Papież Jan Paweł II uratował moje życie
To jest niezwykła historia rodzinna. Kim byłby dziś dr Tadeusz Bujnowski, ordynator oddziału dziecięcego szpitala w Skierniewicach, gdyby nie papież-Polak, Jan Paweł II? – Gdybym nie umarł, a było to bardzo prawdopodobne, pewnie trafiłbym do jakiegoś domu dziecka – mówi dr Bujnowski, wybrany przez pacjentów w naszym plebiscycie na Lekarza Roku 2014. – To Karol Wojtyła mnie wypatrzył i zmienił moje życie...
Tadeusz Bujnowski opowiada:
- Moi rodzice mieszkali w Żelaznej pod Skierniewicami, pracowali w filii warszawskiej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Ich córeczka Laura w wieku 6 lat zachorowała i trafiła do skierniewickiego szpitala; niestety, za późno zdiagnozowano u niej błonicę i moja siostra zmarła na oddziale, którego jestem obecnie ordynatorem... Mój ojciec miał wtedy 60 lat, mama była 24 lata młodsza. Zdecydowali, że adoptują dziewczynkę. Był rok 1954.
Mama pojechała do siostry, która była klaryską w Krakowie. To była wykształcona kobieta, miała rozległe kontakty z katolicką inteligencją ówczesnego Krakowa, profesorami Uniwersytetu Jagiellońskiego, lekarzami. Mama wspólnie z ciocią chodziły więc po szpitalach i szukały jakiejś dziewczynki, a;le żadnej nie było. Do ewentualnej adopcji nadawał się tylko roczny umierający chłopczyk z wielodzietnej rodziny, pozostawiony samotnie w którymś z krakowskich szpitali. Miał problemy ze zdrowiem, głównie okulistyczne, wymagał wielu operacji. Pewnie i z tego powodu moja mama wahała się go adoptować, nastawiła się na dziewczynkę. Czas mijał, a mama nie wiedziała, co zrobić.
Bóg dał mojej mamie znak
Wtedy ciocia zaproponowała mamie, by poszła do spowiedzi: - Idź, spowiada znany ze swojej mądrości ksiądz, profesor z uniwersytetu, niech ci podpowie, co masz zrobić - podpowiedziała ciocia.
Mama poszła. I spowiednik powiedział mojej mamie, żeby się nie wahała wziąć tego chorego chłopca, bo Bóg przemawia do nas poprzez znaki.
- Bóg dał ci właśnie taki znak - usłyszała moja matka i zabrała mnie, małego schorowanego Tadzia, z tego szpitala... Na dworcu przywitał nas ojciec i podarował mi czekoladę... Dopiero po latach dowiedziałem się, że kapłanem, który spowiadał mamę, był Karol Wojtyła... Co by było, gdyby nie pochylił nad losem pozostawionego schorowanego maluszka? Nade mną?
Potem co roku jeździliśmy do zakonu klarysek, do cioci. Pamiętam pewien dzień 1959 roku, gdy mama powiedziała: "Bądź grzeczny, dzisiaj zasiądziemy do śniadania z biskupem Karolem Wojtyłą". To był rzeczywiście niezwykły człowiek, doskonale Go pamiętam. Zapytał mnie wtedy o coś, chyba powiedziałem, że chcę być lekarzem, choć moja mama modliła się, bym został księdzem. Jak Karol Wojtyła.
O tym, że jestem przybranym synem wiedzieli wszyscy wokół - oprócz mnie. Ojciec zmarł w 1978 roku, gdy Karol Wojtyła został papieżem (byłem wtedy na lekarskich praktykach w Niemczech), mama w 1987 roku. Gdy zamknęła oczy, moja ówczesna żona powiedziała mi dopiero, że byłem adoptowany... Nigdy się tego nie domyślałem. Gdy stoję nad grobem rodziców i przyrodniej siostry Laury, myślę, w jak niesamowity sposób plecie się życie... - kończy lekarz.
Moi przybrani rodzice byli najukochańsi na świecie
Maria i Antoni Bujnowscy nie zawiedli się adoptując małego Tadzia. Wyrósł na bardzo inteligentnego, wrażliwego i dobrze ułożonego młodzieńca. - Grałem na skrzypcach, potem na pianinie, zresztą na tym instrumencie gram do dzisiaj, bardzo mnie to relaksuje - mówi dr Bujnowski. - Potem zdałem, zresztą bardzo dobrze, na medycynę. LO im. B. Prusa w Skierniewicach, którego jestem absolwentem, reprezentowało bardzo wysoki poziom i dostać się na studia nie było problemem. Z mojej klasy czterech uczniów zostało lekarzami. Doskonale znałem niemiecki i gdy zostałem wysłany na praktyki do Niemiec Zachodnich, nie miałem żadnego problemu z komunikacją. Pracowałem i zdobywałem szlify w bardzo dobrych niemieckich klinikach.
Dr Bujnowski przez 16 lat pracował potem w Instytucie Pediatrii na ul. Spornej w Łodzi, gdzie zrobił drugi stopień specjalizacji, a następnie obronił doktorat „Ocena wydolności wysiłkowej dzieci z młodzieńczym przewlekłym zapaleniem stawów". - Do dziś bazuję na kontaktach, które nawiązałem podczas wieloletniej pracy w Łodzi - mówi. - Pierwszy stopień specjalizacji zrobiłem już w Skierniewicach, dokąd wróciłem. Jako jeden z pierwszych w mieście otworzyłem prywatną praktykę, którą prowadzę od ponad 35 lat.
