Należę do pisarzy, którzy są krytycznie nastawieni do literatury istniejącej
Rozmowa z Dariuszem Foksem – poetą, prozaikiem, scenarzystą filmowym, laureatem Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius, którą otrzymał w 2014 roku za całokształt twórczości – o jego stosunku do literatury, pracy oraz planach wydawniczych i filmowych.
Jak to jest być pisarzem?
– To bardzo interesujące zajęcie, bo jest dużo ciekawej literatury i ma się dużo fajnych kolegów i koleżanek, zajmujących się literaturą. Oczywiście wszystko zależy od tego, dla kogo się pisze. Ja należę do grupy pisarzy, którzy są krytycznie nastawieni do literatury istniejącej i próbują zaproponować coś innego. Nie piszę literatury popularnej.
No właśnie – nie piszesz literatury popularnej. Czy nie lepiej byłoby pisać książki dla szerokiej rzeszy czytelników, o wysokim nakładzie i czerpać satysfakcję z tego, że jest się autorem popularnym, co wiąże się także z satysfakcją finansową?
– Trzeba by odpowiedzieć na pytanie, co to znaczy wysoki nakład. W polskich warunkach wydrukowanie książki w trzech tysiącach egzemplarzy bywa już uważane za produkcję o wysokim nakładzie. Ale rozumiem, że chodzi o tak zwane bestsellery. W przypadku tego rodzaju książki jest trochę tak, jak z proszkiem do prania. Trzeba zdefiniować grupę docelową, wypromować nazwisko autora, zaś sam produkt, czyli książka o określonej formie i treści znajduje się gdzieś na końcu tego procesu. A przecież to książka jest najważniejsza. Ja znalazłem sobie niszę, jestem docenianym autorem i to mnie satysfakcjonuje. Cieszy mnie, gdy wymyślam sobie coś, wydaję książkę i czytam później na ten temat tekst naukowca z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który fajnie pisze, odczytując różne moje kody literackie, a nawet znajduje inne, istnienia których sam sobie nie uświadamiałem. Henryk Bereza był takim czytelnikiem, który czytał w sposób oryginalny, inaczej niż inni i znakomicie o tym pisał. Na tym polega praca krytyka – opisać i wskazać ważne rzeczy.
Myślałem raczej o tym, że fajnie byłoby pisać książki, które dobrze się sprzedają, zarabiać na tym i czerpać satysfakcję z tego, że robi się to, co się lubi i potrafi najlepiej, a przy tym dostatnio żyje.
– Ja zarabiam na literaturze. Jestem redaktorem „Twórczości”, jeżdżę na festiwale, spotkania z czytelnikami, piszę na zamówienie, prowadzę warsztaty literackie… Da się z tego żyć.
Jak byś scharakteryzował czytelnika swoich książek?
– Uważam, że piszę dla czytelnika, który jest zainteresowany literaturą, sztuką, filmem… Nazwałbym go uniwersyteckim czytelnikiem. Wbrew pozorom, takich czytelników jest całkiem pokaźna grupa.
Spotkałem się niedawno z uwagą jednego z krytyków, chyba nieco złośliwą wobec ambitnej prozy polskiej, że nie tworzy ona bohatera w klasycznym tego słowa znaczeniu, ponieważ jedynym jej bohaterem jest język. Słowem, polscy autorzy bardziej skupiają się na kreowaniu wymyślnych konstrukcji językowych, niż na fabule, anegdocie, która trafiałaby w gusta czytelnicze.
– Nie bardzo się z tym zgodzę. Język jest bardzo ważny, bo on stwarza bohatera. Język umożliwia przeciwstawienie się rzeczywistości. Trudno być wobec niej krytycznym, używając języka, którym ona się posługuje. Jest wielu pisarzy, którzy krytykują na przykład kapitalizm, twórczo podchodząc do języka. Często tworzą literaturę nową pod względem języka, a jednocześnie mocno zaangażowaną społecznie i politycznie.
Debiutowałeś dość dawno temu. Trudno było Ci się przebić, zostać zauważonym? Przecież jest mnóstwo piszących młodych ludzi.
– Na początku swojej działalności literackiej napisałem książkę poetycką „Wiersze o fryzjerach”, która dostała nagrodę „bruLionu”. Spodobała się, zostałem zauważony i później było już łatwiej. Na pewno trzeba mieć coś istotnego do powiedzenia, aby się przebić.
