Po 9 latach usłyszała wyrok: przedawnienie sprawy

Czytaj dalej
Fot. Agnieszka Kubik
Agnieszka Kubik

Po 9 latach usłyszała wyrok: przedawnienie sprawy

Agnieszka Kubik

Pani Helena ze Skierniewic walczy w sądach z sąsiadem, który miał jej wytruć 110 drzewek. Po 9 latach sąd uznał, że był to występek, a zatem sprawa uległa przedawnieniu.

Wydawałoby się, że to dość błahy międzysąsiedzki spór o zniszczenie drzewek. Konflikt, także sądowy, pokazuje jednak indolencję polskiego wymiaru sprawiedliwości, który zamiast szybko zakończyć sprawę i wydać prawomocny wyrok, przeciągał postępowania przez 9 lat. - Gdy sprawa się zaczynała, miałam 74 lata, teraz mam 83 - mówi pani Helena ze Skierniewic. - Może sądom chodziło o "naturalne" rozstrzygnięcie, abym wyroku po prostu nie doczekała?

Pani Helena wyroku, jaki zapadł ostatecznie 23 grudnia, doczekała, ale humoru jej na święta nie poprawił. Po 9 latach sąd uznał, że... sprawa się przedawniła, a panią Helenę, emerytkę, obciążył dodatkowo kosztami w wysokości tysiąca złotych.

***

Zaczęło się w 2005 roku, kiedy sąsiad pani Heleny wytruł - taki jest zarzut, ale właśnie z udowodnieniem winy sąd miał problem - drzewka w jej młodniaku. Brzózki najpierw zaczęły więdnąć, potem całkowicie uschły. Pani Helena i jej rodzina, a także powołany później biegły, doliczyli się 110 takich drzewek. Jak do tego doszło?

Zdaniem pani Heleny, sąsiad wytruł drzewka herbicydami, gdy na polecenie straży miejskiej pozbywał się chwastów na własnej działce. - Zwykle je kosił, a wtedy zastosował, jak sam podał podczas przesłuchania na policji, herbicyd - mówi pani Ewa, córka seniorki. - Strefa przygraniczna o szerokości około pół metra nie jest odpowiednim miejscem do stosowania chemicznych środków zwalczających chwasty. Powinny być wyrwane lub wykoszone.

Pani Helena jest emerytowaną nauczycielką biologii, kocha przyrodę. Ale nie tylko dlatego tak bardzo żal jej utraconych drzewek. Młodniak miał dla niej i jej rodziny wartość sentymentalną, gdyż sadzenie drzewek planował mąż pani Heleny, już wtedy bardzo schorowany. - Leżał, ale na kartce rysował, w którym miejscu mam je sadzić - wspomina seniorka. - Wkrótce potem zmarł.
Po uschnięciu drzewek sprawa została zgłoszona na policję, ale prokuratura ją umorzyła nie podając uzasadnienia. Nie pobrano też żadnych próbek.

Pani Helena nie dała za wygraną i złożyła zażalenie na decyzję śledczych do sądu. Ten uznał, że być może sąsiad postąpił lekkomyślnie, ale to, co uczynił, nie jest przestępstwem i decyzję prokuratury podtrzymał.

Pani Helena zaskarżyła obie decyzje do sądu apelacyjnego w Łodzi, który skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. Tam po raz kolejny została ona umorzona, ale właścicielka uschniętych drzewek złożyła skargę do sądu okręgowego, który stwierdził, że sąd pierwszej instancji w ogóle nie rozpoznał sprawy, jeśli chodzi o sprawstwo.

I się zaczęło. Sąd wciąż powoływał nowych biegłych: w 2011 roku biegłego ds. wyceny nieruchomości, rolnictwa, leśnictwa i gospodarki żywnościowej z Mszczonowa, w 2012 biegłego z zakresu leśnictwa, ochrony przyrody i gospodarki łowieckiej z Łodzi, w 2013 roku biegłego z zakresu skażeń i nadzwyczajnych zagrożeń środowiska z Łodzi, a w 2014 biegłego ds. rolnictwa również z Łodzi. Jeden z ekspertów wycenił stratę pani Heleny na 200 tys. zł. Mimo tych opinii, sąd wciąż nie był w stanie wydać postanowienia.

***

Z racji wieku pani Helena nie była w stanie osobiście uczestniczyć w rozprawach. Robiła to córka, która w dniach, kiedy zaplanowane były rozprawy, musiała brać dzień urlopu. Dobrze, że od lat mieszka w Łodzi.

