O całokształcie kultury w mieście
W związku z dużym zainteresowaniem moją wypowiedzią, dotyczącą osoby Pana Piotra Bigosa, którego w poprzednim numerze ITS, mianowałem „najdroższym plakaciarzem w mieście”, uznałem, że należy ten temat nieco poszerzyć, mianowicie o całokształt kultury w Mieście.
Poraża mnie fakt, że na Święcie zebrałem dużo pozytywnych komentarzy , że „wreszcie, ktoś powiedział prawdę” o Panu Piotrze. Nie uważam tak. Pytam, gdzie są pracownicy od kultury, ich przełożeni i dlaczego nie działa komunikacja między Wami? Gdzie jest całościowa makieta imprez w Mieście - imprezy znowu się nakładają. Dlaczego wszechobecny strach przed utratą pracy, wiąże myśli i czyny w patologicznych uwikłaniach personalnych i wieloletnich animozjach?
Nie moja sprawa? Jak najbardziej moja, ponieważ to ja, jako mieszkaniec, jestem Waszym pracodawcą, ponieważ ten marazm kulturalny, a nawet czasem brak kultury, w tym osobistej, obgadywanie, tworzenie dziwnych historii - bezpośrednio niszczy kulturę, której chciałbym być i uczestnikiem, i odbiorcą.
Jeśli do tego dorzucimy brak kreatywności i „zasiedzenie na stołkach”, to mamy dokładnie obraz nędzy i rozpaczy kulturalnej w Skierniewicach.
Nie ukrywajmy też, że po za niefortunną wpadką z poprzednim dyrektorem, to Dom Kultury nie powstał dwa lata temu, tylko zarządzał nim przez wieki, nie kto inny, tylko Pan Piotr Bigos.
Na obecną chwilę, myślę, że ten stan rzeczy nie zmieni się poprzez kolejną wymianę dyrekcji, chociaż widzę iskierkę nadziei.
Moim zdaniem zmieni się jednak niewiele, ponieważ nikt nie ma odwagi wywalić wszystkich i ponownie zatrudnić tych, którzy spełniają kryteria:
- wykaz imprez autorskich,
- ilość pozyskanych środków zewnętrznych,
- przedstawienie minimum dwuletniego planu imprez autorskich i pochodnych, które ukształtują strategie kultury w Mieście,
-szczególne predyspozycje i umiejętności, wspomagające animowanie środowisk lokalnych.
Rozmowy o kształcie kultury, w tym spersonalizowanej oferty, mającej swojego lidera, nie toczą się od początku istnienia Domu Kultury w Skierniewicach. Dlaczego? Według mnie, bo … TO JEST ZBIUROKRYTYZOWANE MONSTRUM, a nie Dom Kultury, jakkolwiek by go nie nazwać, z czego mi najbardziej odpowiada nazwa Małomiasteczkowego Ośrodka Kołtuństwa, gdzie budżet jest przejadany na utrzymanie budynków i pensje, a nie na kulturę. Stosunek procentowy wydatków „administracyjnych” do koncertów, spektakli i innych imprez kulturalnych, jest porażający.
„Kierownik na kierowniku”, aż zastanawiam się, kto tam pracuje?! Oficjalnie, wszystko legalnie. Tymczasem osoby tworzące realnie kulturę, muszą się żebrać o salę, narzędzia do pracy, pieniądze (których nigdy nie ma), a już na pewno nie są stałymi pracownikami Domu Kultury. Część z nich nie ma nawet umowy zlecenia. Znam też takich, którzy całkowicie schowali swoje ambicje, talenty i chęć działania w buty, bo nie chcą z Wami mieć nic wspólnego lub też mieli i tym bardziej nie chcą.
Do tego bezpośrednio przyczyniają się pracownicy kultury, zarówno Ci „lepiej się nie wychylać”, jak i ci „nie do ruszenia”.
I niech ktoś z pracowników się obrazi, przynajmniej będę wiedział który bierze w tym skołtunieniu pseudo kulturalnym udział, ponieważ Ci, którzy mnie znają, wiedzą o co zabiegam i na pewno nie poczują się urażeni.
Na moment zatrzymam się jeszcze przy pieniądzach. Skoro ciągle się słyszy, że nie ma pieniędzy i chodzą słuchy, że po zmianach też ich nie ma, to co to za zmiany, co to za zarządzanie?
Jeśli ten model permanentnego deficytu finansowego będzie powielany w nowej ekipie, to wnioski są dwa - znów będzie potrzebna wymiana stołków, z kolejną stratą czasu dla kultury i wniosek drugi – zabije to każdą inicjatywę Mieszkańców. Byłbym mocno zdziwiony, jeśli od nowego szefostwa ds. kultury usłyszałbym o „braku pieniędzy” na kulturę.
