Pogryzione przez psy: Wyrok będzie 18 maja
Prokurator domaga się dla Jerzego G. 1 roku więzienia w zawieszeniu. Oskarżony współczuje, ale nie poczuwa się do winy.
Zakończył się proces Jerzego G., skierniewickiego przedsiębiorcy, oskarżonego o nieumyślne spowodowanie uszczerbku na zdrowiu dwóch kobiet, pogryzionych przez psy.
Jedna z pokrzywdzonych - 22-letnia skierniewiczanka - została zaatakowana przez psy 18 września 2014 roku, lecz jej obrażenia nie były tak ciężkie, jak w drugim przypadku, który miał miejsce 12 października tego samego roku. Wówczas 57-letnią mieszkankę Skierniewic zaatakowały trzy psy, gdy po zmierzchu wybrała się na spacer. Uratował ją mężczyzna, który pośpieszył na pomoc i odpędził zwierzęta, a następnie sprowadził pomoc medyczną. Obrażenia były na tyle dotkliwe, że pokrzywdzona kilka miesięcy spędziła w szpitalach, zaś skutki pogryzienia odczuwa do dziś.
W środę zarówno oskarżyciel, jak i obrona wygłosili mowy końcowe. Zanim jednak do tego doszło obrońca Przemysław Florek złożył kilka wniosków, dotyczących przesłuchania dodatkowych świadków oraz przeprowadzenia eksperymentu, który miałby sprawdzić, czy w warunkach ograniczonej widoczności kluczowy świadek był w stanie określić wygląd agresywnych psów i kształt ich sylwetek.
Zdaniem prokurator Magdaleny Hryniewicz-Rucińskiej przesłuchanie dodatkowych świadków nie wniosłoby nic nowego do sprawy, zaś pomysł eksperymentu określiła jako niemożliwy do przeprowadzenia.
Zdanie zostało podzielone przez sędzię Lidię Siedlecką, która oddaliła wszystkie wnioski obrony. W swojej mowie końcowej oskarżenie podkreśliło, że Jerzy G. wykazał się nieodpowiedzialnością.
- Gdy po pierwszym pogryzieniu pokrzywdzona zwróciła się do niego z prośbą o pokazanie dokumentów, że psy były szczepione, aby ukierunkować leczenie, oskarżony odpowiedział jej, że nie ma psów - mówiła prokurator. - Nie zrobił też nic, aby nie dopuścić do drugiego wypadku, w którym poszkodowana cudem uniknęła śmierci.
Dowodziła również, że badania śladów DNA jednoznacznie wskazują, że dwa spośród atakujących psów należą do Jerzego G. Domagała się dla oskarżonego kary jednego roku pozbawienia wolności z zawieszeniem na dwa lata. Wnioskowała także o pozbawienie Jerzego G. władztwa nad psami, bo - jej zdaniem - będą one nadal agresywne i powinny pozostać w schronisku.
O skutkach dotkliwego pogryzienia, jako oskarżyciel posiłkowy, mówiła pokrzywdzona.
- Nie ma mowy o tym, abym mogła powrócić do życia sprzed wypadku - mówiła. - Nie jestem już tak aktywna jak kiedyś, musiałam ograniczyć zakres działalności gospodarczej, przez co znacznie spadły obroty mojej firmy. Byłam zmuszona zmienić strój, aby zasłonić pozostałości po obrażeniach. Nadal odczuwam skutki pogryzienia.
Obrona wniosła o uniewinnienie Jerzego G. Zdaniem obrońcy sąd powinien wziąć pod uwagę kilka zasad - domniemania niewinności, prawa do obrony oraz rozstrzygania wątpliwości na korzyść oskarżonego.
- A wątpliwości jest wiele - przekonywał Przemysław Florek. - Chociażby same badania śladów DNA. Związek kynologiczny sugeruje, że rzetelne badanie powinno opierać się na 18 markerach, a w tym przypadku biegły wziął pod uwagę tylko 6.
Oskarżony Jerzy G. podkreślił, że bardzo współczuje pokrzywdzonej kobiecie, ale nie poczuwa się do winy.
Sędzia Lidia Siedlecka odroczyła ogłoszenie wyroku w tej sprawie do 18 maja.