- Co nie znaczy, że nie dezorganizowało mi to życia, zwłaszcza, gdy pojawiam się w sądzie na wyznaczoną godzinę, jest cały skład sędziowski i moja adwokatka, a sędzia oświadcza, że biegły nie przyjedzie, bo jest na wakacjach - mówi pani Ewa. - Ja wiem, że w polskich sądach to standard, ale nie rozumiem tych zachowań. Kto kogo nie poinformował? Chciałam dopytać moją panią adwokat, ale powiedziała, żebym nie drążyła tematu, bo biegły zeznaje na naszą korzyść i nie jest w naszym interesie go rozdrażniać...

Druga rzecz, jaka przez te lata irytowała panią Ewę, to nieustanne odraczanie terminów. - Najpierw rozprawy odbywały się raz na trzy miesiące, potem raz na pół roku - mówi córka pani Heleny. - Znów zgłosiłam to swojej adwokatce, ale stwierdziła, że sądy są zawalone sprawami i to też jest norma.

Zdaniem pani Ewy, adwokaci na siłę wyszukiwali tematy, a sędziowie na to przyzwalali.

- Uważam, że adwokatka naszego sąsiada celowo przeciągała sprawę, i to z dwóch powodów. Pierwszy to oczywiście pieniądze. Drugi to czekanie na naturalne zakończenie sprawy, bo trzeba pamiętać, że mama jest starszą osobą - uważa pani Ewa. - Pani adwokat wymyśliła na przykład, że drzewa obumarły z powodu używania soli przez służby oczyszczania miasta, choć był to absurd, bo inne drzewa, rosnące bliżej jezdni, pięknie rosną. Sąsiad zrobił zresztą prywatną ekspertyzę w tym zakresie, którą podważono. Potem doszukiwano się, czy aby drzewka nie zgniły od nadmiaru wody wskutek nachylenia terenu, tylko, że sąsiad "zapomniał", iż sam nawiózł tam ziemi i ów teren podwyższył. Takich kwiatków było więcej. Ja wiem, że każdy się broni, ale obrona też musi mieć jakieś granice.

No i najbardziej denerwująca sprawa, czyli adwokaci z urzędu, którzy swoją pracę traktują jako zło konieczne. - Mieliśmy ich kilku. Nie interesowali się naszą sprawą, nie chcieli się spotykać, nie pojawiali się na rozprawach, a nasza adwokatka, oczywiście z urzędu, nie przyszła na ogłoszenie wyroku - wyliczają i pani Helena, i pani Ewa.

Pani Ewa nie wytrzymała i złożyła w końcu zażalenie na przedłużające się postępowanie sądowe. Argumentem był wiek pani Heleny. - Prezes sądu odpisał, że nie ma uprawnień, by sędzię ponaglać - mówi pani Ewa. - W takim razie kto ma takie uprawnienia? Jeśli nikt, to nie dziwota, że sprawy przeciągane są w nieskończoność.

***

Niewykluczone, że zażalenie przyniosło jednak skutek, gdyż po 9 latach od incydentu sąd wydał werdykt. - Sąd uznał, że sąsiad, nawet jeśli wytruł drzewka, nie uczynił tego z premedytacją, dlatego nie jest to przestępstwo, a jedynie występek, a ten ulega przedawnieniu po trzech latach - mówi pani Ewa. - Mama jest zrezygnowana, rozczarowana i przygnębiona. Powiedziała, że traci wiarę w sprawiedliwość w Polsce i nie może się zgodzić na takie zakończenie. Będzie się odwoływać, bo będąc poszkodowaną na taką skalę - to nie było jedno drzewo, tylko 110 - musi jeszcze płacić tysiąc złotych!

Innego zdania o wymiarze sprawiedliwości jest sąsiad. Twierdzi, że sądy wiedzą, co robią, i nie nasza rola, by je oceniać, a tym bardziej pouczać. - Sprawa dotyczyła tematu, w którym nie miałem żadnego udziału, jej w ogóle nie powinno być - mówi sąsiad pani Heleny. - Ale skoro była, to sąd musiał ją bardzo szczegółowo rozpatrzyć, dlatego z szacunkiem podchodzę do jego pracy. Sądy mają tysiące różnych spraw, są zawalone nimi, dlatego trzeba być wyrozumiałym.

Agnieszka Kubik

Agnieszka Kubik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.