Dzień, w którym Karol Wojtyła został papieżem
Doktor wspomina dzień wyboru Jana Pawła II na papieża, 16 października 1978 rok. Przebywał wtedy po raz kolejny na praktykach w Bawarii w miejscowości Wurzburg. – O godzinie 18.15 zaczęły nagle bić dzwony w całym landzie – mówi lekarz. – Zapytałem mojego kolegę Korneliusa, o co chodzi, a on, pamiętam, powiedział, że wybrano właśnie Polaka na papieża! Wzruszenie odjęło mi mowę. Zapytał, czy go znałem. Opowiedziałem wtedy, że tak, że nawet jadłem z nim kiedyś śniadanie, i że w Polsce jest bardzo znaną postacią. Potem inny kolega, Georg, zabrał mnie do siebie do domu, bo o godzinie 19 telewizja ZDF miała wyemitować dwa wywiady z nowym papieżem. Karol Wojtyła mówił w nich czystą, przepiękną niemczyzną, bez żadnej kartki. Niemcy byli zszokowani, a mnie rozpierała duma. Następnego dnia dyrektor kliniki, prof. Strick, z całym zespołem lekarzy przyszedł złożyć na moje ręce, jedynego wtedy Polaka na praktykach, gratulacje. Takich rzeczy się nie zapomina. Już w Skierniewicach, gdy zdawałem paszport przed milicjantem, który zapytał, czy w Niemczech nie spotkało mnie coś złego, opowiedziałem mu o tym zdarzeniu. Milicjant pokiwał głową i powiedział „No tak, nasz kochany papież”, co w ustach funkcjonariusza ówczesnej władzy zabrzmiało co najmniej dziwnie. Papież zmieniał naszą świadomość...
Nawrócił się i mój przyjaciel
Zresztą podobnych „nawróceń” w życiu doktora było więcej. Wspomina przyjaciela z dzieciństwa, Włodzimierza Stefanowskiego, z którym miał wspólną babcię, w którego życiu również dokonała się wolta. Kształtowany z jednej strony przez ojca, który wymarzył dla syna karierę w mundurze, a z drugiej strony ochrzczony potajemnie przez bardzo wierzącą babcię, żył trochę w psychicznej schizofrenii. – Nasze drogi rozeszły się, gdy dostałem się na medycynę, a on do szkoły lotniczej w Dęblinie – opowiada lekarz historię przyjaciela. – Spotkaliśmy się ponownie w 1979 roku, gdy do Polski miał przyjechać z pielgrzymką Jan Paweł II. Ja byłem już lekarzem, on oficerem lotnictwa. Usłyszałem wtedy od niego, że władze wyraziły wprawdzie zgodę na przyjazd papieża, ale będzie to pierwszy i ostatni raz. Mój przyjaciel identyfikował się z tym. Było mi przykro. Potem znów nie widzieliśmy się wiele lat. Jakiś czas temu odwiedziłem go w jego domu pod Warszawą. Zaprowadził mnie do swojego gabinetu. Na biurku stały trzy zdjęcia, na każdym był on z papieżem Janem Pawłem II... Powiedział mi też z dumą, że gdy w 1993 roku papież przyleciał do Polski z kolejną pielgrzymką, a potem miał lecieć na kilka dni na Litwę i Łotwę, mój przyjaciel pilotował śmigłowiec z papieżem. „Byłem dowódcą, więc sam siebie wyznaczyłem. To dla mnie ogromny zaszczyt i wyróżnienie” – powiedział mi. Pomyślałem, że jednak nasza wierząca babcia wygrała z jego niewierzącym ojcem...
Chciałem poznać swoją przybraną rodzinę
Po latach, gdy lekarz poznał prawdę o adopcji, próbował odnaleźć prawdziwą rodzinę. Nie udało się. – Prosiłem ciocię klaryskę, by opowiedziała mi, ale nie bardzo chciała, była nawet zła, że o to pytam – mówi Tadeusz Bujnowski. – Dowiedziałem się tylko, że jak byłem mały, do Żelaznej przyjechał mój najstarszy prawdziwy brat, który już się usamodzielnił. Miał zamiar zabrać mnie ze sobą. Zobaczył jednak, że mieszkam w szczęśliwej rodzinie, rozwijam się bardzo dobrze i zmienił zdanie. Zostawił jakiś warszawski adres. Pojechałem tam wiele lat później, ale nikogo nie zastałem. Zresztą moja prawdziwą rodziną, która mnie wychowała i ukształtowała, byli moi przybrani rodzice. Nawet szykuję sobie grobowiec, będę leżał razem z nimi...
Tadeusz Bujnowski w wolnym czasie czyta i słucha poezji (jego ulubiony poeta to Leopold Staff), czasem sam nawet pisze; gra na pianinie, podróżuje, bo jak twierdzi, inaczej nie da się w jego przypadku odpocząć - ostatnio w niedzielę przyjął mistrza Zbigniewa Bródkę i jego córkę Gabrysię. - Byłem przeszczęśliwy - śmieje się.