Makowskie rodziny walczą o dodatkowe odszkodowania
Gdzie ta pomoc dla rodzin spalonych kobiet – na początku maja pisaliśmy w „ITS”, że rodziny zmarłych opiekunek społecznych z GOPS w Makowie chciałyby zostać potraktowane jak rodziny katastrofy smoleńskiej czy bliscy ofiar katastrofy wojskowej CASY. I nie tylko.
Jak mówi Maria Król, matka zmarłej w pracy Renaty Białkowskiej, rodziny nie były przygotowane na taką tragedię, są bez oszczędności, obciążone kredytami.
– Nie zostały napadnięte na posesji oprawcy, ale w biurze Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, gdzie napastnik poczuł się bezpiecznie i bezkarnie. Wiadomo, że się odgrażał, że zrobi z nimi porządek. Nikt się jednak tym nie zajął, ani kierownictwo GOPS, ani wójt – informuje matka ofiary podpalacza i jak przypomina, przez kilka lat GOPS w Makowie był usytuowany obok posterunku policji.
– Funkcjonariusze bardzo chętni pomagali pracownicom i asystowali przy wizytach i kontaktach w środowiskach patologicznych, gdzie mogło być zagrożone ich zdrowie i życie. Niestety, około 3 lata temu posterunek zlikwidowano, a pracownice pozostały bez żadnej ochrony – dodaje kobieta.
Rodziny oczekiwały nie tylko ochrony, ale – poza otrzymanym odszkodowaniem – konkretnej pomocy materialnej.
Zarówno do gminy Maków, jak i skierniewickiej straży pożarnej wpłynęły pisma z przedsądowym wezwaniem do zapłaty odszkodowania, wystosowane przez kancelarię prawną w imieniu rodzin ofiar podpalacza.
Pytany o szczegóły Jerzy Stankiewicz, wójt Makowa, jest lakoniczny w słowach.
– Nie bardzo mogłem zrozumieć to pismo, przekazałem je do prawników. To była wielka tragedia i więcej na ten temat nie chcę rozmawiać – mówi, najwyraźniej zirytowany roszczeniami dwóch rodzin.
Z kolei Mariusz Wielgosz, rzecznik PSP w Skierniewicach, dziwi się pretekstem do żądania odszkodowania, że ze strony straży nie był zapewniony odpowiedni sprzęt.
– Nie czujemy się winni, pierwsza jednostka OSP z Makowa była na miejscu 7 minut od zgłoszenia, a jednostka PSP ze Skierniewic dwie minuty później i wszystko, co w tej sytuacji było możliwe, zostało zrobione. Byliśmy przygotowani, a sprzęt w pełni sprawny – wyjaśnia. – W piśmie domagano się odszkodowania w wysokości 300 tysięcy złotych dla dwóch rodzin. Wezwanie zostało przeanalizowane z prawnikami i nie ma racji bytu. Poszła już odpowiedź, że nie widzimy możliwości zapłaty. To taki znak czasów, kręcą się różne firmy i kombinują, jak wyciągnąć odszkodowanie.
Rodziny ofiar podpalacza z Makowa chcą dostać takie odszkodowanie jak rodziny smoleńskie, czy przyznane najbliższym ofiar po katastrofie wojskowej CASY. Po 250 tysięcy złotych dla każdego. Oskarżają też kierownictwo GOPS. Jak twierdzi Grzegorz Białkowski, zarówno jego żonie, jak i jej zmarłej koleżance z pracy, sprawca tragedii groził tydzień przed atakiem.
– Bandzior się odgrażał i nikt z tym nic nie zrobił – mówi.
Mężczyzna zapewnia, że o groźbach podpalenia została poinformowana szefowa ośrodka.
– To nieprawda. Nie wiedziałam, że się odgrażał, to są pomówienia – mówi roztrzęsiona Barbara Jakubowska, kierownik GOPS w Makowie.