Łowickie bernardynki 100 lat temu odzyskały swój klasztor [Zdjęcia]
Siostry bernardynki 100 lat temu po blisko ćwierćwiecznej przerwie powróciły do Łowicza. Z tej okazji 22 lipca odbędzie się piknik przed zakonnym kościołem, który datowany jest na połowę XVII wieku. Jubileusz uświetni książka „Z dziejów łowickich panien bernardynek” autorstwa Karoliny W. Rutkowskiej.
Oprócz rysu historycznego, wywodzącego obecność mniszek od XVII w., autorka skupiła się głównie na heroicznych staraniach łowickiego księgarza i wydawcy Romualda Oczykowskiego, który nie szczędząc sił i funduszy sprawił, że po 21 latach klasztor ponownie przeszedł w ręce jego prawowitych właścicielek.
Należy podkreślić, że ówczesne władze kościelne nie interesowały się sprawą odzyskania fundacji kasztelana gostynińskiego Marcina Sadowskiego, w związku z czym działalność Oczykowskiego była niezwykłym dowodem przyjaźni wobec mniszek, a jednocześnie wyrażała jego głęboką pobożność. Dzięki jego wstawiennictwu i wieloletnim zabiegom siostry ponownie mogły służyć Bogu i mieszkańcom Łowicza.
W książce czytelnik może zapoznać się z ważnymi dla bernardynek wydarzeniami, które z racji tego iż jest to klasztor klauzurowy, dla znacznej części mieszkańców miasta mogą być zupełnie nieznane. W niedzielę 22 lipca 2018 r. mija dokładnie sto lat od powrotu bernardynek do prymasowskiego Łowicza. Z tej okazji w klasztornym kościele o godz. 10.00 odprawiona zostanie Msza św. pod przewodnictwem księdza Wojciecha Osiala, biskupa pomocniczego diecezji łowickiej.
Poniżej publikujemy tekst o codziennym życiu łowickich bernardynek oraz archiwalne i współczesne zdjęcia kościoła i klasztoru.
Życie za klasztornym murem
W środku miasta, tuż obok miejskiego zgiełku za klasztornym murem zaczyna się inny świat.
W łowickim klasztorze bernardynek blisko trzydzieści sióstr dzieli swój czas pomiędzy modlitwę i pracę. Wielu starszych mieszkańców Łowicza nie może sobie wyobrazić swego miasta bez bernardynek. Dla młodszych to często kolejny kościół i nie każdy z nich zdaje sobie sprawę, że w Alejach Sienkiewicza już od blisko 370 lat istnieje i działa klasztor.
Siostry, ubrane w brązowe habity, często pojawiają się na ulicach pelikaniego grodu. Jedni odnoszą sie do nich z ogromną życzliwością inni, zresztą bardzo rzadko, nawet z otwartą wrogością. Są też tacy, którzy w ogóle ich nie zauważają. Natomiast naprawdę niewielu wie o prawdziwym życiu tego żebraczego zakonu.
- Nasz szary dzień zaczyna się już o godzinie 5.10, kiedy witamy latem świt, a zimą poranną czerń - mówi siostra Daniela. - Od 5.35 do 8 modlimy się, a o 6.30 bierzemy udział w mszy świętej. Potem śniadanie, a po nim zaczynają się rozważania nad dokumentami prawnymi i pismami ascetycznymi. O godzinie 9.15 rozpoczynamy pracę.
Jedne z nich haftują, inne wypiekają opłatki. Część bernardynek pracuje w introligatorni, a siostry furtianki zajmują się pomocom dla biednych łowiczan. Siostry pracują także w ogrodzie, kuchni oraz kurii. To właśnie z ogrodu oraz darów mieszkańców ościennych wsi bierze się pożywienie, które jedzą mieszkanki zakonu oraz proszący o pomoc ludzie. W samo południe znów bernardynki modlą się. Potem spożywają obiad i od 13.30 znów ruszają do swej codziennej pracy.
O 16 ponownie indywidualnie rozmawiają z Bogiem, a dwie godziny później odbywa się kolejna msza święta. Potem kolacja, po niej wspólna rekreacja i dopiero po 20.30 siostry dysponują wolnym czasem. W większości przeznaczają go na pisanie korespondencji do najbliższych oraz wykonanie tych wszystkich prac, na które nie starczyło dnia. I tak biegnie dzień za dniem. Członkinie zakonu pracują, modlą się i umierają często z dala od swoich bliskich.
W łowickim zakonie mamy kobiety pochodzące z całej Polski. Kiedy zejdą z tego świata chowane są w zbiorowych mogiłach na cmentarzu faraskim. Siostry mogą się kontaktować z rodziną, ale głównie za pomocą listów i telefonów. Do rodzinnego domu przyjeżdżają tylko wtedy, gdy zachoruje najbliższa osoba. Wszystko to może wydawać sie bardzo ponure, ale łowickie siostry są bardzo pogodne i pełne szczęścia.
- Niektórym wydaje się, że my uciekamy do zakonu od czegoś lub kogoś - mówi siostra Daniela. - A tak naprawdę, to chcemy służyć Bogu i ludziom, aby w ten sposób byli oni szczęśliwsi. My same także w klasztorze odnajdujemy swoje powołanie, a codzienna modlitwa dodaje nam sił do pracy oraz wzmacnia nasz wewnętrzny spokój.
Rafał Klepczarek
Źródła zdjęć: fotopolska.eu, archiwum, klasztor sióstr bernardynek.