Pan W. jak niebieski ptak
W mieszkaniu zajmowanym przez pana W. w ubiegły piątek pożar gaslili strażacy. Mężczyzna stanowi zagrożenie dla sąsiadów, którzy narzekają na uciążliwe sąsiedztwo.
W budynku komunalnym przy ul. Mickiewicza 32 w ubiegły piątek paliło się w jednym z mieszkań na drugim piętrze. Dym zauważyły sąsiadki siedzące na dworze - wezwały straż pożarną i pożar ugaszono. Jednak strach w lokatorach pozostał. Płonęło w mieszkaniu samotnego mężczyzny, którego poczynania przyprawiają o palpitację serca większość osób mieszkających w budynku.
Codzienność pana W.
- On praktycznie nie trzeźwieje - kiwa głową jedna z kobiet. - Nie wie, co się wokół niego dzieje. Tylko czekać, aż nas wszystkich z dymem puści! - dodaje zdenerwowana.
Imienia pana W. nikt nie pamięta. W. jest spokojny i nawet sympatyczny, chociaż rzadko rozmawia z ludźmi. Problemem pana W. jest alkoholizm. To przyczyna nie tylko wielu nieszczęść, ale też choroby mężczyzny. Jest sam, nie ma rodziny.
- Pan W. ma orzeczoną niepełnosprawność i pobiera od nas zasiłek stały w wysokości 604 złotych miesięcznie - mówi Janina Wawrzyniak, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Skierniewicach. - Jest podopiecznym Domu Dziennego Pobytu Niedziela. Tam pracownik dysponuje tymi środkami, które on ma. Wykupuje mu leki, robi zakupy - tłumaczy dyrektor MOPR.
Karaluchy są wszędzie
Mieszkanki bloku komunalnego mają dość sąsiada. Mówią, że z powodu zakręconej u niego w mieszkaniu wody i braku toalety, mężczyzna załatwia swoje potrzeby bezpośrednio na klatce schodowej. - On nawet w tych swoich trykotach robi siku - opowiada pani Zofia, sąsiadka z dołu. - Po tym pożarze tylko trochę mam sufit zalali przy gaszeniu. Wcześniej, jak miał wodę, to mnie zalewał cztery razy, raz na same święta - wspomina kobieta.
Czy toaleta w podwórku rozwiązałaby problem? - A gdzie tam, nie chciałoby się mu schodzić - kiwa głową starsza pani.
Przy takich praktykach higienicznych prusaków i karaluchów w budynku nie brakuje. - Wstaję o godz. 3.30, zapalam światło i biorę kapcia - opowiada pani Ewa. - Zanim się zdążą pochować, to na nie poluję. Co mam zrobić? Jak wypryskam, to dopiero wtedy zaczęły się pokazywać. Z rur wychodzą - mówi kobieta.
Oni piją, dzieci patrzą
Ludzie z różnych powodów znaleźli się w lokalach komunalnych. Część jest niezaradna życiowo, dla innych jest to sposób na życie. Niezależnie od wyborów dorosłych przy ul. Mickiewicza 32 mieszkają także dzieci. Oglądają rzeczy, przed którymi rodzice chcieliby je uchronić.
- Tu jak się rano wychodzi, to trzeba dobrze patrzeć pod nogi, żeby się o leżącego na podłodze nie potknąć -mówi pani Agnieszka. - Korytarze takie ciemne, że można nie zauważyć - stwierdza kobieta.
Mieszkanki twierdzą, że zniknął problem odwiedzających blok bywalców położonego przy tej samej ulicy klubu. Nie brakuje za to rodzimych alkoholików, którzy z powszechnie obowiązujących norm nic sobie nie robią.
- Jakiś tydzień temu do pana W. wprowadził się pan Rysio - opowiada pani Emilia. - Dziewczynki widziały, jak załatwia swoją potrzebę fizjologiczną przed blokiem. Niby się zajmuje sąsiadem, ale pewnie sąsiad ma pieniądze. Jak się skończą, to i przyjaźń się skończy - mówi.
Boks dla psów?
W ubiegłym roku mieszkańcy bloku przy ul. Mickiewicza samowolnie ustawili trampolinę, którą Zakład Gospodarki Mieszkaniowej nakazał im zdemontować. Po naszej interwencji ZGM i lokatorzy doszli do porozumienia, i dla dzieciaków został wygrodzony teren. Jak się okazuje, za mały.
- Co to w ogóle jest: kurnik czy boks dla psów? - denerwuje się pani Ewa. - Jakiś plac zabaw miał być, dzieciaki miały mieć swoje miejsce i takie coś wygrodzili - zżyma się kobieta.
Ale skąd wziąć wyposażenie placu zabaw? I skąd wziąć na niego pieniądze? Może z jakiegoś rozebranego wcześniej?
- To nie jest takie proste - tłumaczy Piotr Majka, prezes Zakładu Utrzymania Miasta. - Podczas demontażu i przeniesienia mogą powstać uszkodzenia, zabawki wymagałyby ponowienia atestów, a drewniane elementy wkopane w ziemię po prostu gniją - kwituje.
O wielkości placu zabaw mówi Łukasz Paruzel z ZGM. - W budynku wydzieliła się trzyosobowa grupa inicjatywna i ogrodzenie zostało wykonane zgodnie z ich życzeniem - mówi. - My zarządzamy budynkiem, nie organizujemy placów zabaw.
Szkoda, że nikt nie jest władny i decyzyjny, by taki plac zabaw dla dzieci z ul. Mickiewicza powstał. Dzieci nie są winne, że urodziły się w tym rejonie miasta.
Co dalej
Pracownicy Niedzieli dbają o to, żeby pan W. był najedzony i czysty. Doprowadzony do porządku mężczyzna upija się już w drodze do domu.
Póki co lokatorzy Mickiewicza 32 nie mają szans na wyprowadzkę kłopotliwego sąsiada. Jedynym sposobem byłoby jego ubezwłasnowolnienie i umieszczenie w ośrodku.
- U tego pana nie widzimy takiej bezwzględnej potrzeby - mówi dyrektor Wawrzyniak.