Praca w Skierniewicach? Nie ma. Kobiety jadą do Niemiec

Czytaj dalej
Fot. Agnieszka Kubik
Agnieszka Kubik

Praca w Skierniewicach? Nie ma. Kobiety jadą do Niemiec

Agnieszka Kubik

52-letnia Lucyna Wodnicka ze Skierniewic była coraz bardziej sfrustrowana brakiem pracy. Wyjechała do Niemiec jako opiekunka seniorów.

Lucyna Wodnicka ze Skierniewic jakiś czas temu została zwolniona z pracy, zresztą trochę na własne życzenie. Nie chciała być dłużej źle traktowana jako pracownik, a tak właśnie było. Pracowała w handlu, między innymi w marketach, zajmowała kierownicze stanowiska. Ponieważ praca była ciężka, mało wdzięczna i słabo płatna, pani Lucyna nawet nie żałowała za bardzo swojej decyzji.

Nie myślała jednak, że nową posadę będzie jej tak trudno znaleźć - w końcu miała tylko 52 lata! Była zdrowa, sprawna, miała odchowane dzieci, a także spore zawodowe doświadczenie. Przyszli pracodawcy patrzyli jednak w jej metrykę i mówili: jest pani za stara!

Takie podejście sprawiało, że pani Lucyna popadała w coraz większą frustrację. Po paru miesiącach poszukiwań okazało się, że znalezienie nowego zatrudnienia w pobliżu miejsca zamieszkania jest praktycznie niemożliwe. - W Skierniewicach pracy po prostu nie ma, tak dla starych, jak i dla młodych, a w Łodzi czy Warszawie oferowano mi jakieś śmieszne pieniądze - po odliczeniu kosztów dojazdu zostawałoby mi może około 1.700 złotych na rękę - mówi Lucyna Wodnicka. - Szukałam więc dalej.

O tym, że opieka nad seniorami w Niemczech jest wprawdzie ciężka, ale bardzo opłacalna, pani Lucyna dowiedziała się od kobiety, z którą latem zbierała borówki na plantacji pod Skierniewicami. Jej rozmówczyni się wahała, bo miała małe dzieci. Lucyna Wodnicka poczuła, że to może być zajęcie dla niej!

- Jak tylko wróciłam do domu, od razu usiadłam do komputera i znalazłam parę firm, które zajmują się rekrutacją opiekunek do opieki nad starszymi Niemcami - mówi. - Wysłałam swoje CV. Odezwały się wszystkie, ale ja wybrałam firmę z Krakowa, gdyż jej oferta była najkorzystniejsza. Wynagrodzenie było bardzo korzystne, wypłacane w euro, poza tym ta akurat firma płaci również podczas urlopu spędzanego w Polsce, tyle, że już w złotówkach. Oczywiście praca jest legalna, na umowę o pracę, i przysługują mi wszelkie świadczenia.

Pani Lucyna nie chce zdradzić, ile zarabia. Takie są wymagania firmy, z którą podpisała umowę. Z wynagrodzenia jest jednak zadowolona, gdyż w Polsce nigdy by tyle nie zarobiła.

Przeszkodą mogła być znajomość języka. Pani Lucyna pamiętała niemiecki ze szkoły, więc nie był to poziom pozwalający na swobodną komunikację. Powtórzyła sobie jednak podstawowe słownictwo i rozmowa z przedstawicielem firmy - najpierw telefoniczna, a następnie osobista - powiodła się.

Po załatwieniu wszystkich formalności, co naszej bohaterce zajęło około tygodnia, Lucyna Wodnicka dostała pierwsze zlecenie: wyjazd na miesiąc do Frankfurtu nad Menem. Miała to być całodobowa opieka nad 98-letnią Niemką chorą na nowotwór. Staruszka była sprawna, ale wymagała ciągłego towarzystwa i nadzoru. To był wrzesień tego roku.

- Kupiłam bilet na autokar i z sercem na ramieniu wyruszyłam w swoją pierwszą podróż w nieznane - opowiada skierniewiczanka. - Gdy dojechałam na miejsce, zamówiłam taksówkę (za podróż autokarem i taksówką firma zwraca pieniądze - podkreśla pani Lucyna), która dowiozła mnie na miejsce mojej pracy. To była XVI-wieczna bogata dzielnica Frankfurtu, a moja podopieczna mieszkała w starej kamienicy. Weszłam na górę do mieszkania. Dotychczasowa opiekunka, też Polka, przedstawiła mnie starszej pani, a potem cały dzień przekazywała mi wszystkie obowiązki. Byłam trochę przerażona, ale pomyślałam, że muszę dać radę! Zresztą jakie miałam wyjście?

