Obława czyli mały Katyń
Regina Heleniak swojego ojca pamięta jak przez mgłę. Miała trzy latka, gdy enkawudziści zabrali go z domu w Sejnach 15 lipca 1945 roku. - Byłam malutka, ale ten dzień utkwił mi w pamięci - płacze na samo wspomnienie 72-letnia skierniewiczanka.
- Było po obiedzie. Najmłodszy braciszek miał miesiąc i spał w łóżeczku, a ja ze starszym bratem siedzieliśmy na schodkach prowadzących do domu przytuleni do ojca. Tata grał na akordeonie, był muzykiem-samoukiem. Nagle podjechał jakiś samochód i ojciec, tak jak stał, pojechał z nimi. Więcej go nie zobaczyliśmy. Zginął w tzw. obławie augustowsko-suwalskiej, którą nazywa się obecnie "małym Katyniem". Zginął tylko dlatego, że był polskim żołnierzem, prawdopodobnie należał do Armii Krajowej. Do dziś nie wiem, gdzie został zamordowany. Nie wiem, gdzie jest jego grób. Miał 29 lat.
Informacje o obławie augustowsko-suwalskiej z trudem przebijają się w mediach. Do niedawna była to biała plama w historii Polski. W podręcznikach wiedzy na ten temat nadal się nie uświadczy.
Najedź na zdjęcie i zobacz więcej
Celem obławy było rozbicie i likwidacja podziemia niepodległościowego i antykomunistycznego w rejonie Augustowa i Suwałk. Akcja była starannie zaplanowana i przeprowadzona przez oddziały m. in. Armii Czerwonej, NKWD, 3. Front Białoruski. Z dokumentów zgromadzonych przez IPN, głównie białostocki, wynika, że w okresie od 12 do 28 lipca zatrzymanych zostało około 7 tysięcy osób, w tym kobiet w ciąży i nastoletnich chłopców, często ściąganych z pól, w trakcie pracy w gospodarstwie. Około 5 tysięcy z nich zostało zwolnionych do domów. Pozostali kilka tygodni później zostali wywiezieni w nieznane miejsce i zabici, prawdopodobnie strzałem w tył głowy, podobnie, jak to miało miejsce w Katyniu.
Do tej pory udało się ustalić nazwiska jedynie 592 osób, w tym i ojca pani Reginy. Nazywał się Jan Zieliński i w owym czasie pełnił funkcję jeziornego, czyli strażnika jezior w okolicach Sejn. Wcześniej był żołnierzem, którego oddział walczył w Grodnie. Sam urodził się w Wilnie.
- Ojciec został wraz z innymi umieszczony w ratuszu w Sejnach, wiem, że mama chodziła do niego przez kilka tygodni z jedzeniem - opowiada Regina Heleniak. - Kiedy jednak poszła ze śniadaniem z początkiem sierpnia, zobaczyła, że wszyscy zostali załadowani do wielkich wozów i wywiezieni. Nikt nie miał i nie ma pojęcia dokąd. Ludzie bali się mówić, nam mama też przykazała, abyśmy milczeli. To były bardzo niebezpieczne czasy, i kto tego nie przeżył, nie zrozumie.
Matka pani Reginy została sama z trójką malutkich dzieci i swoją mamą, która nie pracowała, nie miała też żadnych świadczeń. Z pracą było bardzo ciężko. Po jakimś czasie mama pani Reginy dostała pracę w kuchni w miejscowej szkole. Przychodził do niej starszy syn. Kierownik szkoły zwrócił uwagę, że nie widział jeszcze takich sfatygowanych butów. - Zapytał mamę dlaczego nie kupi mu nowych - szlocha na wspomnienie tamtych chwil pani Regina. - Powiedziała, że nie ma pieniędzy. Pamiętam, że kierownik poszedł do ośrodka pomocy. Pracowniczka udała się z moim bratem do sklepu i wybrała mu jakieś tanie, ale nowe obuwie. To było duże wydarzenie w rodzinie, dlatego tak dobrze je pamiętam - dodaje.
W 1955 roku rodzina wyjechała do Lubska w Zielonogórskiem, do rodziny ojca. Było już łatwiej, każdy podjął jakąś pracę. Pani Regina zatrudniła się w Lubuskich Zakładach Tkanin Dekoracyjnych w Żarach.
- Mama całe życie czekała na tatę, nigdy powtórnie nie wyszła za mąż - mówi Regina Heleniak. - Nigdy też nie opowiadała w szczegółach tego, co wiedziała. Chciała nas chronić. Wiedziała, że wiedza jest niebezpieczna. Pisała do Moskwy i do Czerwonego Krzyża w Genewie, ale bez echa. Zmarła w 1988 roku nie doczekawszy przemian w Polsce.
Rok wcześniej w miejscowości Giby powstał pomnik upamiętniający ofiary obławy. Rokrocznie 15 lipca gromadzą się tam tłumy oddając cześć poległym w obronie niepodległości ojczyzny. Nabożeństwa odprawia ks. Stanisław Wysocki, który podczas obławy jednego dnia stracił dwie siostry i ojca.
O upamiętnienie ofiar walczy też Związek Pamięci Ofiar Obławy Augustowskiej z siedzibą w Augustowie (ksiądz jest prezesem tego związku). Zbiera okruchy wspomnień, informacje, pisze też pisma do Rosji domagając się odtajnienia archiwów z dokumentami. Na razie działania nie przynoszą większych efektów.
- Sama też mam pisma, na przykład z Archiwum Federalnej Służby Bezpieczeństwa w Moskwie, ale odpowiedź jest jedna i ta sama: "dokumientow nie imiejetsa" - mówi pani Regina. - My jednak wiemy, że Rosjanie są w posiadaniu dokumentów, gdyż dowiódł tego rosyjski historyk Nikita Pietrow. Zajmując się innym wątkiem wpadł mu w ręce dokument z 21 lipca 1945 roku, w którym naczelnik kontrwywiadu Abakunow informował Berię o planach likwidacji 592 "polskich bandytów" - jak ich nazwał.
Księdzu Stanisławowi Wysockiemu, prezesowi związku, również bardzo zależy na odtajnieniu archiwalnych materiałów. Wie, dzięki wypowiedziom Nikity Pietrowa, że one istnieją. - Pietrow znalazł przypadkiem dwa dokumenty, jeden właśnie z 21 lipca 1945 roku, drugi z 24 lipca tego samego roku - mówi ksiądz Wysocki. - To było około 20 lat temu, gdy ówczesny prezydent Borys Jelcyn powołał rosyjskich historyków do zbadania archiwów. Na wspomniane wyżej dokumenty natrafił przypadkowo, ale zrobił odpowiednie notatki. Jakiś czas temu przypomniał sobie o nich i wysłał do archiwów Federalnej Służby Bezpieczeństwa na Łubiance, dawnego NKWD, prośbę o ich przysłanie. I tak się stało, jesteśmy w ich posiadaniu. Chcemy jednak poznać wszystkie nazwiska pomordowanych w obławie. Poza tym wciąż nie wiemy, gdzie doszło do zbrodni. Hipotez jest kilka, np. poligon w Lidzie koło Grodna.
Żyję w nadziei, że dożyję rozwiązania tej sprawy i zapalę świeczkę na grobie swojego ojca – mówi pani Regina ze Skierniewic.
Agnieszka Kubik