujemy się wokół konkretnych wątków politycznych. Jesteśmy np. za in vitro albo przeciw, za aborcją lub przeciw itd. Podobnie jest z naszym stosunkiem do tego, co się wydarzyło pod Smoleńskiem, czyli są ludzie uważający, że to był zamach, są ludzie uważający, że był to skutek błędu pilotów, inni uważają, że zawinił typowy polski bałagan, są w końcu tacy, którzy nie mają w tej sprawie zdania. Dużo łatwiej opowiedzieć się w tej jednej kwestii niż na przykład w problematyce osądu systemu podatkowego lub opieki zdrowotnej.
Zatem Smoleńsk nie tylko będzie polaryzował scenę polityczną, ale będzie również polaryzował wyborców. W jaki sposób? A no w taki, że wyborca PiS jest przekonany jak było, całą winę zrzuca na Putina, Tuska, a mit zamachu jest mu dość bliski, niekoniecznie go podziela, ale jest skłonny w niego wierzyć. Z kolei wyborca PO stuka się w czoło mówiąc, że teoria o zamachu jest nonsensem. Natomiast kluczem do wygrania wyborów są wyborcy niezdecydowani, ci, którzy nie mają poglądów na to, czy lubią Kaczyńskiego czy Komorowskiego, Dudę czy Kopacz albo Tuska. To ludzie, którzy polityką interesują się z rzadka. Ich reakcja, tych "swingujących" wyborców będzie kluczowa.
Czyli istotne jest, kto jaki przekaz złoży pod tego wyborcę?
PO wypomina Andrzejowi Dudzie jego uwagi sprzed kilku lat, w których on sugerował, że to może być zamach, natomiast sam Andrzej Duda na ten temat milczy, a Beata Szydło apeluje, by "nie grać tematem Smoleńska przed wyborami". To są sformułowania adresowane do wyborcy niezdecydowanego. Z drugiej strony skrzydła rozwija w ramach swoich teorii Antoni Macierewicz, a on odwołuje się do twardego elektoratu PiS. W jaki sposób tę przekazową układankę odbiorą ci niezdecydowani wyborcy, jest dla mnie zagadką: czy przekona ich milczący Duda, posłanka Szydło, czy też Macierewicz, który moim zdaniem raczej zniechęci niezdecydowanego wyborcę.
Ale są sugestie, jak choćby ta Marka Migalskiego, że za przeciekiem do RMF mógł stać ktoś ze sztabu Andrzeja Dudy, bo też są tam zwolennicy teorii, że gdyby w 2010 r. mocniej eksponować temat smoleński, to Jarosław Kaczyński byłby dziś prezydentem.
Migalski może mieć rację a propos tego, że pewnie takie skrzydło w PiS istnieje, ale ja jestem absolutnie przekonany, że Jarosław Kaczyński w 2010 r. - przepraszam za kolokwializm - wyciągnął więcej, niż to było możliwe. To oczywiście nie zmienia faktu, że w PiS mogą być osoby, które w jakiś sposób mogły mieć wpływ na ujawnienie tych stenogramów, by wywołać polityczną zawieruchę. Tyle że jeszcze nigdy nie było tak, że po jakimś dramatycznym powrocie tematu smoleńskiego do polityki, PiS na tym zyskiwał. Łącznie z tym, że był przecież moment, że PiS po raz pierwszy od lat wyprzedziło PO w sondażach, a chwilę po tym pojawiła się w "Rzeczpospolitej" publikacja o trotylu na wraku tupolewa.
Efekt? Natychmiastowy spadek poparcia dla PiS. Jestem zatem przekonany, że rozpętanie tematu smoleńskiego na dłuższą metę zaszkodzi PiS, choć jest pytanie, kto wyjdzie na prowadzenie w relacjach medialnych: Duda, który będzie ciepło wspominał Lecha Kaczyńskiego, czy też Macierewicz z teoriami o zamachu.
A wejście książki Jurgena Rota z rzekomymi dowodami na zamach przeprowadzony przez rosyjską FSB, i to na miesiąc przed wyborami prezydenckimi w Polsce, to przypadek?
Mam uwagi, po których być może zostanę uznany za sztandarowego lemminga, ale trudno: nie mam wątpliwości, że książka Rota ukazała się przed wyborami, bo właśnie teraz miała się ukazać. To jest przedsięwzięcie komercyjne, książką się handluje, ale to też książka polityczna. W Polsce politycy mogą mówić tak: słuchajcie, możecie nie wierzyć nam Polakom, możecie nie wierzyć Macierewiczowi, ale jest Niemiec, który jest szczególarzem i perfekcjonistą - takie odwołanie się do stereotypu - któremu wychodzi, że to musiał być zamach. On się powołuje na raporty i notatki niemieckich służb specjalnych i istnieje duża szansa, że Polacy tę historię kupią, bo to bardziej wiarygodne niż cokolwiek innego. Tyle że te nowe, bogatsze stenogramy rozmów w prezydenckim samolocie są materiałem ciekawszym, opartym nie na notatkach, tylko na zapisach.
