Pan Jacek czeka na naszą pomoc

Czytaj dalej
Fot. Dariusz Dzik
Magdalena Grajnert

Pan Jacek czeka na naszą pomoc

Magdalena Grajnert

W Bobrownikach mieszkają państwo Kowalscy z dwójką dzieci: 13-letnim Jakubem i 5-letnią Amelią. Rodzina marzy, żeby znów żyć normalnie.

Do listopada 2010 roku Marzena i Jacek Kowalscy prowadzili normalne, szczęśliwe życie. Jacek dobrze zarabiał, więc małżonkowie wzięli kredyt hipoteczny. Radość z własnego domu z ogrodem trwała miesiąc.

Pewnego dnia po powrocie z pracy pan Jacek zauważył, że powiększyło mu się jądro.

- Lekarz zdiagnozował zapalenie i mąż dostał antybiotyk - opowiada żona Marzena. - Po tygodniu brania leków jądro zrobiło się jednak ogromne, więc poszukaliśmy pomocy u urologa.

Kolejny lekarz, do którego trafili nie miał wątpliwości, że to nowotwór.

Od razu po świętach Bożego Narodzenia w szpitalu w Skierniewicach mężczyźnie usunięto jądro. Po trzech tygodniach od operacji panu Jackowi zaczęły dokuczać bóle pleców.

- Kolejna tomografia wykazała przerzuty do węzłów chłonnych - opowiada pani Marzena. - Na początku 2011 roku mąż trafił do Warszawskiego Centrum Onkologii. Lekarze zapewniali, że trzy chemie pomogą. Nie pomogły.

Węzły chłonne zaczęły rosnąć. Najpierw Jacek Kowalski dostał ciężką chemię, później przyszła kolej na zabieg operacyjny, podczas którego usunięto mu węzły chłonne z jamy brzusznej.

b- relacjonuje pani Marzena. - Powiedział, że zostawili kawałeczek, który zwapnieje. Nie zwapniał.

Chory dostał jeszcze kolejną, tym razem lekką chemię i wydawało się, że najgorsze już za nimi.

- Córka to już nawet nie pamięta zdrowego taty - mówi żona 36-latka. - Jak była mała, to przechodziła z rąk do rąk, a ja jeździłam z mężem po szpitalach. W domu cały czas rozmawiamy o chorobie, bo wszystko się koło niej kręci.

Przez kolejne dwa lata wszystko było w porządku i Marzena z Jackiem zaczęli wierzyć, że tak już zostanie.

- Niestety, znowu zaczęły się bóle. Przeszedłem kolejną tomografię, a potem kolejną chemię
- mówi cicho pan Jacek.

Siedem kursów najgorszej czerwonej chemii przystopowało rozwój nowotworu, ale lekarze powiedzieli, że dalszego leczenia pacjenta nie będzie. Masa patologiczna oblała aortę i tętnice nerkowe. Ma 195 na 140 na 220 milimetrów. - Zaczęliśmy szukać pomocy gdzie indziej i tak trafiliśmy do Poddębickiego Centrum Zdrowia - opowiada żona chorego.

Lekarka, która się nimi zajęła, ustawiła panu Jackowi leczenie systemowe. Mężczyzna bardzo cierpi, co 72 godziny ma naklejany przeciwbólowy plaster, ciągle ma podwyższoną temperaturę ciała. Ratunek jest, ale poza granicami Polski.

- Klinika w Niemczech podejmie się wykonania operacji - mówi pani Marzena. - Dostaliśmy wstępny kosztorys. Leczenie będzie kosztować 60 tys. euro. Najpierw musimy przelać około 100 tysięcy złotych przedpłaty.

Dla rodziny Kowalskich zebranie takich pieniędzy jest niemożliwe.

- Pracuję w przedszkolu, mąż jest na rencie, ledwo starcza nam na życie - mówi pani Marzena. - Bez pomocy nie jesteśmy w stanie uzbierać takiej kwoty. A operację trzeba przeprowadzić jak najszybciej.

Lokalna społeczność wspiera małżonków, ze zbiórki parafialnej udało się uzyskać 5 tysięcy 800 złotych.

- Masa nie stoi w miejscu, tylko ciągle rośnie i nic jej nie spowolni - mówi pan Jacek.

Jeśli zechcą Państwo pomóc, rodzina prosi o wpłaty na konto:


Fundacja „Obudźmy Nadzieję”

ul. Solidarności 2A

96-200 Rawa Mazowiecka

konto nr 14 9302 1027 2604 4248 2000 0010

tytuł: Darowizna na leczenie

Magdalena Grajnert

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.