Jeszcze w latach 90. uczennice myły się w misce, prysznic był raz w tygodniu. Wszystkie miały przydzielone numery, którymi znakowano też rzeczy.
Liceum Ogólnokształcące Sióstr Niepokalanek w Szymanowie niedaleko Sochaczewa powstało w 1907 roku. Głośno o tej placówce zrobiło się w latach 90. Wszystko za sprawą filmu „Dziewczyny z Szymanowa” w reżyserii Magdaleny Piekorz.
Tym razem i chłopcy
Liceum ma bogatą tradycję. Od momentu powstania placówka była jedynie szkołą żeńską. W tym roku do szkoły będą przyjmowani również chłopcy. Nie zmienia się jednak forma działania internatu - wciąż będą mogły z niego korzystać jedynie uczennice. Aby dostać się do szkoły, trzeba spełnić odpowiednie kryteria: pozytywny wynik rozmowy kwalifikacyjnej, podczas której kandydatowi towarzyszą rodzice (opiekunowie prawni), co najmniej bardzo dobra ocena z zachowania oraz co najmniej dobre oceny z zajęć edukacyjnych, uzyskane w pierwszym semestrze VIII klasy SP i na świadectwie ukończenia szkoły, wynik testu z matematyki i języka angielskiego napisanego w dniu rozmowy kwalifikacyjnej.
Szkoła pracuje zupełnie inaczej niż w latach 90. Zajęcia lekcyjne odbywają się od poniedziałku do piątku. Poziom nauczania wciąż jest bardzo wysoki. Wiele zajęć dodatkowych, lekcje łaciny. To wszystko daje dziewczynom, które wybierają to liceum, duży zasób wiedzy.
Internat również bardzo się zmienił na przestrzeni lat. Sypialnie są dziś czteroosobowe, każda z dziewczyn ma prysznic, są pralki oraz suszarki na ubrania. Szkoła stała się bardziej przyjazna i nowoczesna.
- Słyszałam dobre opinie od koleżanek, które tu chodziły. Jest wysoki poziom nauczania, a zależy mi na dobrych studiach - mówi jedna z uczennic z pierwszej klasy.
Szkoła zawsze była oblegana, czasami liczba chętnych przekraczała 30 na jedno miejscu. Tak było jeszcze pod koniec lat 90. ubiegłego wieku. Wtedy też szkoła zyskała sławę, nie ze względu na poziom kształcenia, a sposób wychowywania dziewcząt. Uczennice mieszkające w internacie, chodzące w fartuchach, identyczne stroje na zajęcia wychowania fizycznego, prysznic raz w tygodniu, codzienne mycie się w misce oraz sypialnie, w których spało jednocześnie do 21 dziewcząt. Choć brzmi niewiarygodnie, to nie sceny z serialu Netflixa, a historia która wydarzyła się naprawdę. I trwała wiele lat.
Każda dostawała numer
W latach 90., aby dostać się do szkoły, dziewczyny musiały zdawać obowiązkowe egzaminy z języka polskiego, matematyki, języka angielskiego oraz dowolnie wybranego przedmiotu. Egzaminy odbywały się w formie pisemnej oraz ustnej.
Po ogłoszeniu wyników każda z uczennic dostawała swój własny numer. To nim oznaczane były wszystkie rzeczy prywatne. Na ubraniach, pościeli, stroju galowym oraz fartuchu szkolnym wyszywane były numery. Na misce, wiaderku, mydelniczce i innych przedmiotach numer wypisywany był niezmywalnym markerem.
- Ja miałam numer 160, koleżanka 161. Miałyśmy szafkę razem. Szerokość szafki jakieś 70 cm, wysokość 170 cm. Ja miałam lewą stronę, ona prawą. W szafkach wszystko musiało być ułożone idealnie. Pod linijkę. W innym wypadku w czasie inspekcji wszystko lądowało na korytarzu - wspomina jedna z uczennic.
- W umywalni, czyli łazience, za parawanem prysznicowym miałyśmy szafkę, taką jak nocna. Na niej stały dwie miski i dwa wiaderka. To w nich się myłyśmy. Umywalnia przypadała na całą klasę, czyli około 30 osób. Jedno takie stanowisko było dla dwóch dziewczyn. Musiałyśmy się nieźle sprężać, żeby wszystkie zdążyły się umyć. A kran w umywalni miałyśmy jeden - wspomina inna absolwentka.
- Nie miałyśmy pralek, wszystko było prane ręcznie w misce. A później bieg z miską na strych, żeby rozwiesić ciuchy na sznurku. Nie każda z nas umiała wykręcić porządnie ubrania, szczególnie grube swetry. Wszystko się wyciągało i schło długo - to wspomnienie kolejnej z uczennic.
