Sadownicy znaleźli się w dramatycznej sytuacji. Domagają się wsparcia

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Roman Bednarek

Sadownicy znaleźli się w dramatycznej sytuacji. Domagają się wsparcia

Roman Bednarek

Sadownicy z naszego regionu już w kwietniu byli zaniepokojeni informacjami dopływającymi zza naszej wschodniej granicy, o możliwości wprowadzenia przez Rosjan embarga na polskie owoce i warzywa. I słusznie, bo wkrótce embargo stało się faktem. Dotknęło ono całą Unię Europejską, więc Komisja Europejska długo zastanawiała się, jak wspomóc producentów owoców i warzyw. Gdy już zapadły decyzje, sadownicy zorientowali się, że ta pomoc nie jest wystarczająca. Zorganizowali w październiku protest, polegający na blokadzie ronda na obwodnicy Mszczonowa. Gdy nie dał rezultatów, ponowili go 4 listopada, ale już w Warszawie.

Rosjanie czepiają się drobiazgów

W kwietniu Federalna Służba Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego Federacji Rosyjskiej zwracał uwagę, że polskie owoce i warzywa nie spełniają rosyjskich norm. Chodziło przede wszystkim o zbyt wysoką zawartość azotanów i pozostałości po pestycydach. Zaczęto mówić o wprowadzeniu przez stronę rosyjską zakazu wwozu z naszego kraju produktów pochodzenia rolniczego. – To stara rosyjska śpiewka – komentował Edward Brzeziński, sadownik z Wędrogowa w powiecie skierniewickim. – Zawsze robimy badania naszych owoców na zawartość pestycydów, metali ciężkich i innych groźnych składników w laboratoriach certyfikowanych przez Rosjan i trzymamy się wyznaczonych norm.

Problem jednak w tym, że rosyjskie normy – jak zapewniają sadownicy – są bardziej restrykcyjne niż unijne. – Dotyczy to zwłaszcza polskich producentów, dla których Rosjanie stosują ostrzejsze normy niż na przykład dostawców z Europy Zachodniej – ocenił Marcin Ziarkowski, prowadzący z ojcem gospodarstwo sadownicze w Broniewie (powiat rawski).

Zdarza się, że polskich towarów Rosjanie nie przyjmuję nie tylko ze względu na zawartość szkodliwych związków w owocach. – Czasem czepiają się drobiazgów – mówi Piotr Papiernik z powiatu łowickiego, zajmujący się handlem polskimi jabłkami. – Potrafią zawrócić transport, bo nie podobają im się na przykład palety, które ich zdaniem są niezbyt świeże.

Sadownicy mogą mieć kłopoty

Ewentualne embargo na dostawę owoców z Polski, jakim grożą Rosjanie, może narobić niemało kłopotów sadownikom. – Przecież większość jabłek idzie na rynek wschodni – martwił się Edward Brzeziński. – Wprawdzie na nasze owoce otworzyły się rynki zachodnie, ale one nie wchłoną tego, co zostanie.

Podobnego zdania są inni sadownicy podkreślając, że rzeczywiście w ubiegłym roku między innymi Niemcy, Belgowie i Holendrzy chętnie sprowadzali polskie jabłka. Dlatego jednak, że w 2012 roku mieli kiepskie zbiory u siebie. Tymczasem w 2013 r. jabłka im obrodziły, więc i tamtejsze rynki nie będą tak chłonne, jak rok wcześniej.

Rosjanom też ni będzie łatwo

Okazało się jednak, że groźba embarga na polskie owoce, to nie tylko kłopot dla naszych sadowników. Zaniepokoili się także rosyjscy importerzy jabłek. – Rosyjskim firmom handlującym polskimi owocami zależy na tym, aby miały czym handlować, bo inaczej sami stracą dochody – tłumaczył Piotr Papiernik. – Pierwsze dwa miesiące handel jabłkami ze wschodem w zasadzie stał w miejscu, ale takie prawdziwe ożywienie odnotowaliśmy na dwa tygodnie przed świętami wielkanocnymi. To znaczy, że rosyjscy handlowcy zaczęli robić zapasy, aby w razie wprowadzenia tego zakazu mieć czym handlować.

Przewidują spadek cen

Sadownicy szacowali w kwietniu, że w przechowalniach na nabywców czeka jeszcze 15-20 procent ubiegłorocznych zbiorów jabłek. Aby sprzedać wszystkie swoje zapasy, sadownicy potrzebują około 2 miesięcy. Pod warunkiem, że handel będzie się utrzymywał na dotychczasowym poziomie. A tak na pewno nie będzie, jeśli Rosjanie wprowadzą embargo na polskie owoce. Co wówczas? Sadownicy zgodnie twierdzą, że wprawdzie sprzedadzą swoje zapasy, ale po znacznie niższej cenie, która może się ukształtować nawet poniżej poziomu opłacalności.

Sadownicy protestują w Mszczonowie

Latem rosyjskie embargo, będące odpowiedzią na unijne restrykcje wobec Rosji, stało się faktem. I dotyczyło nie tylko Polski, ale całej Unii Europejskiej. Było oczywiste, że producenci owoców i warzyw poniosą dotkliwe straty. Komisja Europejska zaczęła się zatem zastanawiać o formach i wielkości wsparcia dla rolników i sadowników. Gdy już było wiadomo, na jakie wsparcie dotknięci embargiem producenci, okazało się, że jest niewystarczające. Na dodatek we wrześniu Komisja Europejska zawiesiła 125 mln euro wsparcia dla unijnych producentów owoców i warzyw dotkniętych embargiem. To przelało czarę goryczy. Związek Sadowników RP zorganizował 14 października protest, polegający na blokadzie ronda na obwodnicy Mszczonowa.

