O szpitalnym jedzeniu krążą legendy. Faktem jest, że w skierniewickiej placówce smaczne i zjadliwe są tylko zupy. Reszta jest do niczego.
Pulpet na obiad, którym można rzucać o ścianę jak piłeczką kauczukową, zimna parówka jeszcze w folii na kolację, plasterek wędliny nieoczywistego wyglądu, mięso, które mieli się w zębach (lub protezach) - to codzienne „posiłki” w skierniewickim szpitalu. Dobrze, że jakiś czas temu został otworzony bufet, bo inaczej pacjent, skazany tylko na szpitalny catering, na tym wikcie raczej by nie przeżył. Czy nie można zrezygnować z firmy cateringowej ze Zgierza?
Rzecznik szpitala twierdzi, że nie. - Zerwanie umowy w trakcie jej trwania wiązałoby się z koniecznością zapłaty przez szpital wysokich kar umownych - mówi Paweł Bruger. Pojawia się jednak nadzieja, że w listopadzie, kiedy umowa ze Zgierzem wygasa, dostawca będzie zmieniony.
Rzecznik broni jednak posiłków.
- Ze strony szpitala żywność dostarczana przez firmę jest codziennie kontrolowana przez dietetyków, akceptują oni również propozycje jadłospisów, w których wszystkie składniki potraw są ściśle określone - mówi. - W razie uwag pacjentów co do smaku, dietetycy na bieżąco zgłaszają je do firmy, a ta zazwyczaj je uwzględnia.