Łagodne psy czy prawdziwe bestie?
Przed Sądem Rejonowym w Skierniewicach odbyła się kolejna rozprawa przeciwko Jerzemu G. Prokuratura twierdzi, że to jego psy dotkliwie pogryzły 57-letnią skierniewiczankę w październiku ubiegłego roku. Przed sądem zeznawało pięciu świadków, szósty nie stawił się w sądzie.
Rozprawa rozpoczęła się od wniosku obrony o odebranie przyrzeczenia od dwojga świadków, małżeństwa B.
- Z powodu zamanifestowanej zażyłości z poszkodowaną - uzasadniał obrońca.
Oboje małżonkowie twierdzili, że z pewnością pogryzienia dokonały psy Jerzego G., ponieważ biegały po polach do momentu, kiedy zostały umieszczone w schronisku. Po tym czasie psy przestały ich niepokoić.
Pan. B. stwierdził, że z pokrzywdzoną znają się tylko z widzenia. Dodał, że zdarzało mu się dawać pokrzywdzonej maliny na soki. Z kolei pani B. nazwała Urszulę M. swoją przyjaciółką, bo obydwie należą do kółka różańcowego. Pani B. zeznała, że odganiała się kijem od psów, które przychodziły na jej pole. Twierdzi, że widziała, jak wybierają i zagryzają kurczaki. Nie zgłaszała tego faktu ani oskarżonemu, ani policji czy straży miejskiej. Nie informowała służb również o agresywnych psach.
Kolejni świadkowie należeli do rodziny oskarżonego. Córka zeznała, że psy były bardzo łagodne i bawiły się z dziećmi. Jako dowód okazała zdjęcie z telefonu komórkowego. Zgodnie podkreślali, że przez lata prowadzenia działalności goście nigdy nie skarżyli się na psy, które samowolnie nie opuszczały kojca.
- Psy nie wyskakiwały, a jeśli były poza kojcem, to były wypuszczane - zeznawał G., syn oskarżonego. Syn dodał, że ojciec wystąpił o opinię biegłego w zakresie kynologii. Wynika z niej, że wystarczy, że psy powąchają materiał, a zostanie na nich ich DNA.
Na kolejnej rozprawie przesłuchany zostanie biegły. Termin wyznaczono na styczeń przyszłego roku.