Protest trwał kilka godzin. Brali w nim udział także sadownicy z powiatu skierniewickiego i rawskiego.
– Przede wszystkim jesteśmy rozgoryczeni wysokością rekompensat, jakie nam zaproponowała Unia Europejska – tłumaczył Mirosław Maliszewski, prezes ZS RP. – Nie wystarczają nawet na pokrycie kosztów. Chcemy w ten sposób zwrócić uwagę urzędników, że znaleźliśmy się w tragicznej sytuacji. Mam nadzieję, że informacja o proteście dotrze nie tylko do naszych urzędników, ale i do tych w Brukseli.

Blokują i rozdają jabłka

Protest rozpoczął się rano we wtorek, 14 października. Zakończył się ok. godz. 13. – Sadownicy wjechali ciągnikami na rondo i jeżdżą dookoła, blokując ruch pojazdów. Po rondzie chodzą także sadownicy – relacjonował uczestniczący w proteście Robert Salaman, szef oddziału ZS RP w Kowiesach w powiecie skierniewickim. – Od nas, czyli z Kowies oraz z Białej Rawskiej i Sadkowic w powiecie rawskim przyjechało kilkudziesięciu sadowników. W sumie w akcji wzięło udział kilkaset osób.

Jedni uczestnicy protestu blokowali rondo, inni rozdawali kierowcom, którzy nie mogli przejechać przez blokadę, torebki z jabłkami. – W ten sposób przynajmniej częściowo chcieliśmy zrekompensować im utrudnienia, jakich doznali – tłumaczył Robert Salaman. – Od czasu do czasu robiliśmy przerwy w blokadzie, aby przepuścić czekających w korku kierowców, bo przecież protest nie był wymierzony przeciwko nim – dodał Jacek Otulak, prezes oddziału ZS RP w Białej Rawskiej.
Prezes Grzegorz Maliszewski podkreślał, że związek nie organizuje protestu tylko dla samego protestu. – Jeśli nie zauważymy żadnej reakcji na blokadę ronda w Mszczonowie, zastanowimy się, co dalej robić – mówi. – Swój udział w akcjach protestacyjnych zapowiedzieli także sadownicy z innych regionów kraju, niewykluczone więc, że protesty pojawią się także na innych drogach.

Kanada nie pomoże

Pod koniec października kraj obiegła optymistyczna wiadomość, że Kanada zaakceptowała jakość polskich jabłek, co oznacza otwarcie rynku na owoce naszych sadowników. Producentów jabłek jednak ta informacja nie wypełniła optymizmem. – Cieszymy się, że Kanada chce kupować nasze jabłka, ale dla naszych sadowników ten fakt ma niewielkie znaczenie – ocenia Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników Rzeczypospolitej Polskiej. – Ten rynek jest w stanie przyjąć 20-30 tys. ton jabłek, podczas gdy na rynek rosyjski sprzedawaliśmy ich około 1 mln ton. Tak więc otwarcie rynku kanadyjskiego nie jest w stanie rozwiązać naszych problemów. Ponadto, jeśli odliczymy koszty transportu i cło, to wyjdzie, że za kilogram jabłek polski sadownik otrzyma 50 gr, co pokrywa zaledwie połowę kosztów produkcji. A więc polski sadownik i tak będzie miał w plecy.
Prezes podkreśla również, że Kanada stawia wysokie wymagania jakościowe, zaś rynek tego kraju preferuje takie odmiany jabłek, których w Polsce niewiele się produkuje.

– Otwierają się także inne rynki, na przykład Afryki Północnej, ale nic nie jest w stanie zastąpić rynku rosyjskiego – podsumowuje prezes Maliszewski.

Podobnego zdania są także inni sadownicy.– Niewiele nam to da – mówi Robert Salaman, sadownik z gminy Kowiesy w powiecie skierniewickim. – Kanada jest wprawdzie duża, ale obszarowo, zaś ludności ma niewiele, więc i niewiele kupi. Poza tym zanim jakaś partia naszych jabłek wyruszy za ocean, minie sporo czasu. Trzeba więc trzymać owoce w chłodniach, co powoduje, że koszty jeszcze bardziej rosną.

Sadownicy grożą

W tej chwili punkty skupu płacą za 1 kilogram jabłek przemysłowych 14-15 gr, a więc kilka groszy więcej, niż jakiś czas temu. Za jabłka konsumpcyjne producenci otrzymują od 40 gr za kilogram (odmiany podstawowe) do 70-80 gr za kilogram, jeśli są to odmiany bardziej poszukiwane na rynku, np. gala. Tymczasem szacuje się, że koszt produkcji kilograma jabłek wynosi ok. 1 zł.

Nic dziwnego zatem, że we wtorek, 4 listopada, sadownicy protestowali na ulicach Warszawy przeciwko niewystarczającej pomocy dla nich z Unii Europejskiej i braku jakichkolwiek reakcji na ich problemy ze strony rządu. Pomimo pierwszego, październikowego protestu w Mszczonowie. – Byliśmy pod kancelarią premiera, ministerstwem gospodarki i finansów, później ruszyliśmy pod ministerstwo rolnictwa – relacjonował Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP. – Nikt z nami nie rozmawiał. Jeśli ten protest nie pomoże, będziemy zmuszeni podjąć bardziej restrykcyjne formy. Niewykluczone, że zaczniemy blokować drogi w całym kraju.

Roman Bednarek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.