Skierniewiczanin zdobył Mont Blanc
Mariusz Szczechowicz i Paweł Biskup postanowili spełnić swoje marzenia i zimą zdobyć najwyższą górę Europy. Na Mont Blanc wchodzili już po raz drugi. Za pierwszym razem, w kwietniu tego roku, zdobycie szczytu uniemożliwiła pogoda. Teraz zawiesili polską flagę na szczycie.
- Do pokonania mieliśmy 1.600 km – mówi skierniewiczanin Mariusz Szczechowicz. - Trasa wiodła przez Niemcy, Szwajcarię i Francję. Oczywiście na Mont Blanc można również wspinać się od strony Włoskiej, tzw. trasą papieską, ale my wyznaczyliśmy sobie inną drogę.
Alpiniści na miejscu byli w czwartek późnym popołudniem. Tam rozpoczęli planowanie wspinania i pakowanie oraz uzupełnianie plecaków. Chodziło głównie o prowiant, którego o tej porze roku w schroniskach nie ma. Schroniska czekają na turystów w lipcu i sierpniu, podobnie jak kolejka, która dojeżdża do wysokości 2300m.
- Wspinaliśmy się przy dobrej pogodzie do wysokości 3800 metrów – opowiada pan Mariusz. - Później zaczęło się zmaganie z coraz to mniejszą ilością tlenu, ciężkimi pleckami i temperaturami, które w nocy spadały do -10 stopni Celsjusza. Można by powiedzieć, że taką temperaturę można wytrzymać – dodaje. - Pewnie, ale trzeba pamiętać, że odczuwalna była dużo niższa, a wiatr dokładał swoje trzy grosze.
Atak szczytowy na górę odbył się w sobotę, 4 października. Alpinści wystartowali z wysokości 3800 o godzinie 2. Mieliprzed sobą wspinanie po skałach na wysokość 4200.
- Po drodze mieliśmy do pokonania Grand Couloir. Najlepiej pokonywać go właśnie nocą, ponieważ z góry spadają kawałki skał, które pędzą w dół z ogromną prędkością – tłumaczy Mariusz Szczechowicz. - Po dotarciu w wyznaczone miejsce, rozbiliśmy szybki biwak, gdzie ugotowaliśmy herbatę i zjedliśmy delikatne śniadanie. Miało nam ono wystarczyć do celu naszej wspinaczki, czyli na wysokość 4.810 m n.p.m.
Od tej wysokości Mariusz i Paweł związani byli liną. Droga na szczyt jest bardzo kręta i niebezpieczna, ponieważ pod śniegiem ukryte są szczeliny lodowcowe.
- O godzinie 10.48 zdobyliśmy szczyt Europy – podkreślają z dumą młodzi mężczyźni. - Ostanie podejście jest bardzo wymagające. Na szczyt prowadzi po grani wąska ścieżka, która ma zaledwie 40 cm szerokości.
W tym czasie człowiek jest bardzo wyczerpany, a dodatkowym niebezpieczeństwem są pojawiające się od czasu do czasu szczeliny o niezmierzonej głębokości.
- Wszystko to jednak rekompensuje pojawienie się na szczycie - zapewniają. - Widok jest bezcenny, a chmury wydają się być morzem...
Tego samego dnia alpiniści zeszli jeszcze na w miarę bezpieczną wysokość, czyli na ok. 3500 m n.p.m, gdzie spędzili noc. Nad ranem następnego dnia rozpoczęli schodzenie do Chamonix.
Edyta Cieślak
Relacja z pierwszej wyprawy
W sobotę, 5 kwietnia wyjechaliśmy z Polski do Francji do miejscowości Chamonix. Wchodziliśmy od strony francuskiej. Naszą wspinaczkę rozpoczęliśmy w poniedziałek, 7 kwietnia ok. godziny 10. Zaplanowaliśmy sobie wejście na wysokość 1.800 m do schroniska. Szliśmy nieczynnym już szlakiem kolejki. Już tam panowały „bardzo zaawansowane warunki zimowe”, widać było pozrywane liny trakcyjne i zasypane śniegiem tory. Innych wspinaczy właściwie nie widzieliśmy, bo sezon na zdobywanie Mont Blanc, dla turystów to sezon letni.
Następnego dnia rano pogoda się załamała. Śnieg, mgła i do tego silny wiatr bardzo dokuczały. Kontynuowaliśmy wspinanie, ponieważ celem było pokonanie bariery 3 tys. metrów i dotarcie do kolejnego schroniska. Niestety, w pewnym momencie rozszalała się burza śnieżna i musieliśmy w miarę szybko rozbijać obóz-namiot. Po 3-4 godzinach opóźnienia wróciliśmy do wspinania.
Około godziny 19 w zasięgu wzroku mieliśmy schronisko. Po godzinie 20 napiliśmy się ciepłej herbaty. Nawet nie wiedziałem, że herbata ze śniegu jest taka dobra.
Następnego dnia rano planem do wykonana było wejście na wysokość 3.863 m. Tutaj już zaczyna się prawdziwe wspinanie. Strome zbocza skalne. Oblodzone granie. Śnieg z kawałkami skał.
Zawsze trzeba uważać na schodzące lawiny. Okres ten sprzyja schodzeniu lawin. Na części szlaku są rozwieszone liny, do których można się przypiąć. Nachylenie drogi sięga 60-70 stopni, na niektórych przejściach.
W tych warunkach niezbędne są odpowiednie raki (tzw. techniczne, które pomagają wspinać się po śliskich, oblodzonych skałach), czekan, kask oraz ciepłe i wygodne ubranie, buty na warunki alpejskie i wcześniej wspomniana uprząż, która pozwala połączyć wspinacza do liny asekuracyjnej.
W godzinach wieczornych, gdzie nad Chamonix zapadał zmrok, chmury pokryły całe miasteczko na naszej wysokości, ale słońce jeszcze dawało nam światło do osiągnięcia celu.
Po szybkiej regeneracji wstaliśmy o godzinie 4, żeby wyruszyć na atak szczytowy o godzinie 5. Niezbędne w tym czasie jest światło czołowe na kasku oraz lina, którą byliśmy związani. Po 2 godzinach wspinania, gdzie zaliczyliśmy wspinanie między innymi po oblodzonych zboczach, przejścia po nawisach śniegu, zaczęliśmy przechodzić przez teren szczelin lodowcowych. Niestety, tutaj rozsądek wziął górę, chociaż mieliśmy szczyt w zasięgu wzroku. Na szczelinach skalnych powstawały bardzo cienkie warstwy nieniesionego śniegu, które przy nieodpowiednim przejściu mogły załamać się pod wspinaczami. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że upadek w szczelinę może skończyć się tym co najgorsze.
Wspinanie zakończyliśmy na wysokości około 4.200 m.
Postanowiliśmy zawrócić do obozu, przepakować się i schodzić w kierunku Chamonix.
Mimo, że nie udało nam się osiągnąć szczytu, jesteśmy bardzo zadowoleni ze zdobytego doświadczenia.
Mariusz Szczechowicz