Agnieszka Kubik

Psy urządziły polowanie na kobietę

Psy urządziły polowanie na kobietę
Agnieszka Kubik

Trzy mieszańce bestialsko pogryzły 57-latkę ze Skierniewic. Już wcześniej o agresywnych psach zawiadomiła straż miejską pogryziona przez nie pani Magda. Straż nie podjęła skutecznej interwencji. Pan G., właściciel psów i znana w mieście osoba, nie poczuwa się do odpowiedzialności. Mieszkańcy też zgłaszali mu incydenty związane z jego psami.

Wieść o 57-letniej kobiecie niemal zagryzionej przez trzy psy zelektryzowała i zmroziła całe Skierniewice. Mieszańce owczarków urządziły sobie na polach ciągnących się wzdłuż ulicy Unii Europejskiej zwyczajne polowanie. Gdyby nie przypadkowa interwencja mężczyzny, kobieta by nie przeżyła. Skierniewiczanka, wciąż w stanie ciężkim, znajduje się obecnie w specjalistycznej placówce w Gryficach.

Do feralnego zdarzenia doszło w minioną niedzielę wieczorem. Kobieta wyszła z domu, by na pobliskich polach zebrać z krzaków owoce dzikiej róży na konfitury.

- Widok był straszny... - kręci głową Piotr Moskwa, który znalazł zakrwawioną kobietę i jako pierwszy zadzwonił na pogotowie. Na co dzień pan Piotr jest aktywnym działaczem Stowarzyszenia Inicjatywa Ziemi Bolimowskiej, jednym z organizatorów corocznych inscenizacji bitwy pod Bolimowem 1915 roku. - To było zrządzenie losu, bo tego dnia miałem być na kolejnej rekonstrukcji gdzieś w Polsce. Zostałem jednak w domu, a wieczorem wyszedłem zamknąć furtkę na noc...

Zamykając ją pan Piotr zauważył, że w oddali ktoś ( jego posesję od miejsca zdarzenia dzieli całe pole, a trzeba wziąć pod uwagę, że było już ciemno - przyp. red.) wyszedł z kilkoma psami na spacer. Czworonogi skakały do góry, jakby bawiąc się z człowiekiem. Widok nie był zaskakujący, gdyż właściciele psów często odwiedzali to odludne miejsce, by ich pupile się wyhasały. Gdy jednak wracał do domu wydawało mu się, że usłyszał wołanie "ratunku"... Niewiele myśląc, w domowych klapkach, wsiadł na rower i pojechał polną drogą w miejsce, gdzie kłębiła się sfora psów.

- Kobieta leżała cała zakrwawiona, była strasznie pogryziona - pan Piotr do dziś nie może obojętnie mówić o tym, co zobaczył. - Z wrażenia nie wiedziałem, gdzie włożyłem komórkę, potem zapomniałem numeru na pogotowie. Cały czas odganiałem też psy, które krążyły jak hieny wokół ofiary. Miałem wrażenie, że przeszkodziłem im w polowaniu. Czy bałem się, że mogą zaatakować i mnie? Jakoś o tym nie myślałem, choć i mnie próbowały gryźć. Bolałem tylko, że nie mogę tej kobiecie bardziej pomóc, bo widziałem, jak strasznie cierpiała. Była przytomna, gdy pogotowie zabierało ją do szpitala.

- Kobieta miała rozległe obrażenia, głównie kończyn - mówi Paweł Bruger, rzecznik skierniewickiego szpitala. - Została jej przetoczona krew, następnie otrzymała antybiotyk i została odwieziona karetką do szpitala specjalistycznego im. Kopernika w Łodzi.

Psy pana G.

Policja ustaliła, z której posesji pochodziły psy, ustaliła również właściciela. Nie było to trudne, gdyż okoliczni mieszkańcy od razu wskazali na pana G.

- Te psy biegały już dużo wcześniej, od czasu do czasu kogoś atakowały, na przykład człowieka pracującego w polu czy krowę - mówią podpytywane przez nas kobiety jadące rowerem do pracy czy różni mieszkańcy posesji przy ul. Miedniewickiej. - Wszyscy wokół wiedzieli, że należą one do G. Nawet mu się o tym mówiło, ale miał to w nosie.

I to jest prawdziwy skandal. Do tego strasznego wypadku nie doszłoby, gdyby właściciel psów okazał się odpowiedzialnym człowiekiem i trzymał psy na uwięzi. Ale nie tylko.

Okazuje się, że służby miejskie, a dokładniej mówiąc straż miejska, zgłoszenie o pogryzieniu młodej kobiety przez psy na ul. Unii Europejskiej otrzymała już 18 września. Interwencją nie zajęto się w sposób skuteczny. Dwa tygodnie później sygnał został powtórzony.

- Wtedy dowiedziałam się, że pierwsze słyszą! - bulwersuje się pani Magda, która miała więcej szczęścia niż 57-latka.

Pani Magda opowiedziała nam swoją historię.