Wspomniałeś, że prowadzisz warsztaty literackie. Czy można nauczyć się pisania dobrej prozy i poezji, uczestnicząc w takich zajęciach?
– Jeżeli jest to człowiek z talentem, świadomy tego, co chce robić, pewne techniczne rady doświadczonego pisarza na pewno sprawią, że będzie szybciej się rozwijał jego talent. Nie będzie musiał tracić czasu na to, aby do pewnych rzeczy dojść sam.
Tobie też ktoś udzielał dobrych rad?
– Byłem raz na warsztatach przed wydaniem debiutanckiej książki. Pracowałem w „Literaturze na Świecie” z doświadczonymi ludźmi i wiele z tych kontaktów skorzystałem.
Jakie znaczenie miał dla Ciebie Henryk Bereza?
– Ogromne. Był to bardzo mądry człowiek, który mnie bardzo wielu rzeczy nauczył. Znaliśmy się 20 lat. Bardzo mi go brakuje w tej naszej literackiej rzeczywistości. Zresztą nie tylko mnie. Do mojej twórczości podchodził po ojcowsku. Zostawił dużo tekstów o niej, które sobie bardzo cenię.
Ten rok przyniósł wiele ważnych dla Ciebie wydarzeń. Zaczęło się od tego, że zostałeś laureatem Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius za całokształt twórczości. Nieco później nominowano Cię do nagrody literackiej Nike oraz do Nagrody Literackiej Gdynia. Obydwie te nominacje otrzymałeś za książkę poetycką „Rozmowy z głuchym psem”. Jakie znaczenie miały dla Ciebie te wydarzenia?
– To miłe, kiedy ludzie, których cenisz, zwracają uwagę na to, co robisz, a to, że przy okazji poprzeczkę mi wysoko podnieśli, to już mój problem.
„Debordaż” – Twoja najnowsza książka – stanowi wybór publikowanych już utworów prozatorskich i poetyckich. Czy zawarta w niej poezja i proza została dobrana według jakiegoś klucza? Jaki był zamysł tej książki? Nasuwa się myśl, że stanowi ona podsumowanie pewnego okresu w Twojej twórczości. Czy tak jest w istocie?
– Wybór zrobiła i bardzo ciekawym posłowiem opatrzyła Joanna Orska, literaturoznawczyni z Uniwersytetu Wrocławskiego. Wybrała z moich książek to, co jej zdaniem jest ich najciekawsze, a ja nie stawiałem oporu, bo jej wierzę. Jest to jakieś podsumowanie. Jakoś mało o tym myślę, bo na szczęście mam podpisane umowy wydawnicze i terminy gonią.
Kończysz kolejną powieść pod roboczym tytułem „Susza”. Zdradzisz – chociażby ogólnikowo – o czym będzie ta książka?
– „Susza” ukaże się jakoś pod koniec tego roku, a opowiada o tzw. dwudziestu pięciu latach naszej wolności. Tak się złożyło, że w 1989 roku miałem dwadzieścia trzy lata, więc raczej świadomie się tej wolności przyglądałem, czego ślady można znaleźć chyba we wszystkich moich książkach. Ciężko było znaleźć sposób, aby o tych sprawach gruntowniej opowiedzieć, ale chyba mi się udało. Wykorzystałem do tego celu bohatera z branży filmowej, którego bezwzględny kapitalizm pozbawił pracy na bardzo marginalnym stanowisku, a który postanowił temu kapitalizmowi nie darować. Chyba dość ostra wyszła ta powieść. No, ale jaka wolność, taki i jej opis.
Wiesz już co będziesz robić po zakończeniu „Suszy”? Z tego, co wiem, pracujesz także nad scenariuszami filmowymi. Powiesz coś na ich temat?
– Napisałem dwa scenariusze filmów fabularnych. Jeden filmu drogiego, więc czeka mnie droga przez mękę. Drugi filmu taniego, więc sam go sobie zrobię, bo ostatecznie skończyłem łódzką Szkołę Filmową. O treści nic nie powiem, bo to w tej branży przynosi pecha. No i szykuję nową książkę poetycką, którą na początku przyszłego roku wyda wrocławskie Biuro Literackie.