Czekam teraz na ujawnienie nagrań, bo to może mieć znaczenie, gdy Polacy nie tylko przeczytają, ale też usłyszą te sformułowania, które padały w tej fazie lotu. Usłyszałem taką konkluzję, że nie ma w tych stenogramach rzeczy zupełnie nowych. Ale kwestią kluczową jest fakt, że te nagrania wskazują, iż piloci pilotowali ten samolot do samego końca, do samego uderzenia w ziemię, co obala teorię wybuchów. Wybuchy zostałyby zarejestrowane, co więcej, byłaby na nie jakaś reakcja kapitana w stylu "co to za wybuch?". Dlatego te stenogramy mogą być bardzo dotkliwe dla PiS, bo jeśli są oryginalne, to dość dobitnie i czytelnie udowadniają, że żadnego wybuchu, a zatem i zamachu nie było.
To oznaczałoby, że całą książkę Rota i teorie Macierewicza o zamachu, a tych było zdaje się kilkadziesiąt, należałoby po prostu wyrzucić do kosza. To z kolei oznaczałoby, że teza o tym, że po stronie PiS stoją ludzie uparci, ze złą wolą, którzy nie potrafią w racjonalny sposób analizować rzeczywistości, czyli są radykałami, może zostać odebrana jako prawdopodobna przez tych właśnie niezdecydowanych wyborców, o których mówiliśmy. Bo to, że ktoś popiera PO i dostał właśnie argument na poparcie swoich tez jest bez znaczenia, ale z punktu widzenia skutków politycznych, od których rozpoczęliśmy rozmowę, to one mogą być takie, że treść stenogramów odepchnie od PiS jakąś część elektoratu "swingującego".
Ale teraz "zamach" może być zastąpiony "nieudolnym państwem", które pięć lata prowadzi śledztwo i jeszcze poprowadzi, a wrak nadal w Rosji...
Tu dochodzimy do wątku drugiego, bo ja nie mam specjalnie wątpliwości, że ktoś te stenogramy jednak postanowił ujawnić. To musiała być po prostu czyjaś decyzja, pewnie polityczna. Z tego co słyszałem, te nagrania są w Polsce od lutego 2014 r. Wszystko musiało być przeanalizowane, co mogło potrwać kilka miesięcy, dane są na tyle wrażliwe, że ileś osób musiało się z nimi zapoznać, trzeba było ustalić jakiś consensus co do tego, co w nich jest. W marcu te nagrania i stenogramy trafiły do Naczelnej Prokuratury Wojskowej, która słowem o nich na zeszłotygodniowej konferencji nawet nie wspomniała. To oznacza, że ktoś mógł uznać, że Naczelna Prokuratura Wojskowa coś kręci, no bo jaki jest powód, by nie publikować takiej informacji?
I ktoś postanowił prokuratorom pomóc? Może ktoś będący blisko władzy, ktoś z PO?
Ktoś mógł pomóc. Ktoś z PO, ktoś z PiS, albo wreszcie ktoś, kto nie jest ani w PO, ani w PiS, ale uznał, że sprawa jest na tyle istotna, że należy ją upublicznić. Dla dziennikarzy RMF.FM ujawnienie tych stenogramów mieściło się w jasnym misyjnym celu, bo ujawnienie ich leży po prostu w interesie publicznym. Zakładam również, że osoba, która te materiały przekazała dziennikarzom, mogła mieć na uwadze niekoniecznie jakieś swoje interesy polityczne, ale właśnie interes publiczny. Poza tym jest jeszcze jedna ważna kwestia: prokuratura to instytucja niezależna od rządu i Platformy Obywatelskiej.
Na czele prokuratury nie stoi polityk wskazany przez PO, tylko stoi prokurator generalny Andrzej Seremet, najpierw wskazany, a potem nominowany przez prezydenta, i to przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Trudno przecież uznać na podstawie tego, co działo się przez te wszystkie lata urzędowania Seremeta, że jest to prokurator generalny jakoś sprzyjający politykom PO. Sam raczej skłaniam się ku zdaniu, że te stenogramy być może ujawnił ktoś, kto sprzyja PO lub PiS, lub po prostu interesowi publicznemu. Natomiast nie zakładałbym, że prokuratura w tej sprawie jakoś współpracuje z PO, bo jak dotąd żadne wydarzenia na to nie wskazują. Naczelna Prokuratura Wojskowa jest po prostu państwem w państwie.