Radny, który się nigdy nie kłócił
Ze Skierniewicami związany od dzieciństwa, przez wiele lat pracował za granicą. Jednak wcześniej, mając 21 lat, poznał miłość swojego życia, śliczną panną zauroczony od pierwszego wejrzenia.
– Kolega Andrzej namówił mnie do wyjazdu na potańcówkę w Bobrownikach. Wszedłem na salę, zobaczyłem Ewę… i dostałem amora. Chciałem się umówić, ale ona dziewczyna młoda, płochliwa, więc mówi, żebym przyszedł, to sobie porozmawiamy. I trwało to pięć lat, do ślubu w kościele św. Jakuba – wspomina Zbigniew Wyszogrodzki. – Jesteśmy przykładem dobrego małżeństwa dla całej rodziny. Może nikt nie uwierzy, ale przez tyle lat tak na ostro ani razu się nie pokłóciliśmy. Mamy z żoną o czym rozmawiać. Czasami siedzimy i gadamy do północy.
Nim jednak tuż przed stanem wojennym doszło do żeniaczki, dwudziestokilkuletni Zbigniew uciekł do Londynu, dla zmyłki jadąc na wycieczkę turystyczną. Jak przyznaje, zamierzał zostać na Zachodzie na stałe, ściągając swoją dziewczynę. Plany te pokrzyżowała władza ludowa, odmawiając narzeczonej wydania paszportu.
– Miałem tam pracę, mieszkanie, załatwioną pracę dla Ewy… i wróciłem po roku, do mojej dziewczyny. Już w Polsce odebrałem poloneza, kupionego tam za dolary. I dostałem zakaz wyjazdu na 5 lat.
Gdy znów dostał paszport, wielokrotnie krążył między Skierniewicami a Zachodem, ciułając zarobione funty i marki. Na czym zresztą nie wyszedł korzystnie, bo gdy przyszła ustrojowa transformacja, ceny poszybowały w górę, a waluta spadła w dół. Mimo to rodzinę Wyszogrodzkich, która w międzyczasie powiększyła się o dwie córki, stać było na kupno działki i budowę domu. Skończył się czas pomieszkiwania u jednej, albo drugiej rodziny.
– Wiele lat spędziłem na Zachodzie i wiem, jak tam się dba o własnych obywateli. A teraz drażni mnie, gdy słyszę w telewizji, jakie to mamy dobre zarobki i w porównaniu do Zachody niskie ceny. Nieprawda, tam są droższe tylko alkohol i papierosy – mówi i przyznaje, że od roku znów wrócił do papierosowego nałogu. Kilka razy już rzucał, ale jak na razie bezskutecznie.
***
Zbigniew Wyszogrodzki próbował zawodu taksówkarza, pracował też w zakładzie grzybów jadalnych w skierniewickim Instytucie Sadownictwa. W Londynie był dekoratorem wnętrz. Od 2011 roku jest pracownikiem cywilnym w skierniewickiej komendzie policji, na stanowisku inspektora do spraw bhp.
Urodzony społecznik, nade wszystko lubiący pomagać innym – nic więc dziwnego, że wcześniej czy później musiał trafić do samorządu lokalnego. Napatrzył się na Zachodzie, jak państwo dba o obywateli i zderzał to doświadczenie z rzeczywistością PRL późnego Gierka, a potem generała Jaruzelskiego.
Do skierniewickiej rady miasta po raz pierwszy startował w 2006 roku, jako współzałożyciel stowarzyszenia Razem dla Skierniewic. Mandatu radnego nie zdobył, zabrakło kilku głosów. Potem próbował w kolejnej kadencji, a udało się za trzecim podejściem.
– Na ulotki nie wydałem ani grosza, wolałem przeznaczyć te pieniądze na bardziej szczytny cel – mówi radny i jak przyznaje, na razie uczestnicząc w sesjach głosu nie zabiera, choć jest gadułą. Obserwuje. – I słuchając co niektórych ledwo się powstrzymuję, bo mnie krew zalewa – dodaje.