Po co miastu zagraniczne wyjazdy
Z Bartłomiejem Wójcikiem, szefem komisji ds. kultury, sportu i współpracy z zagranicą RM rozmawiamy o zagranicznych wojażach finansowanych przez ratusz. Jaką miasto ma z nich korzyść?
Na zagraniczne wyjazdy zapraszani są głównie radni miejscy. Jaki był Pana pierwszy wyjazd i czego się Pan po nim spodziewał?
- Byłem w Levicach na Słowacji i do delegacji postanowiłem się przygotować. Przeczytałem, z czego Levice słyną, jakie są mocne i słabe strony tego miasta, jak wygląda jego rozwój sportowy i gospodarczy. Na miejscu zebrałem informacje i przekonany, że miasto oczekuje feedbacku, przygotowałem raport.
Co się w nim znalazło?
- Napisałem, w jakich dziedzinach miasto się rozwija; oczywiście, jako komendant ZHP w Skierniewicach patrzyłem, czy działają tam harcerze i czy mogę liczyć na wymianę. Fajnie byłoby, gdyby nasi harcerze pojechaliby na obóz, a ich skauci przyjechaliby do nas - niestety, tam skautów nie było. Mocną stroną Levic jest hokej na lodzie i koszykówka. Jeśli chodzi o gospodarkę to Levice produkują pastę do zębów. To, co udało mi się ustalić, spisałem w raporcie, który przekazałem wiceprezydentowi Jarosławowi Chęcielewskiemu, odpowiadającemu za współpracę z zagranicą.
Czy jest taki zwyczaj, że uczestnicy wyjazdów po powrocie składają raport?
- No właśnie nie. Ja miałem poczucie obowiązku, że jadę w imieniu miasta i żeby Skierniewice miały coś z tego wyjazdu. W rozmowie z jednym z urzędników usłyszałem, że taki wyjazd ma jednak wartość niepoliczalną, bo to „trochę jakby się chciało przeliczyć, z jaką wartością dodaną wychodzimy z koncertu”.Mnie najbardziej cieszy, kiedy dochodzi do mądrej wymiany młodzieży. Nie mamy jakiegoś produktu, który moglibyśmy promować, poza wymianą kulturowo-sportową. Dobrze by było, gdyby ktoś z takim raportem cokolwiek zrobił.
W takim razie po co radni i urzędnicy jeżdżą na takie wycieczki?
- Akurat na moim wyjeździe było tak, że zwracaliśmy uwagę na pewne rzeczy, które można u nas jakoś wykorzystać, na przykład na gadżety. Urzędnik zajmujący się pozyskiwaniem środków rozmawiał o dotacjach, urzędniczka z wydziału sportu sporządzała nawet jakieś pisma, ale nie wiem, czy coś z tego wyniknęło. Taki wyjazd to też szansa na prezentację miasta, bo każda delegacja ma na to chwilę.
Zagraniczne delegacje pojawiają się na skierniewickim święcie kwiatów...
- W żadnym innym partnerskim mieście nie ma takiego święta, tam jest inna specyfika ludzi, inne podejście. Takie rewizyty to dla mnie to dobry wskaźnik - dokąd powinniśmy iść, w którym kierunku zmierzać? Jeśli z miastem partnerskim, z którym tak naprawdę w żaden sposób nie współpracujemy, będziemy chcieli zakończyć współpracę, to podniesie się larum. Z kolei skoro nic z tego nie mamy, bo się „nie wymieniamy”, a miasto wspomina tylko para 60-latków, która lata temu tam pojechała, to jakie to jest partnerstwo?
To jak takie partnerstwo powinno wyglądać?
- Póki są środki zewnętrzne, można szukać wspólnych inicjatyw, na których mogą skorzystać kluby, stowarzyszenia, fundacje czy jednostki kultury. Mogłyby się wymieniać organizując imprezy wpisane w stały kalendarz, i u nas, i u nich. Wystarczy wybrać kierunki rozwoju, usiąść i taki kalendarz zaplanować. Niech to będzie festiwal piosenki dwóch kultur, można zrobić finał w jednym roku u nas, w drugim w partnerskim mieście. W Skierniewicach brakuje szerokiego programu współpracy z zaprzyjaźnionymi miastami. Oczywiście chcemy współpracować z zagranicą, inwestujemy w infrastrukturę, mamy kulturę na poziomie, ale w tym wszystkim jednak brakuje wizjonera. Osoby, która przyjdzie, będzie miała pomysł w głowie i chęci punkt po punkcie go zrealizować.