Pogryziona przez psy w Skierniewicach. Kolejna rozprawa
Przed Sądem Rejonowym w Skierniewicach odbyła się kolejna rozprawa przeciwko Jerzemu G. Zdaniem prokuratury to jego psy dotkliwie pogryzły 57-letnią skierniewiczankę w październiku ubiegłego roku. Tym razem zeznania złożyło jedenastu świadków.
Każda kolejna rozprawa to dla 57-letniej Urszuli M. ze Skierniewic powracanie do przeżyć, o których wolałaby zapomnieć. Wieczorny spacer zamienił się w koszmar. Trzy psy rzuciły się na nią i bardzo dotkliwie pogryzły.
Długotrwałe i kosztowne leczenie, rehabilitacja, a teraz toczący się od miesięcy proces. Urszula M. przyznaje, że jest już tym wszystkim zmęczona i chciałaby, żeby zapadł wreszcie wyrok.
- Nie mam już sił do komentowania, dla mnie to są wciąż żywe wspomnienia - mówi kobieta.
Tym razem sąd przesłuchał m. in. S., która zajmowała się psami po ich umieszczeniu w schronisku. To właśnie byłej pracownicy fundacji sąd zadał najwięcej pytań dotyczących zachowania zwierząt.
Kobieta stwierdziła, że zwierzęta nie były agresywne.
- Psy stanowiły grupę, to było widać - zeznała. - Nie byliśmy pewni, kto jest przywódcą stada. Znając jednak historię tych psów do boksów nie wchodziliśmy pojedynczo - zastrzegła.
Cztery czworonogi zostały podzielone, umieszczono je w dwóch sąsiednich boksach. Pracownica schroniska stwierdziła, że suki były bardzo spokojne w trakcie badań, kuliły się i nie gryzły. Najbardziej aktywny był jedyny wśród nich pies, który wyraźnie nudził się w zamknięciu. Poza jedną suką pozostałe zwierzaki nie umiały chodzić na smyczy i nie reagowały na polecenia. Przez czas ich pobytu w schronisku stały się bardziej ufne i zaczęły szukać kontaktu z człowiekiem.
Kolejnym świadkiem był O., który od ponad 10 lat pracował dorywczo u oskarżonego, a jednym z jego obowiązków było opiekowanie się psami.
- Zajmowałem się nimi, dawałem jeść zupy, odpadki, karmę suchą i sprzątałem - tak O. określił swój zakres obowiązków.
Twierdził, że nie słyszał, żeby psy wybiegały poza teren posesji, która jest ogrodzona i zamykana. Dodatkowo stwierdził, że 12 października 2014 roku był przy tych psach około godz. 18.30 i wtedy były one w kojcach.
Ta pewność świadka wzbudziła wątpliwość u pełnomocnika poszkodowanej, który dopytywał, czy równie dobrze O. pamięta, co robił 5 października. Sąd odczytał zeznania wcześniej składane przez świadka, z których wynikało, że 12 października karmił on psy około godziny 17.
Funkcjonariusz F. z Komendy Miejskiej Policji był na miejscu zdarzenia, zabezpieczał tkanki na polu.
Policjant zeznał, że był również na posesji sąsiadującej z posesją oskarżonego.
Znajdował się na niej dom w budowie ogrodzony płotem betonowym, z przodu siatką i tam był kojec dla psów. Jeden z psów miał ślady krwi na sierści.
- To były duże, podpalane owczarki, nie wiem czy psy czy suki - zeznał funkcjonariusz F.
Policjant zeznał, że „zabezpieczył krew przy bramie na tej sąsiedniej posesji i przedmioty na polu.”
Obrona wnosiła o powołanie biegłego w zakresie behawiorystyki, który oceniłby zachowanie zwierząt.
Sąd nie przychylił się do tego wniosku uznając, że na tym etapie postępowania i po zmianie, która zaszła w zachowaniu zwierząt, wyniki badań nie byłyby wiarygodne.
Sąd wyznaczył terminy kolejnych dwóch rozpraw.
Podczas grudniowej przesłuchani zostaną świadkowie, na styczniowej sąd zapozna się z opinią biegłego. Tutaj kluczowy może okazać się materiał pobrany przez techników na miejscu zdarzenia oraz na poszczególnych posesjach, w tym pobrany od psów oskarżonego oraz od psów z sąsiedniej posesji. Ta analiza powinna dać odpowiedź na pytanie, czyje zwierzęta uczestniczyły w dramatycznym zajściu.
Kolejna rozprawa odbędzie się 7 grudnia.