W Liceum Ogólnokształcącym Sióstr Niepokalanek w latach 90. nauka odbywała się od poniedziałku do soboty. Uczennice do domu jeździły średnio raz w miesiącu. Taka „wyjazdówka” trwała 2 do 3 dni. Powrót do domu możliwy był po sobotnich lekcjach. Aby dziewczyny, mieszkające w całej Polsce, mogły wcześniej opuścić mury szkoły skracane były przerwy. Lekcje musiały się odbyć w pełnym wymiarze czasu. Wycieczka do domu dla wielu uczennic była wielką podróżą. Niektóre z nich pochodziły z Pomorza, Mazur, Podlasia czy rejonów górskich. Kilkaset kilometrów od szkoły.
Po czasie wolnym nauka
Uczennice miały oczywiście czas wolny. Bezpośrednio po obiedzie. Dwie godziny, które mogły spędzić w dowolny sposób, tzn. wychodząc do parku, do sklepu we wsi, rozmawiając lub czytając.
- Nie miałyśmy telefonów, telewizji, komputerów. Nic. Mogłyśmy spędzać czas jedynie ze sobą lub siostrami zakonnymi. Ludzi w Szymanowie mieszka niewiele, więc nie było szansy, żeby kogoś poznać. Zresztą i po co? - mówi jedna z dziewczyn ucząca się w szkole w latach 90.
Po czasie wolnym zaczynał się czas nauki. Podzielony na trzy części. Pierwsze studium (tak nazywał się każdy blok nauki). było tzw. „Studium cichym”. Przez półtorej godziny dziewczyny miały za zadanie odrabiać lekcje w zupełnej ciszy. Zanim zasiadły do ławek, musiały przygotować wszystkie niezbędne materiały do nauki. Na pulpitach piętrzyły się książki, podręczniki i zeszyty. Kompletna cisza.
- Tak, to fakt, musiałyśmy mieć wszystko pod ręką. Nie było możliwości, żeby pójść po coś. Siadając do nauki musiałyśmy mieć ją już zaplanowaną. Inaczej się nie dało. Kolejne studia już były luźniejsze - wspomina absolwentka.
- Większość z nas w tamtych czasach mieszkała w internacie. Koleżanki z klasy były z całej Polski. Było nas w pierwszej klasie ponad 30. Skończyło 16. W klasie równoległej podobnie. W pierwszej klasie miałyśmy sypialnię, w której było nas chyba 21. Łóżko koło łóżka. W ciągu po 3. Każde łóżko przykryte identyczną kapą. Nie narzutą, a kapą, zdejmowaną na noc. Każda z nas pierwsze, co robiła rano, to ścieliła łóżko. Kołdra musiała być tak podwinięta, żeby z obu stron było identycznie. Poduszka przyklepana. Łóżko przykryte kapą musiało być równe. Żadnych nierówności. Kapa też musiała zwisać z obu stron w równej długości - wspominają byłe uczennice.
Czasem było ciężko
Absolwentki szkoły oraz uczennice, które chodziły do liceum w Szymanowie pomimo wspomnień, które mogą szokować, mają wiele ciepłych wspomnień związanych z czasem liceum.
- To fakt, że było ciężko. Jednak więzi, które wytworzyły się między nami jako uczennicami, są bardzo silne. Spotykamy się, utrzymujemy ze sobą kontakt. Pomagamy sobie nawzajem, jeśli jest taka potrzeba - mówią absolwentki.
- Minęło ponad 20 lat, odkąd tam chodziłam. Po tym czasie śmieję się z tego, co wtedy mnie wkurzało. Było ciężko, ale nauczyłam się rzeczy, których w normalnych warunkach bym się nie nauczyła. My byłyśmy ze sobą całą dobę. Musiałyśmy ze sobą współpracować, przerabiać kłótnie i niezgodności charakterów. Musiałyśmy, bo innego wyjścia nie było. Poradzenie sobie z takim rygorem, kiedy przechodzi się bunt nastolatki, to bardzo trudna rzecz. Ale dałyśmy radę - mówi jedna z absolwentek.
- Moim zdaniem dziewczyny, które chodziły, nawet nie skończyły, ale chodziły do Szymanowa, są bardzo odporne. Jednocześnie są też delikatne i wrażliwe. Mają też inne priorytety. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale tak jest. Mam wiele koleżanek z którymi utrzymuję kontakt. One wszystkie są wyjątkowe - wspomina jedna z byłych uczennic.