Rolnik walczy ze stadem dzików niszczących pola. Bez powodzenia
Wyjątkowo liczna populacja dzików niszczy uprawy rolnikom ze wsi Borowiny pod Skierniewicami. Mieszkańcy ogradzają swoje pola i używają petard, żeby przegonić żerujące zwierzęta.
Czesław Walczak ma 82 lata i wraz z synem gospodaruje na 35 hektarach. Jego utrapieniem stały się stada dzików, które nocami żerują na jego polach i niszczą uprawy.
- Pole jest tak zniszczone, że nogi można połamać, a się nie przejdzie - żali się mężczyzna. - Wypasam tu owce, to za nimi nie pobiegnę, bo strach, taka ziemia zryta - dodaje.
Od pewnego czasu rolnik buduje prowizoryczne ogrodzenie wokół zabudowań, które ma uchronić obejście przed nieproszonymi gośćmi. Na krajzedze tnie deski i sam montuje niewysoki płot. Dodatkowo bramę zabezpiecza sznurkiem.
- Jak dziki przyłażą w nocy, to pies budzi się i szczeka - opowiada pan Czesław. - Syn mi kupił całą paczkę petard, dziesięć sztuk już wystrzelałem. Wychodzę w nocy i strzelam, wtedy uciekają. Tu i 30 sztuk potrafi przejść - mówi.
Prowizoryczne ogrodzenie nie spełnia swojej funkcji, dziki są silne i potrafią znaleźć lukę w niedokładnie zbudowanej konstrukcji. Rolnik już nie ma siły z nimi walczyć. Kilka dni po wystrzale dziki nie przychodzą, ale zapach prochu po pewnym czasie wietrzeje i ziemia znowu jest zryta. Czesław Walczak mówi, że skarży się gminie od lat.
- Napisałem do wójta skargę już dziesięć lat temu, trzy tygodnie temu u wójta syn był się skarżyć. Ale wszyscy lekceważą sobie zwierzęta i środowisko - kwituje pan Czesław.
W Urzędzie Gminy Skierniewice o wizycie żadnego z panów Walczaków urzędnicy nie słyszeli.
- Pierwsze słyszę, żeby pan Walczak zwracał się do gminy w tej sprawie - mówi Zbigniew Różański, inspektor referatu gospodarki komunalnej skierniewickiego urzędu gminy. - Kilka lat temu rzeczywiście występowały szkody w jego uprawach, ale nie w ostatnich miesiącach - dodaje urzędnik.
Zgodnie z ustawą o prawie łowieckim, za szkody wyrządzone w uprawach i płodach rolnych przez dziki, łosie, jelenie, daniele i sarny odpowiada dzierżawca lub zarządca obwodu łowieckiego. Na terenie Borowin gospodaruje koło łowieckie Knieja. Andrzej Żaczek, łowczy z tego koła i jednocześnie nadleśniczy w Nadleśnictwie Radziwiłłów nie kryje, że 82-latek jest konfliktowy. - Ten pan jest osobą dosyć barwną, już dwie sprawy przegrał z nami w sądzie - mówi Andrzej Żaczek. - Z naszego powództwa, ponieważ niesłusznie nas oczerniał.
Czesław Walczak jest przekonany, że myśliwi z koła łowieckiego Knieja celowo wabią dziki na jego pola. Po co?
- Temu kołu zależy, żeby ich do sądu podawać, widać ich adwokat nie ma pieniędzy - mówi rozgoryczony pan Walczak. Rolnik opowiada też, że w leśniczówce, w której zatrzymują się myśliwi, prowadzony jest bardzo swobodny tryb życia. - Oni z tej leśniczówki nawet z okien strzelają, a potem zostawiają martwe zwierzęta - opowiada 82-latek.
Andrzej Żaczek kategorycznie zaprzecza takim stwierdzeniom. Dodatkowo informuje, że rolnik każdorazowo otrzymywał odszkodowanie, jeśli tylko o nie się zwracał i jeśli roszczenia były zasadne.
- Podczas żniw szacowaliśmy szkody u jego syna, zostało wypłacone odszkodowanie. Poprzednie odszkodowanie wypłaciliśmy wiosną za szkody w polu - wylicza nadleśniczy.
Piotr Jędral, przewodniczący Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego mówi, że problem z nadmierną populacją dzików będzie przez jakiś czas odczuwany przez rolników.
- Dziki mają doskonałe warunki, żeby się mnożyć i ich populacja jest wyjątkowo wysoka - mówi Piotr Jędral. - Nas obowiązują okresy ochronne i nie możemy ciągle strzelać do tych zwierząt.
Za szkody zgłaszane przez rolników koła wypłacają odszkodowania. O takie tym razem Czesław Walczak się nie zwrócił.
- Nie wiem, dlaczego, skoro problemu z wypłatą odszkodowania nigdy nie było - mówi nadleśniczy Andrzej Żaczek.