Emila Młynarczyk

Krew na jabłku

Emila Młynarczyk

Papierówka 2013. Drugie miejsce w kategorii wiekowej 13-15 lat

Był późny, wrześniowy wieczór. Zmęczony, po służbie wracałem do domu. Praca w policji bardzo mnie absorbowała, spraw pilnych wciąż przybywało, a ręce do pracy były te same, nieliczne. Dlatego bardzo ucieszyłem się na myśl o planach, które poczyniłem na zbliżający się weekend. Na sobotę i niedzielę zaprosiłem do siebie Zosię, córkę mojej siostry. Już dawno obiecałem jej wycieczkę do skierniewickiej Parowozowni, ciągle jednak brakowało czasu, a w ten weekend okazja była wyjątkowa, bowiem kolejowe muzeum organizowało dzień otwarty dla zwiedzających. – Zosia przyjeżdża! – powtórzyłem zadowolony i aż podskoczyłem z radości. Bardzo bowiem lubiłem tą rezolutną ośmiolatkę, która na stałe mieszkała z matką w Łodzi, przez co miałem z nią sporadyczny kontakt.

         Idąc dobrze znaną mi drogą z komisariatu – Sobieskiego, potem Sienkiewicza, zauważyłem dziwnie zachowującą się osobę – szła niepewnym krokiem, coś mówiła. To była dziewczyna. Miała około 17 lat. Uwagę moją zwróciły jej długie, czarne włosy. Na sobie miała czerwoną kurtkę. Przyspieszyłem, kierując kroki w jej stronę, chciałem zapytać czy nie zgubiła się czasem lub czy nie potrzebuje pomocy. Widząc mnie spłoszyła się i zniknęła mi z oczu. Usiadłem na kilka minut na ławce. Jutro zobaczę się z Zosią – powróciłem w myślach do planowanego weekendu.

          Dochodziłem do ulicy Senatorskiej. Panowała zupełna cisza, gdy w pewnym momencie usłyszałem czyjeś wołanie dochodzące z kierunku rynku i pisk opon odjeżdżającego samochodu. Pobiegłem tam bez zastanowienia. Rozejrzałem się, na miejscu jednak nikogo nie było. Podszedłem do pomnika profesora Pieniążka i w blasku latarni dostrzegłem ociekającą z mosiężnego jabłka krew. Na bruku również było jej dużo, zauważyłem też wyraźne ślady opon prowadzące w stronę ulicy Batorego. Co tu się wydarzyło…? – zastanowiłem się. Zdenerwowany wyciągnąłem z kieszeni telefon, zadzwoniłem na komisariat i opowiedziałem w kilku słowach dyżurującym kolegom, co wiedziałem. Chwilę później patrol policji był już na miejscu. Zabezpieczono ślady. Okazało się, że poza mną nie było żadnych innych świadków. Przesłuchano kilka osób mieszkających w kamieniczkach w rynku, jednak nikt nic nie widział i nikt nic nie słyszał.

 - Niezła sprawa... - powiedziałem do kolegów na służbie. - Ciekawe komu szef zleci zajęcie się nią – pomyślałem, gdy w tym samym momencie zadzwoniła w mojej kieszeni komórka.
 - Wiem Karol, że masz plany na ten weekend, ale czy nie mógłbyś jeszcze chwilę się z nimi wstrzymać? - usłyszałem słowa szefa. - Tyle roboty i jeszcze ta sprawa, co tam się stało… zresztą porozmawiamy jutro, zastanów się… nie poradzimy sobie bez ciebie… - urywanymi zdaniami mówił komendant.
- Przełożyć plany? Znowu? Nie mogę! A Zosia? Będzie zawiedziona. Moja siostra też będzie zła, że znów odwołuję spotkanie z Zosią. A tu…? Przecież byłem jedynym świadkiem – różne myśli biegały mi po głowie.

