Nie bać się bostonki
O epidemii choroby bostońskiej mówią rodzice skierniewickich przedszkolaków. Lekarze uspokajają - to sezonowy standard.
Maluchy uczęszczające w wakacje do skierniewickich przedszkoli zaczęły przynosić do domu chorobę bostońską. Mało przyjemna dolegliwość występuje tak masowo, że rodzice zaczęli mówić o epidemii.
- Zakaźny wirus rozprzestrzenia się z prędkością światła wśród dzieciaków, a potem rykoszetem obrywamy my, dorośli - mówi Katarzyna Siatkowska, mama przedszkolaka. - Mój mąż ma tak koszmarny ból gardła, że porównuje go do do nieustannego przełykania tłuczonego szkła z gruzem.
Choroba zaczyna się jak angina: wysoką gorączką, spadkiem formy, niekiedy dołączają dolegliwości żołądkowe. Po kilkudziesięciu godzinach może pojawić się wysypka na dłoniach i stopach, która ostatecznie pomaga postawić diagnozę. Po około tygodniu choroba bostońska mija, a jej leczenie jest objawowe i nie wymaga użycia antybiotyków.
- Zwyczajnie trzeba to przetrwać - tłumaczy Katarzyna Siatkowska. - Z moich obserwacji wynika, że gorzej znoszą to dorośli.
Dr Tadeusz Bujnowski, zastępca dyrektora ds. medycznych skierniewickiego szpitala, także zauważył większą ilość zachorowań na bostonkę.
- Lato to odpowiednia pora roku na uaktywnienie się wirusa coxackie wywołującego tę chorobę - tłumaczy dr Bujnowski. - To enterowirus, który atakuje górne drogi oddechowe, potem występują zmiany skórne w postaci pęcherzyków i grudek i zmiany na śluzówkach. Przebiega jako zespół usta-dłonie-stopy.
Chociaż bostonka najczęściej nie daje poważnych powikłań i nie wymaga leczenia, warto pokazać się lekarzowi. Niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, kiedy wirus bostoński jest źle zdiagnozowany i pomylony np. z wirusem opryszczki. Ten drugi może dać poważne powikłania.
- W przypadku choroby bostońskiej na zmiany skórne nic nie stosujemy, chyba że dochodzi do nadkażeń skórnych - mówi Tadeusz Bujnowski. - Powinniśmy trzymać dziecko w chłodzie i nie eksponować na słońce.
Mama sześciolatka i dwulatki właśnie z ulgą pożegnała bostonkę.
- Dorośli nie złapali, ale u dzieci najgorsza była gorączka, u synka ponad 41 stopni, u córki do 40 stopni. Na szczęście gorączka trwała tylko po 1,5 doby - mówi skierniewiczanka.
- Wzrost zachorowań na tę chorobę jest normalny o tej porze roku, tak jak zimą mówimy o sezonowej grypie - mówi dr Bujnowski.