Śledztwo w sprawie pogryzionej wciąż w toku
W niedzielę 12 października została bestialsko pogryziona 57-letnia mieszkanka Skierniewic. Kobieta nadal przebywa w szpitalu w stanie ciężkim i, jak twierdzi rodzina, wciąż istnieje duże ryzyko powikłań. Co się w tej sprawie dzieje po prawie trzech tygodniach? Niewiele.
Po pierwsze w wyniku przeprowadzonej obserwacji psów służby weterynaryjne upewniły się, że nie są one chore na wściekliznę. Czworonogi zostały ponadto zabrane od ich właściciela i przewiezione do jednego ze schronisk. Tam usłyszeliśmy, że zachowują się spokojnie i absolutnie nie widać, by były agresywne. Pracownicy bez problemu wchodzą do boksów, by podać im jedzenie.
– Czekamy na wyniki badań DNA – podkreśla Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi. – Ponieważ psy nie zostały schwytane bezpośrednio po zdarzeniu, więc nie ma pewności, że są to te zwierzęta, które pogryzły kobietę. Właściciel wciąż utrzymuje, że to niemożliwe, by jego psy mogły kogokolwiek zaatakować. Zeznania świadka też nie są dla nas do końca przekonujące (świadek potwierdził, że te właśnie psy zaatakowały 57-latkę – przyp. red.), gdyż owczarki są do siebie bardzo podobne, a do zdarzenia doszło późnym wieczorem. Mógł ich nie rozpoznać. Badania DNA są natomiast niemal pewną metodą.
Kobieta, która najwięcej mogłaby w tej sprawie powiedzieć, wciąż nie została przesłuchana, nie pozwala na to jej stan zdrowia.
– Mama podczas całego zdarzenia była w pełni świadoma i wie, czyje psy ją zaatakowały – mówi Piotr, jej syn. – Powiedziała nam o tym, ale na razie nie chcemy robić z tej wiedzy użytku. Zastanawiamy się natomiast, czy prezydent miasta ma zamiar wyciągnąć konsekwencje wobec strażników miejskich, którzy mu podlegają. Przez tyle czasu nie udało im się schwytać tych psów, mimo, że były wcześniej sygnały o pogryzieniach, a gdy doszło do tragedii, policji od razu udało się je zlokalizować. To nas zastanawia.
Zapytaliśmy prezydenta miasta Leszka Trębskiego, czy zamierza wyciągnąć konsekwencje wobec swojego pracownika, czyli komendanta straży miejskiej. To straż zignorowała wiele sygnałów o agresywnych psach grasujących po polach przy ulicy Unii Europejskiej i to komendant straży skompromitował się, wykazując się nieskutecznością i ignorancją.
Leszek Trębski stwierdził, że nie chce wybielać straży, ale z jego wiedzy wynika, że strażnicy wielokrotnie interweniowali na sygnały o wałęsających się w mieście psach. – Tyle, że złapać psa wcale nie jest prosto, czasem trudno to zrobić nawet fachowcowi – mówi prezydent. – Uważam, że bardziej zasadnym jest apelowanie do właścicieli psów, by nie były one wypuszczane. Pamiętam, że jeszcze niedawno w schronisku było 120 psów, teraz jest ich 260 i wciąż przybywają nowe. To jest problem.
Rozmawiając z prezydentem odnosi się jednak wrażenie, że nie bardzo orientuje się on w temacie. Nie zna szczegółów zdarzenia, nie przeprowadził też żadnego postępowania wewnętrznego. Jego wiedza opiera się prawdopodobnie na zapewnieniach komendanta Artura Głuszcza, że straż niczego nie zaniedbała.
W czwartek prezydent zaprosił do siebie: komendanta straży miejskiej i policji, powiatowego lekarza weterynarii oraz prezesa Zakładu Utrzymania Miasta celem wypracowania procedury. Jej wypracowanie ma zapobiec w przyszłości podobnym tragediom. Warto jednak wiedzieć, że i najlepsze procedury mogą jednak zawieść, gdy zawiedzie czynnik ludzki.
Wciąż emocjonalnie podchodzi do tematu Piotr Moskwa, sąsiad 57-latki, który uratował jej życie.
– Gdybym wiedział, że ani policja, ani straż, ani weterynarz nie da rady złapać tych psów, sam bym za nimi pobiegł w pole – mówi. – Ufałem, że je szybko złapią, tym bardziej, że jak siedziałem w aucie i opowiadałem kolejnym funkcjonariuszom historię, one zaciekawione przybiegały i krążyły wokół. Jeśli właściciel tych psów nie poniesie konsekwencji, to nie będę miał wątpliwości, że w naszym kraju czyjeś psy bezkarnie mogą zagryźć człowieka.