          Następnego dnia rano byłem już gotowy do pracy. Odwołałem spotkanie z siostrzenicą. Udaliśmy się na miejsce zdarzenia. Poza śladami nie udało nic więcej się ustalić, wciąż nie było żadnych świadków.
 - Nie zgłoszono żadnego zaginięcia, wypadku od wczoraj? - zacząłem rozmowę z Jurkiem, policjantem pełniącym nocny dyżur.
 - Niestety nie, sprawa nie będzie łatwa – skwitował.
 - A krew z miejsca zdarzenia wysłaliście już do badania, kiedy znane będą wyniki …?
Naszą rozmowę przerwał dzwonek telefonu.
 - To z komisariatu – powiedziałem do Jurka.
- Halo?.. Karol? Gdzie jesteś? Właśnie jakaś kobieta zgłosiła, że znalazła zwłoki dziewczyny – mówił głos w słuchawce.
-  To może być ofiara! Podaj namiary, już tam jadę.

            Wskazane przez kolegę miejsce zaprowadziło mnie na peryferie miasta, do Bud Grabskich. W małym, opuszczonym domu leżało ciało dziewczyny. Była strasznie zakrwawiona. Nie żyła. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, nic nie wskazywało na to, że dramat rozegrał się właśnie tu. Prawdopodobnie ciało zostało tu przywiezione.
- Ofiara nie miała przy sobie żadnych dokumentów. Nie wiemy, kim jest, jak się nazywa, a lekarz stwierdził zgon jakieś 10 godzin temu – usłyszałem od chłopaków pracujących na miejscu.
Czarne włosy, czerwona kurtka… przecież to jest ta sama dziewczyna, którą spotkałem tamtej nocy – nagle sobie uświadomiłem patrząc na wkładane do czarnego worka ciało ofiary.

Wróciliśmy na komisariat. Na zgłoszenie zaginięcia nie musieliśmy długo czekać.
Zaginięcie dziecka zgłosili rodzice zaniepokojeni faktem, że córka nie wróciła na noc do domu. Opis zaginionej pasował do ofiary, którą znaleźliśmy w opustoszałym domu. Poinformowanie rodziców o śmierci dziecka nie było łatwe.
Byliśmy pewni. Ofiara to 16-letnia Kasia Sobieszek. Mieszkała w centrum miasta.
 - Gdzie ona chodziła po nocy… czego szukała… - zachodziła w głowę rozpaczająca matka.
 - Zawsze była taka skromna i spokojna, tylko ostatnio zachowywała się jakoś dziwnie. Od jakiegoś miesiąca chodziła jakby weselsza, pewniejsza siebie – trochę mnie to zastanawiało, ale pomyślałam sobie, że to pewnie humory nastolatki. Zauważyłam też, że miała kilka nowych ciuchów, a kiedy o nie zapytałam, tylko wzruszyła ramionami, do tematu miałyśmy wrócić… nie zdążyłam – zeznawała matka podczas przesłuchania. - Dlaczego nie poświęcałam jej więcej uwagi, dlaczego tak mało o niej wiedziałam… Dobrze się uczyła, ale przecież mogła mieć inne problemy – matka wyrzucała sobie.

 - Proszę pani, proszę się uspokoić, do jakiej szkoły Kasia chodziła?
- Do gimnazjum, do „Jedynki”…
Pojechaliśmy tam z Jurkiem. W szkole wszyscy już wiedzieli, że Kasia zginęła w tajemniczych okolicznościach i że nie żyje. Wychowawczyni dziewczyny zaprowadziła nas do jej klasy. Gdy zacząłem o nią wypytywać okazało się, że dziewczyna była typem samotnika, przez co nie miała zbyt wiele koleżanek ani przyjaciół. Poza jednym chłopakiem, Arturem Czajką.
- Może Kasia zwierzała Ci się, miała jakieś tajemnice, może jakichś wrogów? – dopytywałem chłopaka.
- Proszę pana, w tej szkole nikt, poza mną, się z nią nie zadawał, nikt jej nie lubił – tłumaczył Artur.
- A czy może kiedykolwiek pożyczała pieniądze od ciebie lub od kogoś innego?
- Tak, sporadycznie zdarzało się, że pożyczała niewielkie sumy, ale zaraz oddawała. Nie wiem na co były jej potrzebne, tego mi nie mówiła. Proszę, niech policja złapie tego mordercę!
- A może Kasia mówiła ostatnio, że kogoś lub czegoś się boi? Nie przypominasz sobie? – dopytywałem dalej.
- Hmm… no był taki jeden, widziałem kilka razy jak ją zaczepiał, jakby czegoś chciał. Chyba miał na imię Bartek, wiem, że chodził do Prusa…
 - Dziękuję Artur. Tyle na dzisiaj. Chciałbym spotkać się jeszcze z twoimi rodzicami na komisariacie.
Przesłuchanie Bartka nie posunęło sprawy do przodu. Chłopak zeznał, że zaczepiał Kasię ponieważ mu się podobała.
Może dziewczyna miała długi? Może była świadkiem jakiejś sytuacji? Kto i za co ją zabił? Zagadka wciąż pozostawała nie wyjaśniona.