- Wyszłam wieczorem pobiegać ścieżką rowerową - mówi. - Nagle zauważyłam, że obok mnie biegną dwa owczarki. Zachowywały się groźnie, więc przystanęłam, aby nie pomyślały, że uciekam. Zaczęły mnie kąsać, wtedy schyliłam się i zasłoniłam twarz. To nic nie pomogło, bo jeden z nich zaczął mnie gryźć. Rozerwał mi bluzę i spodnie od dresu. Nie miałam przy sobie telefonu i nie miałam pojęcia, co robić. W końcu wybiegłam na środek ulicy. Na szczęście dla mnie - ale przecież wcale nie musiałam mieć tyle szczęścia - jechał jakiś samochód, więc zaczęłam krzyczeć i machać rękami! Wsiadłam do tego auta, nawet nie wiedziałam do czyjego, a psy jeszcze długo biegły za nami jak szalone!

Kierowca odwiózł roztrzęsioną panią Magdę do domu. Chwilę później, zapłakana, zadzwoniła na straż miejską i zgłosiła pogryzienie. Potem wsiadła w swoje auto i wraz z siostrą pojechały w to miejsce zobaczyć, czy coś się dzieje.

- Spotkałyśmy tam strażników, którzy powiedzieli, że żadnych psów nie widzą, a odławiacz pracuje od 7 rano - mówi pani Magda. - Jakiś czas potem pojechałyśmy ponownie z przyjaciółką i znów zobaczyłyśmy te owczarki. Zadzwoniłam na straż i zapytałam, dlaczego nie zgarnęli psów po mojej pierwszej interwencji. I co usłyszałam? Że żadnego zgłoszenia nie było! To po co ja dzwoniłam na straż miejską? Po co ona w ogóle istnieje? Gdyby wtedy złapali te psy, kobieta nie musiałaby tyle cierpieć.

Indolencja Straży Miejskiej w Skierniewicach

Zapytaliśmy komendanta Straży Miejskiej w Skierniewicach, dlaczego strażnicy nie podjęli skutecznej interwencji i czy nie czują się odpowiedzialni za pogryzienie 57-latki?

Artur Głuszcz przesłał nam taką oto, odpowiedź:


"Z wielkim niepokojem oczekujemy wiadomości o stanie zdrowia poszkodowanej. Z naszych informacji wynika, że organy ścigania prowadzą czynności wyjaśniające. Sami jesteśmy zainteresowani przebiegiem postępowania i każda przez nas zdobyta informacja, która może pomóc w wyjaśnieniu okoliczności tego nieszczęśliwego wypadku przekazywana jest na bieżąco do organów prowadzących sprawę. Do czasu zakończenia postępowania nie będziemy zajmowali stanowiska, gdyż mogłoby to utrudnić postępowanie wyjaśniające".

W takiej sytuacji my też zdajemy pytanie: po co mieszkańcom straż miejska? Bo chyba nie tylko po to, by ściągać mandaty za źle zaparkowany samochód.

Skierniewiczanka opowiada dalej, że poszła do pana G. i opowiedziała mu o incydencie.

- Poinformowałam o zniszczonej odzieży, myślałam, że może usłyszę słowo "przepraszam" - mówi. - Powiedział, że to nie jego psy i tyle.

To samo od pana G., dodajmy znaną w mieście personę, usłyszeliśmy i my. - To na pewno nie były moje psy - mówi. - One nie są agresywne.

Tyle, że te właśnie zwierzaki - w trakcie policyjnej konfrontacji świadek zdarzenia potwierdził, że to one zaatakowały 57-latkę - przebywają obecnie w kojcach na posesji pana G. i podlegają obserwacji przez służby weterynaryjne.

- One są dość łagodne, osobiście jestem trochę zdziwiony, że mogły kogoś pogryźć - mówi Bogdan Łunkiewicz, lekarz weterynarii. - Suka ledwie się rusza, a pies, jak podniosłem rękę, to uciekł w kąt. Bez żadnych problemów został pobrany od nich materiał biologiczny w postaci śliny, by ustalić kod DNA.

W psach wyzwoliły się pierwotne instynkty

Skierniewiczanka Aleksandra Cherek, autorka książki "Pies. Pielęgnacja, szkolenie i trening charakteru" i trener psów zastanawia się, co mogło wyzwolić w psach pierwotne instynkty. Bo, że tak się właśnie stało, nie ma wątpliwości.

- Wtedy zamierają inne wyuczone umiejętności - mówi. - Pies odczuwa satysfakcję, bo z natury jest drapieżnikiem, który realizuje swoje popędy. Z opisywanej sytuacji wynika, że one wyszły zapolować.

Policja zrobiła też zdjęcia czworonogom w celu okazania ich poszkodowanej. Niestety, nie można jeszcze tego zrobić.
- Na pewno nie odpuścimy tej sprawy - podkreśla córka 57-latki.

Sprawą zajęła się w tej chwili skierniewicka prokuratura, która wszczęła śledztwo.

Agnieszka Kubik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.