Skierniewicka nauczycielka odnosi sukcesy w branży filmowej
Rozmowa z Moniką Zdrojewską, nauczycielką w Zespole Sportowych Szkół Ogólnokształcących w Skierniewicach, producentem i reżyserem filmowym, kierowniczką produkcji pełnometrażowego filmu dokumentalnego „Orlik grubodzioby, ptak jakich mało” w reżyserii Ireneusza Chojnackiego. Film ten zdobył dwie nagrody na Matsalu International Nature Film Festival w Estonii.
Dopięła Pani swego – została kierowniczką produkcji pełnometrażowego filmu dokumentalnego,
o którym już teraz jest głośno, a wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze głośniej?
– Rzeczywiście jestem bardzo zadowolona z rezultatów pracy nad filmem pt. „Orlik grubodzioby, ptak jakich mało” w reżyserii Ireneusza Chojnackiego. Film został bardzo dobrze przyjęty, są już nim zainteresowane stacje telewizyjne, także zagraniczne! Ja pełniłam w nim rolę kierownika produkcji..Muszę jednak przyznać, że ten film ma kilka walorów, które pozwalają zaliczyć go do grupy filmów ważnych. Przede wszystkim jest pierwszym polskim filmem o orliku grubodziobym, a drugim w ogóle na świecie. Pierwszy raz sfilmowali tego ptaka Estończycy, ale im udało się zrealizować bodajże tylko jedno ujęcie z gniazda, podczas gdy w naszym filmie jest ich całe mnóstwo. Jest to też film o człowieku, którego pasją jest badanie tego orlika-najbardziej zagrożonego i najmniej poznanego ptaka szponiastego Europy. Ponadto po raz pierwszy na świecie udało się sfilmować zjawisko kainizmu, co czyni ten film wyjątkowym.
Ten film to ostatnie Pani osiągnięcie, które – jak sądzę – może zadecydować o dalszej Pani karierze jako filmowca. Jeszcze wrócimy do niego, a teraz chciałbym zapytać Panią o początki. Jak to się stało, że nauczycielka matematyki z Zespołu Sportowych Szkół Ogólnokształcących w Skierniewicach wkroczyła nagle w elitarny świat filmu?
– Nie był to przypadek. Filmem interesowałam się od zawsze, był on obecny w naszym domu, zwłaszcza że mój mąż Jerzy Zdrojewski był montażystą filmowym pracującym w TVP oraz Eurowizji...
Znakomitym montażystą, trzeba dodać...
– Był bardzo dobry w tym, co robił. Uczestniczył w relacjonowaniu najważniejszych wydarzeń w skali europejskiej, a nawet światowej. Był członkiem ekipy filmowej, rejestrującej pierwszą wojnę w Zatoce Perskiej, jako jeden z pierwszych – razem z ekipą telewizyjną z Japonii – wkroczył do pałacu Nicolae Causescu po upadku komunizmu w Rumunii, należał do ekipy, która na żywo relacjonowała przebieg Puczu Janajewa w Moskwie, skierowanego przeciwko prezydentowi Gorbaczowowi i wszystkie wydarzenie, które miały miejsce później. Kierował też całą grupą montażystów w Canal +.
I to mąż wprowadził Panią w świat filmu?
– Niezupełnie. Dzięki niemu miałam kontakt ze światem filmu i telewizji, niemniej decyzja pójścia w tym kierunku była moją samodzielną decyzją.
Najpierw jednak postanowiła Pani zdobyć wykształcenie w tym kierunku?
– Mąż nawet nie wiedział, że zgłosiłam się na egzaminy do szkoły filmowej. Później zrodziło się wspólne marzenie, aby założyć własną firmę, która zajmowałaby się montażem i produkcją filmową. No i dostałam się do Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie.
Oczywiście studiowała Pani montaż?
– Podczas egzaminów wstępnych reżyser Józef Gębski, który był członkiem komisji egzaminacyjnej, zaczął mnie namawiać abym zajęła się także reżyserią, bo – jak przekonywał – miałam do tego talent, który szkoda byłoby zaprzepaścić. Poszłam za jego namową i dzisiaj legitymuję się dwoma dyplomami: z reżyserii i z montażu.
Chyba niełatwo było pogodzić studia na dwóch kierunkach z pracą w szkole?
– Wtedy nie pracowałam, ponieważ w momencie, gdy urodziła się nasza druga młodsza córka Małgosia, poszłam na urlop. Studia rozpoczęłam właśnie podczas tego urlopu.
Podczas studiów właśnie zdarzył się ten tragiczny wypadek, w którym zginął Pani mąż?
– Tak, było to na rok przed końcem. Córka Małgosia miała wówczas trzy latka... Mąż wracał z pracy trasą katowicką do Skierniewic. Wówczas z tyłu na auto Jurka najechał młody mężczyzna, któremu towarzyszyła kobieta. Uderzenie było tak silne, że zgniotło samochód Jerzego, a on doznał wielu obrażeń. Po 12 dniach walki o życie w szpitalu zmarł. Ta śmierć bardzo mnie dotknęła... Zostałam sama z dwójką dzieci, bez pracy i ze studiami na głowie. Nie bardzo wiedziałam, co począć, ale w szkole filmowej powiedziano mi, że nie wyobrażają sobie, abym nie pojawiła się na ostatnim roku studiów i nie dokończyła ich. Tak też zrobiłam. Później zarejestrowałam się w skierniewickim urzędzie pracy. Akurat były dotacje dla bezrobotnych na założenie własnej firmy i panie z urzędu zaproponowały mi, abym z nich skorzystała. Nie miałam wówczas przepisu na życie, bo przecież wszystko mi się rozsypało. Jedna pani z urzędu, doradca zawodowy, zapytała mnie w pewnym momencie, jakie marzenia mieliśmy z mężem. Przypomniały mi się nasze rozmowy o założeniu własnej firmy. Wówczas ta pani powiedziała, że należy je realizować. Przekonała mnie. Napisałam wniosek o dofinansowanie i w 2010 r. rozpoczęłam jako pierwszą w Skierniewicach działalność związaną z produkcją filmową i tv.
