Siły dodawała wiara w sens tego, co robi
Anna Urbanowicz wraz z mężem Witoldem, którego poznała podczas pierwszych studiów, do Skierniewic przeprowadzili się, bo mąż dostał tu prace i mieszkanie. To nie była jednak jej pierwsza styczność z miastem. Historia zatoczyła koło, bo do Skierniewic przyjechała mając 3 lata. Służył tu jej stryj.
Początki nie były łatwe. Dla polonistów nie było pracy, musiałam iść ponownie na studia - wspomina. Pani Anna z tęsknoty za swoimi rodzinnymi stronami wybrała AWF w Katowicach. -Mordęgą było pogodzić pracę, dom i studia - wyznaje. Gdy wszystko się ustabilizowało pojawiła się ...Solidarność.
-Przesiąknęłam. Pojawiło się wyobrażenie, że Polska wreszcie może być samodzielna - mówi. 13 grudnia 1981 roku została internowana. -Spędziłam 7 miesięcy i 11 dni poza domem. Potem, cóż to była cena za wolność - rewizje, zatrzymanie na 48 godzin, utrata pracy, borykanie się z szykanami bezpieki i usłużnych im ludzi.
Samej sobie czas zaczęła poświęcać dopiero na emeryturze. - Przez pierwsze pół roku spałam - wspomina z uśmiechem. Jej czas wolny to przede wszystkim rodzina: syn Krzysztof, wnuk Witold, wnuczka Olga i synowa Renata, o której pani Anna mówi z zachwytem, że jest osobą noszącą aureolę za życia.
Strach przed brakiem intensywności życia na emeryturze szybko został zażegnany. Anna Urbanowicz zaczytuje się w literaturze faktu i najnowszej historii. Będąc w Gołdapi nauczyła się robić na drutach. Teraz haftuje obrusy, które są prezentami dla bliskich.
Słucha poezji śpiewanej, rosyjskich ballad i bałkańskich rytmów. A każdą niedzielę poświęca na spotkania z grupą przyjaciół. Cieszą ją też spotkania z byłymi uczniami. -Mam przylepność do młodych ludzi. Chciałabym, żeby umieli docenić fakt, że żyją w takiej rzeczywistości, o której ja mogłam pomarzyć - mówi.
Do słabych stron pani Anny należy gotowanie. Przełamuje się jedynie gotując dla wnuków. -Ogórkowa i pomidorowa na zmianę, a moje bitki wnuk nazwał mięsem z drewna - śmieje się. -Ale po latach doszłam do perfekcji.