Kolejny dzień pracy dobiegał końca. Pakowałem się do domu, gdy nagle stanęła przede mną niewysoka, kobieta. Była zdenerwowana, roztrzęsiona.
- Słucham panią… - powiedziałem.
Kobieta nie mogła wydobyć z siebie głosu.
 - Co się stało, z czym pani przychodzi, słucham - powtórzyłem pytanie.
- To nie ja… to mój syn – wydusiła wreszcie.
W tym momencie do pokoju wbiegł kilkulatek.
 - To on, on wyglądał przez okno i wszystko widział! – tłumaczyła kobieta.
- Co widział, kiedy? Proszę się uspokoić. Zacznijmy jeszcze raz.
- To było jakieś dwa dni temu. Kuba jak zwykle do późna bawił się w oknie swojego pokoju… Nie mówił mi, dopiero dzisiaj, dlatego postanowiłam jak najszybciej przyjść do was - wyjaśniła.
- Dobrze, a teraz ty Kuba, powiedz, co widziałeś przez okno?
- To było przy ławeczce pana profesora. W świetle latarni widziałem jak taka pani z długimi włosami z kimś rozmawiała. To był chyba mężczyzna, tak mi się wydaje. Dał jej coś… chyba pieniądze, ale ta pani zaczęła krzyczeć, wtedy pan złapał ją za włosy, też coś krzyknął, a potem ją uderzył. Upadła. Gdy się podnosiła, wyjął nóż i dźgnął ją w brzuch. To było straszne – mówiąc to chłopczyk zasłonił twarz rączkami.
  - Co jeszcze widziałeś?
 - Widziałem jeszcze jak ten człowiek wziął kobietę na ręce, zaniósł do samochodu i bardzo szybko odjechał – jąkającym się głosem dodał kilkulatek.
 - A pamiętasz może jak ten człowiek wyglądał, jak był ubrany?
Wtem… do pokoju wszedł mężczyzna w średnim wieku.
 - Ja do pana Karola. Nazywam się Damian Czajka! Jestem ojcem Artura.
 - To ten pan! Właśnie jego wtedy widziałem - chłopiec wskazał palcem na mężczyznę.
Policjant znieruchomiał.
 - Jesteś pewien?
Człowiek natychmiast wycofał się z pokoju i zaczął kierować się w stronę wyjścia.

***
- Mów prawdę! – podniesionym głosem prowadziłem przesłuchanie Damiana Czajki.
- Smarkula szantażowała mnie. Kazała sobie płacić albo wyjawi mojej żonie, że ją zdradziłem. Nie wiedziałem co robić? Płaciłem, myślałem, że sprawa ucichnie, ale ona żądała wciąż kolejnych kwot. To był wypadek! Ja, ja nie chciałem...
            Morderca Kasi został ujęty. Damian Czajka za zbrodnię z premedytacją skazany został na dożywocie. To była trudna, skomplikowana sprawa, zresztą zawsze te z udziałem dzieci są najtrudniejsze.
Mogłem wreszcie odpocząć i znów zaprosić Zosię na weekend. Zbliżało się bowiem Święto Kwiatów Owoców i Warzyw.
 - Pokażę jej nie tylko Parowozownię, ale też skorzystamy z tych wszystkich atrakcji święta - pomyślałem.
Emila Młynarczyk, uczennica Gimnazjum im. ks. St. Konarskiego

Emila Młynarczyk

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.