Rawscy lekkoatleci z Hiszpanii przywieźli świetną formę
Wojtek Sowik prezentuje wyborową formę przed zbliżającymi się mistrzostwami Polski juniorów. Wraz z Robertem Chanckowskim i Kacprem Gosem przygotowywali się do sezonu na obozie w Hiszpanii.
Rawianin na dystansie 1000 metrów poprawił swój, a zarazem rekord klubu, biegnąc w czasie 2.30,46. Niemniejszym zaskoczeniem jest wynik Kacpra Gosa, który w kategorii młodzieżowca na tym samym dystansie wykręcił czas 2.43,37. To najlepszy w tym sezonie w jego kategorii wiekowej.
- Jak widać, obawy o to, jak nasz trzykrotny zwycięzca "Czwartków Lekkoatletycznych" poradzi sobie w starszych kategoriach wiekowych okazały się bezpodstawne – stwierdza Jarosław Wasiak, szkoleniowiec, biegaczy MLUKS Rawa Mazowiecka.
Szmaragdowy ocean cieplejszy od Bałtyku
Dobre wyniki mogą być efektem dobrze przepracowanego obozu klimatycznego, na który prócz wcześniej wspomnianej dwójki Jarosław Wasiak zabrał utalentowanego maratończyka Roberta Chanckowskiego. To na Fuerteventurze, jednej z Wysp Kanaryjskich rawianie przygotowywali się do rozpoczynającego się wielkimi krokami sezonu.
- Sprzyjająca pogoda, świetne warunki treningowe pozwoliły na optymalne przygotowanie do sezonu halowego. Egzotyka miejsca była dodatkowym czynnikiem mobilizującym do pracy – stwierdza szkoleniowiec.
Wtórują również sami zawodnicy, którym miejsce przypadło do gustu. - Odnosiłem wrażenie, że często ludzie w hotelu przyglądali nam się, kiedy wchodziliśmy do lodowatej wody w hotelowym basenie. Robiliśmy tak, po treningach w celu schłodzenia ciała – mówi Kacper Gos, najmłodszy z zawodników.
Niestety biegacze nie zasmakowali kąpieli w oceanie. - Woda była niespokojna i nie było możliwości – przyznaje Robert Chanckowski. Jarosław Wasiak dodaje, że biegacze mimo wszystko na własnej skórze przekonali się o szmaragdowym kolorze oceanu oraz cieplejszej temperaturze zimą niż Bałtyk latem.
Trener, kierowca, przewodnik, motywator w jednej osobie
Jak zaznaczają jednogłośnie, treningi i przygotowania do sezonu były priorytetem podczas tego wyjazdu. Choć przyjemne trzeba łączyć z pożytecznym. Dlatego dni obozu były podzielone na ostry trening, ale również poznanie lokalnej tradycji. - Podczas naszych wycieczek kierowcą i przewodnikiem był… trener. Przemierzyliśmy między innymi z Caleta De Fuste na północ malowniczą trasą wzdłuż Oceanu Atlantyckiego to były niesamowite widoki – wspomina Wojciech Sowik.
Niemniej kilometrów po obozie zawodnicy mieli w nogach. Robert Chanckowski przeliczył, że przemierzyli blisko 170 kilometrów. Trochę powyżej 100 kilometrów przebiegł Wojtek Sowik. Dystanse zależały od specyfiki treningu. Każdy z biegaczy jest specjalistą w innym dystansie.
- Dałem troszkę w kość chłopakom, ale wiem, że oni odegrają się na mnie na początku lutego w Spale. Tam będzie jeszcze większa harówka – dodaje Chanckowski.
Wojtek Sowik przyznaję, że dobre poranne tempo przy Robercie dobrze wyjdzie w perspektywie zbliżającego się sezonu. - Ja mogłem codziennie biegać w takim towarzystwie, a także z takimi widokami wokół – mówi Sowik, który w tym roku będzie walczy o medale na halowych i otwartych mistrzostwach Polski.
Pożeracz makaronu i dokarmianie wiewiórek
Wyjazd dla rawskich biegaczy okazał się też ważną kwestią integracyjną. Wyniki takiej współpracy można było zauważyć już na pierwszym mitingu, podczas którego Robert Chanckowski wykonał świetną robotę, pomagając kolegom na osiągnięcie rekordów, o których wspominaliśmy na początku.
- W środku treningu byliśmy zdani tylko na siebie, a jeśli razem wytrzymaliśmy trening, to relacja pomiędzy nami się zacieśniała. Kiedyś trochę śmiesznie powiedział mój pewien kolega, ale bardzo prawdziwie. Inaczej traktuje się kogoś, z kim wypiło się litr wódki, niż kogoś z kim przebiegło się 10 kilometrów – stwierdza Sowik.
Wyjazd pokazał także, kto jest największym smakoszem makaronów. - Kacper pożerał makaron w błyskawicznym tempie. Byliśmy tym zaskoczeni, ale niech mu na zdrowie pójdzie. Teraz będzie musiał jeszcze zrzucić te zbędne kilogramy – żartuje Robert Chanckowski.
Prócz zaspokojenia własnego głodu rawianie w wolnym czasie na zboczach gór dokarmiali wiewiórki. Byli zaskoczeni, że tak łatwo podchodzą i jedzą z ręki. – Nie można być większym żarłokiem makaronu od Kacpra. Nawet cała kohorta wiewiórek nie zjadłaby tyle orzechów, co Kacper makaronu – kończy z uśmiechem Sowik.
Bartosz Nowakowski