Najpierw z gipsem, potem dla M-5
Tadeusz Domarecki jest rodowitym warszawiakiem. W stolicy skończył liceum i zdobył wykształcenie wyższe. Jako kierunek studiów wybrał weterynarię na SGGW. Co go „przywiało” w nasze rejony?
- W Skierniewicach miałem praktyki, przyjechałem tu z nogą w gipsie. Powiatowy lekarz nie chciał się zgodzić, ale powiedziałem, że na wizyty będę jeździł rowerem. Zgodził się, a później pomógł odnaleźć w terenie.
Tadeusz Domarecki swoją drogę zawodową rozpoczął w 1970 roku w Cielądzu, gdzie po odbytym stażu został od razu kierownikiem lecznicy.
-Wtedy zaczęła się moja przygoda z zawodem. Pamiętam, że do każdego przypadku podchodziłem bardzo osobiście i towarzyszyły temu wielkie emocje.
W tamtych czasach choroba zwierzęcia miała dla rolnika duże znaczenie i przekładała się na jego pracę - wspomina. -Koń był niezbędny w gospodarstwie, krowa była żywicielką. Wiele ode mnie zależało.
Romantyzm jego pracy polegał też na tym, że do pracy dojeżdżał furmanką, potem miał motocykl. -Zimą owijałem nogi gazetami - wyznaje z uśmiechem.
Później dostał propozycję pracy w powiatowym inspektoracie w Rawie. -Zaproponowali nam mieszkanie. Decyzja zapadła szybko, ale było to dla mnie traumatyczne przeżycie - mówi. Terenowy lekarz ma nagle zostać biurokratą?
Po wstrząsie administracyjnym mógł zostać w Rawie szefem oddziału lub pracować w Wojewódzkim Inspektoracie w Skierniewicach. -Zostałem w Rawie, ale tylko przez dwa tygodnie. Zaproponowali w Skierniewicach M-5... -mówi.
W 1999 roku, kiedy ma miejsce kolejna reforma administracyjna, Tadeusz Domarecki zostaje Powiatowym Lekarzem Weterynarii. Funkcję sprawuje do dzisiaj. -To było ogromne wyzwanie, bo w ciągu pięciu lat musimy dostosować się do wymogów UE - mówi. -Dzięki wspólnej wytrwałości udaje się ubojnie i mleczarnie dostosować do wymogów europejskich.