W najgorszej sytuacji możecie być jednak Wy – Mieszkańcy… Jeśli ktoś jest młody, ambitny i ma talent, to bardzo ciężko będzie mu przebrnąć przez machinę urzędniczą. Jak w tej sytuacji promować, szkolić i wspierać talenty Mieszkańców…? Czy z propozycji dla Mieszkańców, znów zostaną tylko zajęcia świetlicowe i kółka seniorów z całym szacunkiem do ich pracy?
Miało być o Panu Piotrze, to będzie. Kto z Państwa nie słyszał frazesu „kino musi zarabiać”, „nie ma pieniędzy”?
Otóż Panie Piotrze kino nie musi zarabiać, a dobry zarządca potrafi przynajmniej zbilansować zyski i koszty. Należy się zastanowić, co jest zyskiem w kulturze. Jak pisałem w poprzednim numerze ITS, nie jest nim tłuczenie debilnych komedii, „Transformersów” i innej sieczki popkulturowej. Nikt nie miałby pretensji, gdyby stworzył Pan tylko przez ostatnie 20 lat swojej pracy – 10 imprez autorskich i oczywiście kulturalnych, jako stały element kształtowania myślenia mieszkańców w pewnej estetyce kulturalnej. Proszę się rozejrzeć wokoło – da się to zrobić i to z zyskiem.
Doczepiałem się również do „puszczania pornosów” w naszym kinie. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ponieważ nie ma to nic wspólnego z „cenzurowaniem” oferty kinowej, ale puszczanie „50 twarzy Greya” dla nieukształtowanej życiowo młodzieży, to mocne przegięcie. Można było zaproponować wiele innych filmów w tym czasie. Brak alternatywy oznacza również brak wiedzy o kulturze i profesjonalizmu. Wiem, że film przyniósł krocie i nie miałbym nic przeciwko temu, by puszczał Pan pornosy non stop, co tylko dystrybutorzy podrzucą ale... W KINIE PRYWATNYM!
Póki kino jest częścią Domu Kultury, to wyczucie, nabyte przez dekady pracy, nakazuje dobierać filmy trochę dokładniej, a nie zasłaniać się umowami z dystrybutorami – czemu również należało by się przyjrzeć. Macie zgodnie z definicją kultury, kształtować pewne postawy myślowe i wzbogacać poczucie estetyki odbiorców, czasem nawet poprzez prowokacje, ale WZBOGACAĆ. Soft porno nie ubogaca kulturalnie.
Na zakończenie o tych nieszczęsnych plakatach. Ciągle widać, jak zasuwa Pan z plakatami od dystrybutorów, rozlepiając je po Mieście. Czy taka jest rola wieloletniego Dyrektora Domu Kultury? Szkoda Pana talentu. Inna sprawa, że to nie są plakaty, promujące naszą kulturę, a prywatnych firm, gdzie wynagrodzenie pobiera Pan od nas – Mieszkańców, a nie od dystrybutorów. To poniekąd wyjaśnia, dlaczego nie miał Pan czasu na robienie imprez autorskich, z pożytkiem dla siebie i Skierniewiczan. Przypomina to taką starą anegdotę o pracowniku na budowie, który w te i wewte zasuwa z pustymi taczkami, a zapytany o sens jego pracy, odpowiada: - Panie, taki zapierdziel, że nie ma czasu załadować!
Gdybym miał zabawić się we wróżbitę Macieja, to powiem, że będzie tak: Pan się po przeczytaniu tego obrazi, puści parę wulgarów pod moim adresem. Czytelnicy, którzy to przeczytają, dostaną pąsów na policzkach, co ten Jędryka nasmarował o Bigosie i … życie toczy się dalej.
Tymczasem, może to niektórych zdziwi, ale doceniam Pana pracę i jestem przekonany, że czas nauczyć się również od młodszych, czegoś nowego, ponieważ największy sukces można odnieść wyłącznie przez łączenie starego: doświadczenia, mądrości, znajomości z młodym, czyli: ambicją, kreatywnością i znajomością współczesnych realiów. Tylko kogo na to stać?
Tego elementu, jak do tej pory zabrakło.
Nigdy nie jest jednak za późno, zwłaszcza, że od co najmniej pięciu lat krążą słuchy, że za dwa lata wybiera się Pan na emeryturę.
Żarty żartami, ale zwłaszcza teraz, tuż po Święcie Kwiatów należy podjąć bardzo istotne rozmowy o kulturze – CO DALEJ Z KULTURĄ i jest Pan istotną częścią tej machiny z uwagi na swoje doświadczenie.
Sebastian Jędryka