Kobieta chwali strażaków, że nie zrobili u niej demolki
Po akcji gaśniczej nie pozostał nawet ślad czy bałagan, ale za to następnego dnia syn pani Barbary niechcący stłukł obrazek wiszący na ścianie...
Pożar był niegroźny, ale straty mogły być spore. Przynajmniej według wyobrażenia pani Barbary z ulicy Lelewela o strażakach.
— Nigdy wcześniej nie brałam udziału w takiej akcji. Myślałam, że strażacy przylecą, rozbiją drzwi toporami, naleją wody, wyrzucą rzeczy przez okno… A było wprost przeciwnie: bardzo grzecznie, kulturalnie i nad wyraz profesjonalnie — mówi skierniewiczanka.
Po południu pierwszego dnia świąt pani Barbara dłubała coś przy komputerze, gdy nagle usłyszała walenie do drzwi. Dobijali się strażacy, wezwani przez przypadkowego przechodnia, który zauważył gęsty dym nad dachem byłej komendy milicji przy ulicy Lelewela. Obok stoi dom, gdzie mieszka kobieta.
— Zapaliły się sadze w koninie, może poważnie to wyglądało, ale na szczęście nie było strat. Przyjechaliśmy z drabiną i od góry podano mgłę wody — relacjonuje Mariusz Wielgosz z KM PSP w Skierniewicach.
Tymczasem przerażona wizją strat pani Barbara wpuściła strażaków do mieszkania. Przeszli przez kuchnię do łazienki, gdzie w kominie zainstalowane są drzwiczki pozwalające na wyczyszczenie zalegającej sadzy. Gdy je otworzyli, buchnął ogień.
— Cały komin był gorący. Dobrze, że to było po obiedzie, a nie w nocy, bo rano już byśmy się nie obudzili — mówi kobieta i chwali strażaków. — Przeciągnęli szlauch, ale niczego nie zalali, nawet śladów na podłodze nie narobili. Nie puścili strumienia wody, tylko taką jakby mgłę do komina i ugasili sadze. Żadnego bałaganu nie miałam, nie spodziewałam się takiej dbałości o mienie i chciałam naszym strażakom podziękować bardzo serdecznie.
Mariusz Wielgosz zapewnia, że legendy o strażakach demolujących domy podczas gaszenia ognia są mocno przesadzone.
— Gaszenie ognia przez zalanie go wodą minęły bezpowrotnie wiele lat temu. Nie sztuką jest ugasić pożar, tylko zrobić to przy jak najmniejszych stratach — dodaje strażak.