Krzysztof Kołodziejczak zawłaszczył Grabskie Sioło?
W miejsce zwolnionego z Grabskiego Sioła Krzysztofa Kołodziejczaka Zakład Utrzymania Miasta zatrudnił Krzysztofa Pszczółkowskiego. Zwolniony ma żal do prezesa ZUM. Uważa, że stracił pracę niesłusznie. Piotr Majka ma inne zdanie.
Krzysztof Pszczółkowski, który w 2011 roku został zwolniony ze spółki miejskiej Wod-Kan, w Grabskim Siole rozpoczął pracę 1 marca. Jest pracownikiem Zakładu Utrzymania Miasta, który zarządza ośrodkiem w Budach Grabskich. Krzysztof Pszczółkowski został zatrudniony na trzymiesięczny okres próbny.
Z Krzysztofem Kołodziejczakiem prezes ZUM Piotr Majka rozstał się w nienajlepszych relacjach. Obaj panowie nie kryją wzajemnej niechęci.
- W stworzenie tego ośrodka włożyłem całe swoje serce; wymyśliłem mu nazwę, formułę funkcjonowania, opracowałem wszystko pod względem historycznym, poświęcałem mu swój cały prywatny czas, w zasadzie tam mieszkałem - mówi Krzysztof Kołodziejczak. - Robiłem wszystkie zakupy, wynajmowałem i wywoziłem kajaki, odremontowałem domki łącznie z tzw. dymną chatą. Byłem na każde zawołanie, żeby tylko ten ośrodek żył i przynosił zyski. Ludzie mi mówili: "nareszcie odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku", bo do tej pory ktokolwiek nie brał się za ten ośrodek, nic z tego nie wychodziło. Nie mam pretensji do prezydenta Krzysztofa Jażdżyka, bo wiem, że każdy dobiera sobie swoich ludzi, ale mam żal do prezesa Majki. Nie rozumiem, dlaczego trzeba psuć to, co idzie w dobrym kierunku. W ubiegłym roku Grabskie Sioło przyniosło 300 tysięcy złotych przychodu! Założyłem, że w tym roku będzie jeszcze lepiej. I co? I człowiek dostaje z dnia na dzień wypowiedzenie. Ja, który 20 lat swojego życia poświęciłem pracy społecznej na rzecz tego miasta! - ubolewa.
Faktem jest, i temu nie zaprzecza nawet prezes Piotr Majka, że Krzysztof Kołodziejczak wkładał serce w pracę w Grabskim Siole, że dzięki jego aktywności i zaangażowaniu to miejsce stało się atrakcyjne dla skierniewiczan i gości z kraju.
Organizowano tam rodzinne uroczystości czy sylwestra, tam kończyły się rajdy rowerowe; w sezonie ośrodek tętnił życiem. Co zatem zadecydowało, że kura znosząca złote jajka poszła w odstawkę?
- Pan Kołodziejczak całkowicie zawładnął sobie renomę tego ośrodka - wyjaśnia Piotr Majka. - Goście byli zdziwieni, że Grabskie Sioło należy do Zakładu Utrzymania Miasta, wielu uważało, że to prywatny ośrodek pana Krzysztofa. Posunął się on do tego stopnia, że poza naszymi plecami usunął logo ZUM z wizytówek, różnych druków czy ze służbowego samochodu. Aż się we mnie zagotowało, gdy to zobaczyłem. Poza tym nie prowadził żadnych rejestrów zleceń i rachunków, a na polecenia, by to uporządkować, nie reagował. Zero posłuszeństwa w stosunku do mojej osoby. A ja się przecież z tego rozliczam.
- Czy ma pan dowody na nadużycia ze strony Krzysztofa Kołodziejczaka? - pytamy.
- Dochodziły do mnie sygnały, ale konkretnych dowodów nie mam. Jeśli tylko je znajdę, na pewno zgłoszę organom ścigania - słyszymy.
W tym kontekście ciekawostką jest fakt, dlaczego spółka miejska Wod-Kan po 10 latach pożegnała się z Krzysztofem Pszczółkowskim. Stało się to z powodu "całkowitego braku zaufania" do jego osoby. W odpowiedzi na pozew, jaki Pszczółkowski złożył w sądzie pracy, pracodawca wyliczał grzechy obecnego zarządcy Grabskiego Sioła: "uporczywe uchylanie się od wykonania polecenia służbowego przełożonego, dotyczącego przygotowania informacji na temat umów zawartych z odbiorcami usług i zgodności treści tych umów z ustawą o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę i zbiorowym odprowadzaniu ścieków i to pomimo przeprowadzanych rozmów i stosowania środków dyscyplinujących".
Z deszczu pod rynnę?
- Pan Pszczółkowski sam się zgłosił na zarządcę. Współpracowałem z nim jeszcze jako z dawnym prezesem MZK. Ma doświadczenie w prowadzeniu podobnego ośrodka, więc uznałem, że podoła temu zadaniu - mówi Piotr Majka. - Nie mogę pozwolić sobie na kogoś takiego jak pan Kołodziejczak.
Piotr Majka jest zły na Krzysztofa Kołodziejczaka nie tylko o zawładnięcie renomy ZUM-owskiego ośrodka. Podkreśla, że w swoich opowieściach Kołodziejczak nie wspomina, że to ZUM na wszystko dawał pieniądze.
Sam zakup kajaków to koszt 200 tys. zł. - Pan Kołodziejczak nie włożył w ośrodek ani złotówki, gdy tymczasem nasza spółka włożyła tam grubo ponad 300 tysięcy złotych - dodaje Piotr Majka, podając wyliczenia: rok 2012 przychód 70 tys. zł, strata 100 tys. zł; rok 2013 (już za Krzysztofa Kołodziejczaka) przychód 200 tys. zł, strata 120 tys. zł, a rok 2014 to przychód rzędu 300 tys. zł, strata 118 tys. zł.
Krzysztof Kołodziejczak, jak mówi, dopiero nabierał wiatru w żagle, ośrodek Grabskie Sioło miałby w najbliższym czasie zarabiać jeszcze więcej. Miał mnóstwo nowych pomysłów.
- Z tych nerwów podupadłem na zdrowiu i teraz muszę się leczyć, to jest najważniejsze - mówi. - Życzę ośrodkowi jak najlepiej, ale nie wierzę, że ktoś, kto nie będzie tam na każde zawołanie, z sukcesem go poprowadzi.
- Niech się pan Kołodziejczak już o to nie martwi - ripostuje Piotr Majka. - W ośrodku już się wiele zmieniło, a będzie jeszcze lepiej.