Pani Lucyna dostała swój pokoik, choć o pełnym komforcie w starej kamienicy mogła zapomnieć. Obowiązki nie były jednak specjalnie ciężkie.

Rano pani Lucyna musiała zrobić podopiecznej śniadanie (kawa z mlekiem i cztery kromki chleba z masłem i dżemem), podać leki, posprzątać, uprać, wyprasować, zrobić zakupy. Listę miała już zapisaną na karteczce. W południe przyjeżdżał catering, obie jadły obiad. Potem był czas na popołudniową drzemkę. Przed godziną 14 pani Lucyna przygotowywała podwieczorek: kawę z ciastkiem i owocem. Po podwieczorku była 3-godzinna przerwa, podczas której pani Lucyna wychodziła na spacer do pobliskiego parku, gdzie spotykała wiele innych opiekunek, głównie z Polski lub Europy Wschodniej. Rozmawiały, nawiązywały się nowe przyjaźnie. Ale bywało, że chodziła po sklepach, zaznacza, że tylko popatrzeć, lub szła do kawiarni na kawę. Przez miesiąc udało jej się też zwiedzić Frankfurt.

Niemką opiekowały się również pielęgniarki, które codziennie rano przychodziły, by staruszkę, chorą na nowotwór i przyjmującą chemię - umyć, zrobić badania, podać zastrzyk. Do dyspozycji był też lekarz, zresztą 98-latka miała na szyi wisior, który tak naprawdę był bezpośrednim łączem z pogotowiem. Korzystała z niego, jak tylko czuła się gorzej. Lekarze, którzy staruszką się opiekowali, potrafili nawet późnym wieczorem zadzwonić i zapytać o zdrowie swojej podopiecznej.

Tydzień temu Lucyna Wodnicka wróciła z miesięcznego pobytu we Frankfurcie i postanowiła podzielić się z naszą redakcją wrażeniami.

- Niech kobiety nie boją się tego typu wyjazdów - mówiła zadowolona, że znów czuje się potrzebna. - Ja się nie boję ciężkiej pracy. Nie wiem, gdzie trafię następnym razem, może będzie trudniej, ale zarabiam godne pieniądze i jestem traktowana z szacunkiem. To najważniejsze.

Z Lucyną Wodnicką, która zdecydowała się na wyjazd do pracy w Niemczech, rozmawia Agnieszka Kubik

Trudno było podjąć decyzję o wyjeździe do Niemiec?

I tak, i nie. Z jednej strony denerwuje mnie oczywiście fakt, że ja, Matka Polka, która urodziła i wychowała dla tego kraju troje dzieci, nie mogę znaleźć godnej pracy w swojej własnej ojczyźnie. Z drugiej strony nie ma co załamywać rąk i rozpaczać. Świat nie kończy się na miejscu, gdzie mieszkamy. Trzeba myśleć pozytywnie i ryzykować. Ja tak właśnie zrobiłam i nie żałuję.

Jak zareagowała rodzina?

Różnie. 19-letni syn, który robi w tym roku maturę, nie miał nic przeciwko. To odpowiedzialny i mądry chłopak. Gorzej było z dalszą rodziną. Siostry czy kuzynki do dziś nie mogą zrozumieć mojej decyzji.

Pani podopieczna była apodyktyczną osobą...
Tak, potrafiła być niemiła. To również kwestia wieku i choroby. Rozumiałam to, więc łatwiej było mi znosić jej zachowanie. Zresztą później sama mnie przeprosiła, a gdy odjeżdżałam, dostałam od niej piękny i drogi prezent.

Chciałaby pani pracować w Polsce?
Tylko w przypadku takich samych zarobków. Znam tutejszy rynek pracy, wiem, jak bardzo nie szanuje się nas, kobiet. W Niemczech wszyscy byli dla mnie bardzo mili, nawet lekarze, choć nie znam dobrze języka.

Agnieszka Kubik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.