I zakupiła Pani sprzęt do montażu?
– Tak. Kupiłam montaż, komputer do montażu, monitory, natomiast mąż – jeszcze przed śmiercią – za szóstkę z egzaminu z montażu w nagrodę kupił mi profesjonalną kamerę i dobry aparat fotograficzny. Miałam więc wszystko, co było potrzebne mi do pracy.
W taki sposób powstała firma MAMFILM. Skąd taka nazwa?
– W firmę zaangażowały się obydwie moje córki. Pierwszy człon nazwy wziął się zatem od pierwszych liter naszych imion – Małgorzata, Anna i Monika. Starsza córka Anna jest uzdolniona muzycznie po tacie, który dla Eurowizji robił materiały jako montażysta i dźwiękowiec. I to ona wspierała mnie w walce z dźwiękiem podczas realizacji serii trzech pierwszych filmów edukacyjnych „Rzuć palenie”, „Nie bądź obojętny” i „Dopalacze”. Realizowałam także filmy o nowych w Polsce metodach stosowanych w stomatologii, przeznaczone dla środowisk stomatologicznych, konferencje naukowe, filmy reklamowe i inne.
A młodsza córka?
– Małgosia, która ma teraz 9 lat bardzo chce się nauczyć montażu, bo nie może zdzierżyć, gdy patrzy, jak ja robię coś, czego ona jeszcze nie potrafi. A podczas premiery „Orlika grubodziobego...” robiła nam zdjęcia i filmowała.
Właśnie. Wróćmy do „Orlika...”. Jak to się stało, że pracowała Pani nad tym filmem?
– Film powstał w ramach projektu unijnego LIFE+,który był realizowany przez stowarzyszenie Ptaki Polskie, Komitet Ochrony Orłów i Biebrzański Park Narodowy, a producentem wykonawczym była firma Felis Film z Warszawy. Mój kolega ze szkoły filmowej Ireneusz Chojnacki opowiadał mi o tym projekcie i filmie, który będzie reżyserował. Szukał kierownika produkcji, a znał mnie jako osobę bardzo skrupulatną. Wiedział też, że mogę być dla niego wsparciem w realizacji, więc właściciel Felis Film zaproponował mi pełnienie funkcji kierownika produkcji w tym filmie.
Jak długo trwały prace nad filmem?
– Zdjęcia do niego trwały ponad dwa lata. Pracowaliśmy w Polsce, ale także w Grecji, gdzie orliki grubodziobe zimują. Mieliśmy mnóstwo pracy, ale warto było, bo człowiek ma świadomość, że przyczynił się do powstania filmu, który pomoże chronić ten najbardziej w Polsce zagrożony gatunek ptaków drapieżnych, znajdujący się na czerwonej liście zagrożonych gatunków Europy.
Okazało się, że warto było poświęcić się tej pracy, bo film odniósł sukces.
– To prawda. Film „Orlik grubodzioby, ptak jakich mało” w reżyserii Ireneusza Chojnackiego na Matsalu International Nature Film Festival w Estonii otrzymał dwie nagrody, jako Higly Commended Diplomas, czyli wysoce rekomendowany, oraz nagrodę specjalną Parku Narodowego Matsalu w Estonii. To duży sukces światowy, zwłaszcza że pozostałe filmy pochodzą z bogatych krajów, między innymi z Niemiec, Norwegii, Szwecji, Australii, USA i Austrii. Były to filmy o dużych budżetach, zaś ekipy je realizujące wyposażone były w najdroższy i najlepszy sprzęt. Warto dodać, że nasz obraz był jedynym filmem polskim, zakwalifikowanym do festiwalowej projekcji i znalazł się w gronie 30 najlepszych filmów, wybranych spośród około 300 z całego świata.
Takie osiągnięcie z pewnością nie pozwala spocząć na laurach?
– Mamy w związku z tym dużo pracy. Planujemy udział w dwóch odcinkach przyrodniczy dla TVP Polska w przyszłym roku, jeszcze w tym roku będą kolejne emisje filmu w stacjach telewizyjnych, pokazy kinowe... Przygotowujemy materiały do internetu, pracujemy też nad projektami graficznymi i materiałami dla fundacji World Wide Fund for Nature Polska. Planowane są także wywiady w związku z otrzymanymi nagrodami dla pism z branży filmowej i gazet.
Pani najbliższe plany filmowe?
– Zamierzam zrobić pełnometrażowy dokument o moim mężu, do czego mnie wszyscy namawiają. Mam już część materiałów. Współpraca z warszawską firmą Felis Film pomogła mi w tym, że mogę samodzielnie przystąpić do realizacji tego projektu, bo przeszłam całość produkcji dokumentu od początku do końca i dzisiaj wiem, że sobie z tym poradzę. To będzie pierwszy pełnometrażowy dokument o rodowitym skierniewiczaninie. Może miasto zechce mi w tym pomóc? Rodzą się także pomysły kolejnych filmów fabularnych, ale szczegółów jeszcze nie chcę zdradzać, żeby nie zapeszyć.